Sztuka współczesna, jak zauważa w katalogu wystawy Przypadkowe zaspokojenie Agnieszka Kwiecień, nie daje łatwych przyjemności. Wymaga od widza pewnych kompetencji, minimalnej wiedzy, która ułatwia osiągnięcie satysfakcji z obcowania z nią. W przypadku sztuki najnowszej trudno mówić o syndromie Stendhala, wynikającym z nadmiaru otaczających widza dzieł sztuki. Współczesna przyjemność staje się często przyjemnością konceptualną, efemeryczną, inną niż ta stendhalowska, wynikająca z nadmiaru form figuratywnych. Odkrywanie przyjemności w kontakcie ze sztuką współczesną przypomina bardziej wyprawę w poszukiwaniu ukrytego skarbu w głębokim gąszczu znaczeń. W przyjemnościach kryje się jednak niebezpieczeństwo. Zbytnie oddanie się im kształtuje jednostkę liczącą się wyłącznie z własnym „ja”, zorientowaną konsumpcyjnie i bezkrytyczną. Jednak pozostawanie w zmysłowej ascezie nie jest rozwiązaniem lepszym. Otaczająca rzeczywistość pozbawiona pragnień i przyjemności staje się boleśnie szara i nijaka. To pęknięcie, ten dualizm przyjemności, słoweński filozof Slavoj Žižek określa „anamorficznym”. Obiekt pragnienia jest zwykłym przedmiotem, a dopiero nałożenie na niego fantazji powoduje chęć posiadania go i – jak podkreśla Žižek – nawet jeśli obiekt pragnienia jest pozorem wywołanym przez emocje, to nie znaczy wcale, że nie może rządzić naszym życiem i tym jak postępujemy.

Próby wniknięcia w głąb przyjemności, redefiniowania ich statusu podjęło się czternastu artystów, zaproszonych do udziału w cyklu Przypadkowe przyjemności, kuratorowanym przez Martę Lisok,. Efekty ich poszukiwań oglądać można było przez ostatni rok w nowej, „alternatywnej” przestrzeni katowickiej Galerii Sztuki Współczesnej BWA, która w trakcie trwania składających się na cykl czterech wystaw, zamieniła się w artystyczne laboratorium, badające entuzjastyczny wirus przyjemności. Co ciekawe, obcowanie z katalogiem podsumowującym projekt Przypadkowe przyjemności sprawia nie mniejszą przyjemność niż minione wystawy. Już sama okładka kusi i zaprasza do bliższego kontaktu. Spod liter na czerwonej obwolucie przebija się delikatny i ciepły kształt, tors ubranego do pasa mężczyzny, stojącego na tle ciemnego materiału w czerwone kwiaty. Dalej jest jeszcze bardziej zmysłowo.



Konceptualne przyjemności

Pierwsza część Konceptualne przyjemności (w katalogu opatrzona kolorem zielonym i znajdująca się na samym końcu) tworzyła narrację wokół tematu przyjemności przepisywania, zapisywania, szyfrowania i odczytywania. W kontekście wystawy, przywołany został tekst Rolanda Barthesa Przyjemność tekstu, w którym słowo pisane staje się czymś na wzór ludzkiego ciała, czekającym na swoje erotyczne odkrycie. Zmysłowość czytanego tekstu nie polega na szybkim przebrnięciu przez zapisane strony, ale na powolnym dawkowaniu słowa, rozkoszy pojedynczym zdaniem, odkrywaniu zmysłowości słów.

Owa zmysłowość tekstu stała się punktem wyjścia do realizacji filmu Grzegorza Sztwiertni o tym samym co rozprawa Barthesa tytule. Praca powstała w mieszczącej się na ulicy Smoleńsk bibliotece krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Bohaterem historii jest stary bibliotekarz, niejaki Pan Andrzej, snujący się nocą po opuszczonej bibliotece. Sztwiertnia wkłada w jego usta fragmenty tekstu Barthesa, których – jak się wydaje – bibliotekarz do końca nie rozumie. Jednak dla Pana Andrzeja przyjemnością jest samo obcowanie ze słowem pisanym, a szczególnie z miejscem, w którym się ono znajduję – ociera się o półki, gładzi ręką blaty stołów.

