Będący początkiem jego romansu z X muzą scenariusz do Dzieciaków Larry’ego Clarka z perspektywy czasu wygląda jeszcze dość konwencjonalnie. Nadal zwraca uwagę stężeniem patologii oraz pół-epizodyczną narracją, ale pozostaje jednak opowieścią, mającą początek, rozwinięcie i trzymające w napięciu zakończenie. W Skrawkach – swoim reżyserskim debiucie –  Korine był już bardziej radykalny: zamiast opowiedzieć widzom historię, postanowił zbudować przed ich oczami brudną, zdegenerowaną przestrzeń, w której wszelkie wydarzenia były jedynie tytułowymi skrawkami, stopklatkami wyciętymi ze snu wariata. W Julien Donkey-boy poszedł o krok dalej i korozji poddał nie tylko przyczynowo-skutkowość, ale i samą formę. Nieostry, ziarnisty obraz mógł kłuć w oczy widzów przyzwyczajonych do wysokiej rozdzielczości; była to przy okazji parodia manifestu Dogma 95, a udzielone projektowi błogosławieństwo Larsa von Triera stanowiło kolejną poszlakę, każącą podejrzewać, że cały ruch „dogmatyków” to jedynie medialna hucpa. Wraz ze swoim trzecim filmem, zatytułowanym Pan Samotny, Korine postanowił opowiedzieć dla odmiany zwartą historię, wykorzystując do tego największy w jego dotychczasowej karierze budżet. Temu chłopakowi z Nashville nie spodobała się jednak walka z producencką biurokracją i postanowił swój następny obraz nakręcić za jak najmniejsze pieniądze oraz w jak najbardziej improwizowany sposób. Trash Humpers są przez to ukoronowaniem jego blackmetalowego z ducha regresu.

Na YouTube można znaleźć nagranie z konferencji prasowej, na której reżyser – wyglądający niczym młodszy o 20 lat Jeffrey Lebowski z filmu braci Coen – piskliwym głosem opowiada o swoim najnowszym projekcie.
Spytany o korelację między tytułem a fabułą mówi: This is about people who hump trash (To o ludziach bzykających śmiecie). Nic dodać, nic ująć. W Trash Humpers obserwujemy grupę antypatycznych indywiduów o twarzach przeoranych starością, chorobą lub mutacją, którzy żyją na zagraconym przedmieściu i swoje potrzeby seksualne zaspokajają przy użyciu odpadków. Widzimy, jak wykonują ruchy frykcyjne przy kartonach, hydrantach i płotach; towarzyszymy im przy masturbowaniu się kawałkami drewna i uprawianiu francuskiej miłości z konarami drzew. Nasi bohaterowie demolują ponadto domowe sprzęty, smażą naleśniki polane płynem do mycia naczyń i śpiewają idiotyczne piosenki. Wszystkie te harce zostały zarejestrowane na taśmie VHS. Na wyblakłym i poszarzałym obrazie co chwilę pojawiają się zakłócenia, co w połączeniu z linią (a)fabularną daje poczucie totalnego rozpadu – strzaskany jest tutaj nie tylko cały świat, ale i percepcja oglądającej go osoby.



Trash Humpers to film-żart, film-śmietnik. Na jego tle Zły smak Petera Jacksona wygląda, jakby nakręciła go Jolanta Kwaśniewska, a przy tytułowych „bzykaczach” uczestnicy programu „Jackass” okazują się członkami Mensy. Można by podejrzewać Korine’a o to, że ma mózg posklejany Butaprenem, w końcu sam pielęgnuje w mediach wizerunek niechlujnego idioty; można się śmiać, próbować poskromić odruch wymiotny lub wyjść z kina. Można jednak popełnić błąd, biorąc błazna za osobę upośledzoną. Twórca Skrawków już od samego początku opukiwał dno ścieku w poszukiwaniu pozostałości po współczuciu i niewinności, nie siląc się przy tym na moralizatorstwo. Jego filmy nie były postawionymi przed widzami lustrami, które miały im pokazać, że cały czas śmieją się z samych siebie. Działało to zarówno na jego korzyść, jak i przeciw niemu – Skrawki niektórzy uznali za dzieło wizjonera, a inni okrzyknęli najgorszą premierą roku.

Filmy Korine’a to nieostre fotografie pewnego stanu umysłu. Nie jest to bynajmniej umysł zniewolony – całkiem swojsko czuje się pośród tego całego gruzowiska. Z gnuśną radością rozsiada się w zabranym spod trzepaka fotelu i włącza telewizor z pękniętym kineskopem. Gdzieś tylko na granicy pola widzenia migoczą odblaski innego świata: czystszego i lepszego. Julien z Julien Donkey-boy obsesyjnie wracał do wspomnienia o swojej siostrze, jeżdżącej na łyżwach w otoczeniu oślepiającej bieli. Bohaterowie Pana Samotnego przebierali się za znane postacie – Michaela Jacksona, Chaplina czy Lincolna – w akcie tęsknoty za sferą sacrum kojarzoną tutaj z popkulturą. Nie bez powodu ziarnisty, brudny obraz zastępowały w tym filmie pastele – Korine stawiał przez to grubą krechę między opisywaną dotychczas przez niego rzeczywistością amerykańskich przedmieść a światem, do którego mamy wgląd jedynie poprzez media. 

Chociaż w Trash Humpers wraca na – nomen omen – stare śmieci, to nie przestaje śnić. W jednej ze scen tytułowi degeneraci urządzają sobie kameralną imprezę, której clou jest zaproszenie trzech otyłych prostytutek. Obscena ustępuje jednak miejsca dziwnemu smutkowi, kiedy to dziewczyny przytulają bohaterów i zaczynają śpiewać kolędy. U Buñuela byłyby w tym bezczelność i bluźnierstwo, u Korine’a pojawia się natomiast zaduma. Na pewnym poziomie kontynuację tej sceny stanowi finał, w którym zdeformowana kobieta kołysze na rękach dziecko. Czemu nie roztrzaska go o chodnik i nie przejedzie po zwłokach rowerem? Gdzie podziała się żądza zniszczenia? Niesmaczny żart zaskakuje refleksyjną puentą.

Wspomniany przez mnie na początku zespół Darkthrone, doszedłszy na swojej czwartej płycie do punktu, za którym zaczyna się już zwykły hałas, na kilka lat nieco złagodził formułę, aby później kontynuować pochód wstecz pod banderą punk rocka. Zdaje się, że w „Trash Humpers” Korine osiągnął szczyt minimalizmu i nie mam pojęcia, jak będzie wyglądał jego następny film. Gromadzący się na dnie ścieku szlam jest jednak gęsty i może ten twórca wygrzebie z niego jeszcze kilka skarbów.




Artykuł ukazał się w 17. numerze pisma krakowskich filmoznawców 16mm