Obejrzana przeze mnie za późno, by móc zająć czołowe miejsce na liście najlepszych filmów roku 2010, „Aurora” Cristiego Puiu jest filmem tak wybitnym, że aż onieśmielającym. Wydaje mi się, że mamy w jego przypadku do czynienia z dziełem równie przełomowym, jak „Zeszłego roku w Marienbadzie” (1961), „Dziennik wiejskiego proboszcza” (1950) czy „Vive l’amour” (1994) – jest to autentycznie nowa propozycja estetyczna, tasująca dotychczasową talię rozwiązań narracyjnych i układająca filmowego pasjansa na modłę tak niezwykłą, że zachwyty (takie jak niniejszy) są równie nieuniknione, jak protesty (których nie brakuje). Uwaga – SPOILERY.