Praca ta wpisuje się w barthesowską koncepcję erotyki tekstu, samo odczytywanie (nawet przypadkowego tekstu) może dostarczyć zmysłowej przyjemności. W tle jednak słychać dalekie echo krytyki współczesnego pisania o sztuce, zachowanie Pana Andrzeja trudno jest połączyć z wymawianymi przez niego zdaniami. Podobnie jak trudno połączyć jest przeintelektualizowane teksty krytyków, starające się znaleźć jak najwięcej kontekstów dla subiektywnych prac artystów.

Zupełnie inny sposób przedstawiania tekstu prezentuje w swoim wideo-haiku Łukasz Skąpski. Artysta stoi przed kamerą i powolnym głosem opisuje to, co go otacza. Jego wypowiedź jest minimalistyczna, oparta na poetyce japońskiego haiku. Zarejestrowany przez artystę obraz, podobnie jak wiersze haiku, nie objaśnia świata, rejestruje jedynie codzienną rzeczywistość, która może stać się obiektem artystycznej przyjemności.

Interesujący sposób na przyjemność znalazła absolwentka katowickiej ASP Erwina Ziomkowska.
W wielkich, ponakłuwanych igłą zwojach białego papieru, ukrywa się przedziwna dychotomia pomiędzy procesem tworzenia a destrukcją. Sama artystka podkreśla to w rozmowie z kuratorką: Miałam silną motywację zrozumienia tzw.<>, który już u swych podstaw naznaczony jest postępującą destrukcją. Interesował mnie absurd sprzężonej relacji tworzenie – niszczenie. W tej ambiwalencji jest przecież coś z sadystycznej podniety, dewiacji zakładającej wyrafinowaną rozrywkę, opartą o reguły destrukcji. Stworzenie jednej idei zawsze uśmierca tę poprzedzającą.

Uśmiercanie idei jest po części związane z przepisywaniem historii. Michał Gayer odczytał na nowo historię Heleny Matei, domniemanej agentki gestapo. Pierwszym z zaprezentowanych przez artystę obiektów był misternie wykonany fikcyjny autograf pseudonimu Matei-Krwawa Julka. Czasem myślę, że nic mnie nie obchodzi artykuł ani opinia o Krwawej Julce, nie wierzę w jej winę. Mogę za to bez najmniejszego problemu wyobrazić sobie ją jako gwiazdę. Chcę umieścić imię Krwawej Julki ponad głowami przechodniów, w formie autografu, specjalnie dla nich. Gayera nie interesuje domniemana prawda historyczna, większą wagę przywiązuje do własnych odczuć, związanych z Krwawą Julką. Drugą pracą Gayera zaprezentowaną na wystawie był prototyp maszyny do pisania. Delikatna, wykonana z kartonu konstrukcja zachęcała do zmysłowego kontaktu, kartonowe klawisze uginały się miękko i bezszelestnie. Nad maszyną znajdował się skomplikowany system wentylatorów, poruszających się jakby od niechcenia, wolno, tworząc ledwo widoczny napis „the code”.

Podobną chęć zmysłowego kontaktu wywoływały fotografie Nicolasa Grospierra z cyklu Ambasada. Opustoszałe wnętrza na czas trwania wystawy stały się płaszczyznami wyobraźni, na których każdy z widzów zapisywał swoje historie. Dodatkowo stawały się punktem łączącym galeryjną rzeczywistość z wyobraźnią każdego uczestnika wystawy.

