Na spektakle Olivera Frljića idzie się trochę jak na wojnę. I nie, nie dlatego, że można pod teatrem dostać w zęby ani nie dlatego, że trzeba uzbroić się w oręż retoryczny przeciwko kontrowersyjnym tezom padającym ze sceny. Po prostu wiesz, że spektakl cię zaatakuje, niezależnie od tego, do jakiej siły przynależysz. Spodziewasz się drastycznego przesuwania linii frontu, nagłego zmieniania pozycji, niekiedy nieczystych zagrań. Możesz oczekiwać wszystkich możliwych podstępów, które mają cię wytrącić z wygodnej pozycji obserwatora. I trochę masochistycznie tego oczekujesz, bo wtedy spektakl działa.