Nie jest tajemnicą, że w polskim kinie rzadko możemy zobaczyć wyrazistą postać kobiecą. Najczęściej panie są tylko – excusez le mot – dodatkiem do męskiego bohatera, są matkami, żonami i kochankami, podczas gdy panowie pracują, walczą etc. Wiadomo przecież, że „męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać”. Z tym większą radością witam nowy film z charyzmatyczną i charakterystyczną postacią żeńską na pierwszym planie. Taka właśnie jest Kinga – protagonistka Ki (2011) Leszka Dawida, czterdziestoletniego (sic!) debiutanta w pełnym metrażu (wcześniej reżyser znany tylko z tylko noweli Oda do radości z 2005 roku).