Pierwsza część Przypadkowych przyjemności została silnie osadzona w konceptualnych praktykach artystycznych. Kuratorce udało się uniknąć hermetycznej bariery, oddzielającej prace artystów od publiczności. Obcowanie z nimi i wynikająca z niego chęć poznania idei, jakie kierowały artystami stały się tytułową konceptualną przyjemnością.

Podążając za zapachem czekolady... Czekolada kusi. Położona na dłoni roztapia się powoli, zmienia swój kształt, staje się lepka, zachłannie roztacza słodką woń, brudzi palce, które same wędrują do ust. Dopiero wtedy, w kontakcie z ustami uwalnia się jej cała niezwykła zmysłowość. Zapach staje się intensywniejszy, smak słodszy. Czekolada powoli roztapia się na języku, stopniowo przenika w głąb ciała, znika szybko, pozostawiając rękę wyciągniętą po więcej. Niepozorna brązowa kostka zwraca istnienie w stronę jego erotycznego wymiaru, niebezpiecznie ciągnąc je w stronę niepohamowanej zachłanności. Granica pomiędzy pragnieniem a przesytem staje się niebezpiecznie cienka, chwiejna. Idąc za zapachem czekolady należy być ostrożnym..

Druga odsłona Przypadkowych przyjemności została opatrzona „dziewczyńskim” kolorem różowym. Zdrowa skóra ma delikatny różowy odcień, aż chce się ją dotykać, głaskać, przytulać. Tym razem zaproszeni artyści podjęli się przyjemności dotyku, oswajania przestrzeni oraz wynikających z nich ograniczeń.

„Akomodacja” to projekt, w którym forma skonstruowana jest tak, by mogła poddać się przestrzeni, w której się znajduje. Dostosowywanie się do nowych warunków, miejsc, mobilność czy płynność to cechy dziś wysoce pożądane. Chciałam zrobić rzeźbę, którą można złożyć jak namiot i przenieść w inne miejsce, a jej forma zawsze będzie uzależniona od miejsca prezentacji – za każdym razem inna – mówi o swojej pracy Karolina Szymanowska. Białe rurki mogą być w każdej chwili schowane, przeniesione w inne miejsce. To praca wręcz idealna, posiadająca zdolność dopasowania się do każdej przestrzeni, tworząca z nią koherentną całość. Ułożenie rurek za każdym razem poddane jest przypadkowemu kaprysu losu. I podobnie jak chwilowa zachcianka w każdej chwili może być zmienione jednym gestem dłoni.

Michał Smandek przygotował interesującą instalację przestrzenną Dance Flor, która w niezwykle subtelny sposób zagrała z ograniczającą ją przestrzenią. Rozmieszczone na podłodze cegły i powtykane w nie czerwone, lekko nadmuchane baloniki wprawiały przestrzeń w lekkie drżenie kroków. Spacer po cegłach był niepewny. Jeden nieostrożny ruch mógł spowodować pęknięcie balonika, a tym samym zmianę całej konstrukcji, która w samym swoim założeniu była nastawiona na zmianę, jednak proces ten można było przyśpieszyć.

Zwykłe miejsca mogą być niebezpieczne, skrywać w sobie budzące lęk, niewypowiedziane historie, które ujawniają się uważnemu spojrzeniu w pozornie banalnych elementach. Znana z budzących fantazyjne skojarzenia kompozycji „kwiatowych ubrań” Małgorzata Markiewicz dokonała w cyklu Porzucone wysmakowanej wiwisekcji takiej przestrzeni. Rozproszone i porzucone elementy damskiej garderoby mimowolnie układają się w budzącą grozę historię pytań. Skąd w poplątanej od zeschłych liści trawie wzięła się niebieska podwiązka? Zagubiony na schodach but budzi skojarzenie z zagubionym pantofelkiem Kopciuszka, ale tym razem nikt po niego nie wrócił, ani dziewczyna, ani książę z bajki. Dlaczego? Jak się tam znalazł? Czy przypadkiem? A może w wyniku gwałtownej szarpaniny, która nie skończyła się uspokajającym kompromisem? Pytania pozostają bez odpowiedzi, przyjemność patrzenia zostaje zamieniona w kiełkujące z wolna przerażenie, jednak niepozbawione fascynacji. Brutalność i obrzydzenie zawsze przeplatały się ze zwierzęcą ekscytacją.

