Jakub Żulczyk napisał książkę, z którą można mieć poważny problem. Z jednej strony wciąga bez reszty, bo przecież trzeba się dowiedzieć, kto zabił, ale z drugiej coś jest nie tak, mamy posmak rozczarowania i oczywistości, jakbyśmy już to gdzieś czytali (albo raczej widzieli). Żulczyk sumiennie odrobił zadanie domowe. W swoim "Instytucie" bardzo zręcznie wymieszał co ciekawsze składniki horroru i kryminału, a wszystko to przyprawił sosem obyczajowym. Wyszło z tego danie smaczne, mimo że dość ciężkostrawne (ale kto myśli o tym w trakcie jedzenia?). Oto kilka moich wskazówek odnośnie do jego konsumpcji: