Spór dwóch samic z uwolnionego stada wyznacza fabularną oś komiksu. Starsza, Safa, na wolności padła ofiarą zbiorowego gwałtu. Jej rany jeszcze się nie zagoiły, jest zgorzkniała i rozczarowana, ma świadomość, że „stan natury” to ciągła walk o byt i drżenie o własne życie. Jest gotowa poświęcić swoją niezależność za bezpieczeństwo, które zapewnia jej ogród zoologiczny. Druga z lwic, Noor, urodziła się już za kratami miejskiego zoo, nigdy nie miła okazji zaznać wolności. Obecna sytuacja, w której jest jednocześnie chroniona i więziona, a ludzcy opiekunowie biorą odpowiedzialność za jej bezpieczeństwo i wyżywienie, uznaje za nienaturalną. Jeszcze przed bombardowaniami planuje jak wydostać się ze swojego „więzienia”, wierząc, że wolność to wszystko, co jest potrzebne, aby być szczęśliwym.

W „Lwach z Bagdadu” na scenie, oprócz głównych bohaterów, czyli stada lwów, pojawiają się również inne zwierzęta. Warto wspomnieć jak znakomicie Vaughan odmalował ich epizodyczne role. Małpy to małostkowi gangsterzy, zorientowani na własne, często doraźne, korzyści.
Antylopy niechętnie odnoszą się do wszelakich zmian, wierząc, że status quo jest najlepszym z możliwych. Żyrafy wierzą w zbliżającą się zagładę i pewnie gdyby mogły, chodziłyby z transparentami „The end is near!”. Prawdziwą perełką jest natomiast scena spotkania lwów z żółwiem nad rzeką, pamiętającym jeszcze Pustynną Burzę, wspominającym ekologiczną katastrofę, która zabiła jego wszystkich bliskich. Nieco jak w „Folwarku Zwierzęcym” Orwella jest to sposób na przedstawienie ideologicznego i kulturalnego rozwarstwienia społeczeństwa, w którym dany gatunek prezentuje określony światopogląd.

Historią ucieczki Zilla, Noor, Safy i Aliego Vaughan zabierał głos w dyskusji o polityce zagranicznej bushowskich Stanów Zjednoczonych i z nieco innej, zwierzęcej perspektywy pokazywał skutki inwazji na Irak. Utwór swoim publicystycznym zacięciem, społeczno-politycznym zaangażowaniem i zoologiczną metaforyką przypomina znane ze szkolnej analizy „Bajki” zwierzęce Ignacego Krasickiego. Komiks pozostaje jednak o wiele bardziej hermetyczny, mocno uzależnionym od interpretacyjnego kontekstu – w przeciwieństwie do utworów Krasickiego, których moralna refleksja i uniwersalność pozostaje aktualna do dziś. „Lwy z Bagdadu” są komiksem odnoszącym się do konkretnego tła historycznego i w konkretnych interpretacyjnych szynach winny być czytane, co wcale nie znaczy, że inne odczytania, te bardziej uniwersalne, nie są możliwe. Dzieło Vaughana i Niko Henrichona to przecież także komiks o pacyfistycznym i ekologicznym przesłaniu (przyznam, trochę naiwnym), pokazującym, jakie wojna wyrządza szkody – tak ludziom, jak zwierzętom.

Oprawa graficzna jest znakomita, wspomniany wyżej Henrichon stanął na wysokości zadania. Jego kreska jest przejrzysta, zdyscyplinowana, artysta oszczędnie operuje detalem. Pięknie odmalował zarówno zniszczony przez wojnę Bagdad z opustoszałymi ulicami, na wpół zburzonymi domami, jak i głównych bohaterów opowieści. Henrichon potrafi świetnie oddawać ich emocję za pomocą mimiki i gry ciałem bez komiksowego przerysowania, sprzeniewierzając się ich anatomii i naturze.

Amerykańscy czytelnicy i krytycy odbierają „Lwy z Bagdadu” jako komiks błyskotliwy, intelektualnie prowokacyjny, poruszający i są gotowi kłaść go na półce obok „Mausa” i „Strażników”. Nie mogę się do końca zgodzić z takim osądem. „Lwy” są komiksem nieco płaskim, jednowymiarowym, utworem jednorazowej lektury, który mnie nie zachwycił, a tylko się spodobał. Scenarzysta upraszcza problem towarzyszący gatunkowi ludzkiemu od tysięcy lat do dwóch wyrazistych i skontrastowanych opinii. Nie pozostawia miejsca na subtelne wątpliwości, na bardziej finezyjne rozwiązania. Vaughan jest znakomitym scenarzystą i to nie ulega żadnej wątpliwości („Y: Ostatni z mężczyzn”, „Runaways”, „Ex Machina”), ale nie potrafi przeskoczyć tej granicy, która dzieli go od geniuszu. Dlatego „Lwy z Bagdadu” lądują jednak półkę niżej.


_Lwy z Bagdadu_

Brian K. Vaughan, Niko Henrichon

Tłum.: Tomasz Sidorkiewicz

Mucha Comics

09/2008