Kompozycja kadrów w fotografiach Basi Bańdy przypomina voyerystyczne spojrzenie. W zapętlonym cyklu fotografii przeplatają się ze sobą codzienne, intymne sceny i sytuacje. Susząca się bielizna, siniak na ramieniu, pośladki w czerwonych majtkach czy wystające włosy łonowe. Elementy na co dzień ukrywane, ale tworzące przestrzeń codziennego życia. To ukrycie, zakamuflowanie, przybliża do kategorii _abjektu_, tak często pojawiającej się w twórczości Basi Bańdy. Te przedstawienia dalekie są od heroizmu życia społecznego, bliżej im zdecydowanie do wypieranych ze świadomości elementów życia codziennego. Bańda ukazuje elementy na granicy akceptacji, wszystko to, co jest dobrze znane każdemu, ale zostało wepchnięte do szufladki „nie pokazujemy tego publicznie”. Badanie niestabilnych powierzchni i aktywizowanie dotyku może wieść w zacienione rejony postrzegania. Przechadzki po nieznanym terytorium bywają niebezpieczne – podsumowuje drugą cześć kuratorka.



Trójka entuzjastów

W sztuce, jak i w innych przejawach ludzkiej aktywności, coraz trudniej wychwycić działania spontaniczne, niekierujące się ekonomicznym rachunkiem zysku i strat. Spontaniczne działania artystów coraz częściej wypychane są przez sprawdzone i łatwe metody na osiągnięcie sukcesu określonego dużą liczbą zer i jedynek na koncie. Trzecia część Przypadkowych przyjemności została poświęcona zjawiskom ulotnym, efemerycznym, niewymuszonym, nastawionym na uchwycenie i przekazanie widzom fascynacji chwilowym impulsem, nie poddając tego chłodnej kalkulacji.

Przeglądanie starych książek przypomina odkrywanie nieznanych krain. Specyficzny, odrobinę ciężki zapach, pożółkłe strony zapisane drobnym pismem na marginesach, podkreślone ołówkiem pojedyncze zdania stają się znakami do odczytywania książki inaczej. Nierozszyfrowanym kłączem kodów poprzedniego właściciela, fascynującym i wciągającym nie mniej niż sama opowieść. Katarzyna Skrobiszewska po przeprowadzce do nowego mieszkania znalazła w nim stare, porzucone książki. Przeglądając je, odnalazła w nich przyjemność obcowania z fakturą starej okładki, papieru, archaicznego języka (spora część książek pochodzi z lat 30 i 50 ubiegłego wieku). Swój zachwyt przeniosła do przestrzeni galerii, umieszczając pojedyncze strony w ramkach i wieszając je na ścianie niczym stare obrazy. Inne pozostawiła w przyniesionych na wystawę książkach, dając tym samym widzowi możliwość wyszukania w nich swoich własnych przyjemności.

W laboratoryjnej instalacji Pawła Szeibela, która zmieniła przestrzeń galerii w nielegalną pracownie, artysta umieścił na drewnianych podestach doniczki, wypełnione ziemią i kołyszące się plastikowe rurki, podłączone do stojącego na ziemi zbiornika z wodą. Paradoksalnie prowizoryczność całej instalacji wzbudzała idealistyczne skojarzenia. Obcowanie z gęstym zapachem ziemi, kiełkującymi niespodziewanie roślinami, staje się namiastką rajskiego miejsca pełnego harmonii i wyciszenia, skazanego jednak na zniszczenie wraz z końcem wystawy.

