Nie mam nic przeciwko zastrzykowi tradycjonalizmu w najnowszych amerykańskich komediach (vide „Cztery gwiazdki”), bo jest on równie kluczowym składnikiem amerykańskiej psyche, jak dziki pęd do modernizacji. Prawda o USA leży gdzieś pomiędzy wieżowcem a głuszą i śmieszne jest to nasze mędrkowanie o zacofaniu prowincjonalnej Ameryki (świadczące przede wszystkim o snobizmie wielkomiejskiej Europy).

Mimo to polski tytuł nie wziął się znikąd: bardzo możliwe, że nasz dystrybutor zapisał swoją refleksję po projekcji w niewłaściwej rubryce formularza.
Reżyser Jonas Elmer traktuje komedię nie jak szlachetne rzemiosło, ale jak grę w rzutki: raz się trafi, raz nie. Dlatego obok scen autentycznie śmiesznych (Lucy uwięziona w kombinezonie), są też żenujące (pierwsza kłótnia ze związkowcem).

To bardzo nierówny film, każący zadać niewygodne pytanie o kierunek dalszego rozwoju Renée Zellweger. Kiedy ktoś wyrósł już z wieku niezdecydowanej Bridget Jones, a jeszcze nie promieniuje zeń budząca respekt dojrzałość – gdzie ma się podziać? Moja sugestia: na kursach dodatkowych w Actor’s Studio. Ale Zellweger woli chyba Minnesotę.

Foto: SPI

Za jakie grzeczy? (New in town)

reżyseria: Jonas Elmer

scenariusz: C. Jay Cox, Ken Rance

obsada: Renée Zellweger, Siobhan Fallon, Rashida Jones, Harry Connick Jr., Frances Conroy i inni

kraj: USA

rok: 2009

premiera w Polsce: 24.04.2009r.

dystrybutor: SPI

----
Więcej tekstów Michała Oleszczyka dostępnych jest na "Blogu Autora":http://michaloleszczyk.blogspot.com/