Grudzień w filmie Piotra Domalewskiego jest szary, śliski i zardzewiały. Sen o idealnie okrągłych śnieżkach, mieniących się nocą śnieżynkach i jazzowej wersji Jingle Bells został na ekranie telewizora wtłoczony między reklamy napojów gazowanych i swetrów z wizerunkiem hipsterskiego renifera. W Cichej nocy, nagrodzonej w Gdyni Złotymi Lwami, znajduje się wszystko, o czym nie opowiemy znajomym przy wspólnym styczniowym piwku w stylu „święta, święta i po świętach”. To żal, dysfunkcyjność, przemoc oraz brak zrozumienia. To opowieść o rodzinie, która trochę przypomina tę ostatnią, jednak okazuje się dużo bardziej polska. Może nawet aż za bardzo.