Nie ulega wątpliwości, że Yves Sente jest scenarzystą gorszym od Jeana Van Hamme`a, nawet z jego słabszego okresu pracy nad Thorgalem (może z wyjątkiem niesławnego Królestwa pod piaskiem). W Bitwie o Asgard, finałowym akcie questu godnego kiepskiego erpega, pierworodny Dziecka z Gwiazd wypełnia zadanie, które było niemożliwego do wykonania. Jolan, mieszając szyki bogom mieszkającym w Asgardzie, przeszedł ostateczną próbę i stał się godnym dziedzictwa Thorgala. Sente korzysta z najbanalniejszych chwytów, jakie tylko można sobie wyobrazić, sprowadzając fabułę do prostackiej bajeczki fantasy, bazującej na motywie inicjacji w dorosłość. Bajeczki przewidywalnej, nieciekawej, idealnie obojętnej dla czytelnika, z miejsca narzucającej oczywiste rozwiązania, bo czy przygoda Jolana mogłaby się skończyć się inaczej? W starym Thorgalu jak ognia unikano ogranych schematów i między innymi to czyniło serię spółki Van Hamme-Rosiński komiksem tak wyjątkowym. Wyraźnie widać, że po przejęciu tytułu przez Jolana, seria drastycznie zmieniła swój charakter, szukając nowych czytelników wśród młodszych odbiorców. W tym świetle nie dziwi, że surowy nastrój północnych fiordów został zastąpiony przez kolorowy, radosny klimat lekkiego fantasy.  
 


Pierwszy tom zaplanowanej jako trylogia odpryskowej serii Kriss De Valnor poniekąd również opowiada o dojrzewaniu głównej bohaterki.

Stojąca przed obliczem bogini Freyji Kriss, aby ratować swoje życie (duszę?) musi zrekonstruować koleje swej pokręconej biografii. Zupełnie nie mogę pojąć, dlaczego album O niczym nie zapominam zebrał tak wiele pozytywnych recenzji, jak sieć długa i szeroko, skoro historia ma charakter nieporadnie napisanego fanfika. Jest równie melodramatyczna i szablonowa, co Bitwa o Asgard. Sama Kriss w swoim okrucieństwie została przerysowana do zupełnie niewiarygodnego, komiksowego poziomu. W kreacji bohaterki pierwszego thorgalowego spin-offa Sente zupełnie zapomniał o jakichkolwiek niuansach psychologicznych. Podobnie zresztą było w przypadku przejaskrawionego w swojej nieskazitelnej szlachetności Jolana. Thorgal Aegirsson jako wzór cnót wszelakich był postacią wiarygodną, przemyślaną i mimo wszystko intrygującą. Tego o jego synu powiedzieć nie można. Jolanek nie potrafi porozumiewać się inaczej niż za pomocą moralizujących komunałów. Mdli w swojej papierowej cnotliwości, aż do wyrzygania. Z trójki głównych bohaterów wciąż najlepiej trzyma się Thorgal, który w albumie ma swoją rolę do odegrania. Jego podróż w poszukiwaniu Aniela będzie głównym tematem kolejnego tomu, zatytułowanego Le Cateau-sabre (Statek-miecz).
 
Pomysł podzielenia Bitwy o Asgard na dwie części, z których jedna poświęcona jest ojcu, a druga synowi, uważam za pomysł chybiony. Obie przeplatające się narracje zostały potraktowane skrótowo, co pogłębiło niemiłe wrażenie przepełzania wątków z tomu na tom. Nie jestem przekonany, czy snucie wielowątkowej opowieści, zaplanowanej na kilka (kilkanaście?) albumów to dobry pomysł. Niech już lepiej Jolan startuje z własnym spin-offem, a Thorgal ciągnie swój tytuł tak długo, jak to tylko będzie się opłacało wydawcy.
 
Wśród wielu rzeczy, które w swoim skrypcie pokpił Sente, najbardziej boli mnie zbyt dosłownie wykorzystanie bogów w fabule. Koncept ludzi z gwiazd został już zarżnięty, teraz przyszła kolej na elementy mitologiczne. Za kadencji Van Hamme otoczeni grozą mieszkańcy Asgardu pozostawali siłą losu, która ludźmi interesowała się od wielkiego dzwonu (choć pod koniec runu Van Hamme jakby częściej). W Bitwie wyglądają jak swarliwie półgłówki, którzy potrzebują Jolana, aby móc się pogodzić. 
 


Oprawa graficzna Thorgala upewnia mnie w przekonaniu, że malarskie poszukiwanie Grzegorza Rosińskiego nie były spowodowane artystycznymi pobudkami. 32. tom w większości sprawia wrażenie narysowanego na szybko, żeby nie powiedzieć na kolanie. Choć można znaleźć kilka kadrów robiących wrażenie – scena łóżkowa z Jolanem najlepszym przykładem. Mistrz ze Stalowej Woli szczyt swoich możliwości ma już wyraźnie za sobą. Styl Giulio de Vita od biedy może przypominać wczesnego Rosa, operującego nieco bardziej uproszczoną krechą. Więcej o rysunkach włoskiego rysownika nad to, że rysuje solidnie, powiedzieć nie można.
 
Le Lombard będzie doił Thorgala tak długo, jak będzie się to opłacało, niespecjalnie przejmując się tym, że przy okazji niszczy kultowy komiks dla polskiego pokolenia przełomu ustrojów. Jolan dostanie własny tytuł, bohaterami swoich serii zostaną również Louve (Yann Le Pennetier zajmie się skryptem, a Roman Surżenko – oprawą graficzną) oraz Aniel i Aaricia. W planach jest także seria traktująca o młodości kruczowłosego wikinga, a bohaterowie drugoplanowi dostaną swoje one-shoty. Pierwszy będzie dotyczył… Alinoe. W ciągu roku komiksy ze świata Thorgala będą ukazywać się z częstotliwością dwóch, trzech sztuk. W takim tempie da się wyprodukować sporo materiału, którym Egmont mógłby zapchać kilka numerów "Fantasy Komiks". Poziomem od produkowanej taśmowo papki tam serwowanej odstawać nie będzie.


Thorgal t.32 – Bitwa o Asgard
Yves Sente i Grzegorz Rosiński
Tłum.: Wojciech Birek
11/2010
Egmont


Kriss De Valnor t.1 – Nie zapomina o niczym
Yves Sente i Giulio de Vita
Tłum.: Wojciech Birek
11/2010
Egmont