Na początku był paradoks, zdziwienie i przerażenie. Gdzieś w dal, za mnie, a właściwie obok mnie, patrzył z okładki smutnym wzrokiem Colin Firth, jakby chciał coś oznajmić, ujawnić ważną tajemnicę. W poczuciu nagłego i nieuzasadnionego lęku odwróciłem się za siebie, by sprawdzić, czy ów wzrok nie wpatruje się w kogoś stojącego obok. Pustkę wypełniało jedynie gorące powietrze i zapach róż. Byłem sam, niczym George Falconer, tytułowy samotny mężczyzna z przetłumaczonej niedawno przez Jana Zielińskiego najciekawszej powieści Christophera Isherwooda, napisanej jeszcze w latach ‘60 dwudziestego wieku.