Kuba Dąbrowski portretuje swoich znajomych w codziennych sytuacjach, takimi. jakimi są naprawdę, a nie tymi, jakimi stają się po przekroczeniu progu domu. Świat uchwycony przez Dąbrowskiego to wizja wiecznych chłopców, lubiących grać w koszykówkę, zbierających informację o swoich idolach. Artysta pokazuje możliwość ucieczki od dorosłości w swoje własne prywatne mitologie.
Trzecia odsłona Przypadkowych przyjemności potwierdziła, że współczesna sztuka kierowana kategorią entuzjazmu, budowana z prywatnych fascynacji pozwala na uchwycenie ulotności.




O dwóch takich...

Ostatnia odsłona Przypadkowych przyjemności była wspólną wystawą Bartka Buczka i Radka Szlagi. Łączy ich sposób myślenia o sztuce, oboje wyrywają słowa z ich wcześniejszego kontekstu by w końcowym efekcie wymieszać je i stworzyć zupełnie nową narrację. Tworzone przez nich prace, przypominają chłopięce wyprawy w celu poszukiwania skarbu, dziecięce teatrzyki, w których przygody Tomka Sawyera mieszają się z sagą Gwiezdnych wojen. Każdy z nich jak wprawiony odkrywca pozostawia ślady, jednak podążając za nimi gubimy się w gąszczu znaczeń. Gra w przypominanie, łączenie wątków nic nie ułatwia, historia snuje się dalej w stronę horyzontu zdarzeń.

Buczek bawi się tekstem, tworzy własne artystyczne found footage. Głównym bohaterem jego historii jest postać tajemniczego chłopaka w kapturze. Daleko mu do figury super bohatera, nie ratuje nikogo ani niczego, nie walczy z kosmicznym przeciwnikiem. Z niewielkiej próbki wypływa rtęć zatruwająca źródło, w krótkim filmie tajemniczy bohater daje się przypalić rozgrzanym do czerwoności metalem w kształcie ośmiornicy. Jednak jak każdy super bohater wychodzi obronną ręką z każdych tarapatów.

Odczytywanie historii ukrytych w malarstwie Radka Szlagi nie ma w sobie nic z linearności powieści przygodowych, gdzie rozwiązanie zagadki przybliżało do odkrycia skarbu. Szlaga mnoży tropy, pozostawia drobne wskazówki, atakuje mnogością wątków. Narracja wiruje pomiędzy znakami, prowadzi w ukryte ścieżki by na końcu zostawić widza oszołomionego i zagubionego w gąszczu znaczeń.

Cykl Przypadkowe przyjemności zakończył się w lutym bieżącego roku, pozostawiając po sobie przyjemne uczucie niedosytu. Bez wątpienia wielkim atutem wystaw było postawienie na młodych artystów. Kuratorka, Marta Lisok zdecydowała się na zderzenie artystów funkcjonujących w obiegu galeryjnym ze świetnie zapowiadającymi się, mniej znanymi nazwiskami. Był to zabieg odrobinę ryzykowny, biorąc pod uwagę sporą liczbę wystaw, posługujących się bezpiecznym kanonem artystów. Jednak postawienie na świeżość spojrzenia i odejście od utartych wystawienniczych klisz sprawiło, że Przypadkowe przyjemności stały się wystawą przemyślaną od pierwszego cyklu do ostatniego. Śledząc pojawiające się w nich wątki, można ułożyć z nich koherentną kuratorską narrację, układającą się w spójną całość, nie zamkniętą jednak w sztywnych ramach przestrzeni galerii. Przeglądając katalog, polecam zabawę w artystyczne puzzle, układanie własnych narracji z zebranych prac. Gwarantuję, że przyjemność będzie odrobinę hedonistyczna.



Przypadkowe przyjemności
BWA Katowice
Kuratorka: Marta Lisok