Po niedawnej premierze „Do Damaszku” w krakowskich kuluarach zaczęły krążyć plotki, iż Jan Klata znajduje się na skraju artystycznego wypalenia. Ostatnie trzy lata to seria coraz ciszej oklaskiwanych spektakli, produkowanych z jednego i tego samego przepisu, w którym wymieniane są tylko scenograficzne dodatki, muzyczna okrasa i tekstowy miąższ; ciekawe i oryginalne rozwiązanie sceniczne łatwo ginęły w czerstwym cieście spektaklu. W „Królu Edypie” Klata rezygnuje ze sprawdzonych chwytów, których mogli oczekiwać miłośnicy „Orestei” i proponuje eksperyment, którym udowadnia, że pomysły jeszcze mu się nie skończyły i potrafi nas skutecznie zaskoczyć. Zachwycić również.