Jubileusz jest tak okrągły, że chciało by się dostrzec w Zaplątanych summę dotychczasowych osiągnięć wytwórni – coś jednak w tym przeszkadza. Film (mimo że zdumiewający w 3-D) ma monotonną paletę barwną, rozpiętą między złotem a różem, z minimalną ilością grantów i zieleni (wygląda jak fuzja światów Barbie i Mojego Małego Kucyka). Co ważniejsze nawet, ton całości jest zabójczo niespójny. Wiadomo, że nieszczęsny „Shrek” przeorał pole ekranowych baśni na tyle skutecznie, że nie mogą się one obejść bez autoironii – ale to, co dzieje się z tą ironią w Zaplątanych, świadczy o niezdecydowaniu twórców.

Kiedy Roszpunka ucieka ze swej wieży, zamiast doświadczyć uwznioślenia, zaczyna chlipać jak mieszkanka Beverly Hills 90210 na kozetce u szkolnego psychologa. Czy mama się obrazi; czy mama się zeźli…? Momenty radości są przeplatane terapeutyczną gadaniną – w całej scenie nie ma nawet grama tej niemądrej, cudownej radości, jaką pamiętamy choćby z sekwencji dywanowej przejażdżki w Aladynie (1992), z oscarowym The Whole New World w tle.

Twórcy Zaplątanych boją się przygody, bo mogłaby ona zostać odebrana jako wyraz staroświecczyzny.
Dlatego przygoda co chwilę jest w ich filmie podważana autoironicznym komentarzem (już w pierwszych słowach, jakie padają zza kadru, wprowadzając widza w akcję, co drugie zdanie jest na poziomie meta – „Wiem, że to głupie, no nie, ale opowiadam dalej”). Od pierwszej sceny odmawia się nam prawa do bycia oczarowanym.

Nie ma takiej aparatury, która pomogłaby nam zmierzyć, jak głęboki wpływ wywarły animacje Disneya na zbiorową wyobraźnię całego globu. Można się co najwyżej spierać, kto wygrywa w tej konkurencji: Disney czy Spielberg? Ale nawet tutaj wcześniej czy później pojawi się argument nie do zbicia: Disney żyje życiem pośmiertnym i wciąż składa swój zamaszysty podpis pod rozdętą wersją bawarskiego zamku Neuschwanstein – nie wiemy, czy podobne zwycięstwo nad czasem stanie się udziałem Spielberga.

Disney uformował – na dobre i na złe – nasze wyobrażenia o… wyobraźni jako takiej. Wytyczył jej granice, wydeptał główne jej ścieżki, które od jego dni uczęszczane są na masową skalę. Disney podpowiada nam od naszych najmłodszych lat, jak wygląda błogostan i jak wygląda piekło na ziemi. Od cukrowej waty wizualnej (obłoczki, gwiezdny pył Dzwoneczka), poprzez wielkookie rozgadane jelonki z długimi rzęsami, do zbiorowych traum wdzierających się w psychikę całych pokoleń jak rozżarzone żelazo. Śmierć matki Bambiego, śmierć ojca Simby, obłęd matki Dumbo – Disney zawsze wie, w które dziecięce żebro uderzyć, żeby zabolało najmocniej, a siniak nie zagoił się nigdy. (Na seansie Zaplątanych dziewczynka siedząca za mną płakała z przejęciem, gdy Roszpunka trzymała krwawiącego Julka w ramionach.)


Zaplątani (Tangled)
reżyseria: Nathan Greno, Byron Howard
scenariusz:Dean Wellins na podstawie bajki braci Grimm
głos w wersji oryginalnej: Pam Hyatt, Mandy Moore,Kevin Linehan, Zachary Levi, Donna Murphy, Ron Perlman  
głos w wersji polskiej: Julia Kamińska, Maciej Stuhr, Danuta Stenka, Mirosław Zbrojewicz, Miłogost Reczek, Katarzyna Popowska
muzyka: Alan Menken
kraj: USA
rok: 2010
czas trwania: 92 min
premiera: (Świat): 24 listopada 2010,(Polska): 26 listopada 2010,
Forum Film





Michał Oleszczyk – krytyk filmowy, absolwent filmoznawstwa UJ. Publikuje w „Kinie” i na blogu Ostatni fotel po prawej stronie. Autor książki Gorycz wygnania: Kino Terence’a Daviesa i współautor (z Kubą Mikurdą) wywiadu-rzeki Kino wykolejone: Rozmowy z Guyem Maddinem. W 2010 roku, nakładem Korporacji Ha!art, ukazała się książka Trzynasty miesiąc. Kino braci Quay, w której można się zapoznać się z obszerną rozmową Michała Oleszczyka i Kuby Mikurdy z braćmi Quay. Fragment wywiadu – do przeczytania tutaj.

Tekst pochodzi z blogu Autora