Na ostatnią część „Replikantek” artystki przygotują dwie niezależne instalacje. Bianka wypełni je szczelnie rysunkami, tekstami i obiektami pod wspólnym tytułem „Ślicz-notka”, Justyna przygotuje ciemny pokój, z miękką podłogą, wypełniony intensywnym, zwierzęcym zapachem przywołując potwora, którego bała się w dzieciństwie. Obie zrezygnują ze standardowych sposobów opowiadania, ufając zmysłom i intuicji.
„Replikantki” to cykl wystaw w Małej Przestrzeni Galerii Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach, w którym miarą prawdziwości przywołanych historii staje się niezgoda na sformatowanie do sztywnych, logicznie uzasadnionych podziałów i potrzeba mocnego upodmiotowienia kobiety-autorki. Replikantki rozsadzają ramy patriarchalnego systemu kultury, opierając swoje działania na poszukiwaniu tożsamości, miejsca i sposobów, jakie kobieta mogłaby wykorzystać do wyrażenia siebie.
Podczas wernisażu odbędzie się promocja katalogu podsumowującego cały cykl „Replikantki”. Będzie to również okazja do spotkania z artystami biorącymi udział w poszczególnych jego odsłonach.
Język do lizania - czwarta odsłona cyklu „Replikantki”
Galeria Sztuki Współczesnej BWA w Katowicach
wernisaż (połączony z promocją katalogu) - 16 grudnia 2010, godz.
Wystawa czynna do 16 stycznia 2010
kurator: Marta Lisok
Patronem medialnym wydarzenia jest
Joseph Beuys w jednej ze swoich legendarnych akcji szepce coś do ucha martwego zająca, którego nosi na rękach. Nie wiadomo, co mówi. Zgodnie z tytułem tłumaczy mu obraz. Zwykle trudno przestać wsłuchiwać się w niezrozumiałą mowę, dopóki brzmi melodyjnie. W przyłączających się jedno do drugiego słowach zanika powoli to, co miało zostać zakodowane. Doświadczenie rozrzedza się.
Justyna Gruszczyk i Bianka Rolando mają wiele do opowiedzenia. W bulimicznym odruchu wysysają szczegóły otaczającego świata. Zdając sobie sprawę, że takie pożywianie się rzeczywistością musi znaleźć ujście, snują przed zaśnięciem własne baśnie na uspokojenie. Mówią je przede wszystkim do siebie. „Założę tylko dziecinny śliniaczek, bo mogę zacząć się ślinić od nadmiaru słów...”, pisze Bianka w „Białej księdze”. Jej polsko-włoskie pochodzenie wymuszało szybkie przekładanie jednego języka na drugi. Ze świadomości pułapek czających się w procesie tłumaczenia wynika jej fascynacja pograniczem mówienia: pomrukiem, mlaskaniem i śpiewem. Z tej pozycji rozbraja kolejne używane przez siebie media. Uważa na słowa, wie, że od słodkich psują się zęby, a brzydkie trzeba wydrapywać. Tym razem w galerii równolegle robi notatki i rysunki, zostawia na podłodze węgiel i sukienki zanurzone w miodzie. Wygląda, jakby jej przygotowania do czegoś zostały przerwane, a histeryczne opowiadanie zawieszone w połowie zdania. Hiperaktywność Bianki daje wyobrażenie o skali nagromadzonej historii nie do wypowiedzenia.
Justyna Gruszczyk przywołuje historie, których bohaterowie marzą o tym, by czas się zatrzymał, i kiedy ich marzenia się ziszczają, najpierw są szczęśliwi – bez kontroli dorosłych mogą chodzić po sklepach i wyjadać cukierki za darmo. Potem jednak dopada ich przerażenie, że zostaną w zatrzymanym czasie na zawsze i nikt ich nie uratuje. Justyna znajduje klucz do tych często niebezpiecznych powrotów w wykorzystaniu zmysłu węchu. Podczas wdychania/wydychania powietrza zamieszkuje kolejne miejsca, buduje zaufanie do nich. Do Małej Przestrzeni przygotowuje ciemny pokój, z miękką podłogą, wypełniony intensywnym zwierzęcym zapachem. Z nostalgią odtwarza okoliczności, które towarzyszyły jej dziecięcym lękom.
Niedobór i urwany trop wyostrzają apetyt. Gruszczyk i Rolando zostawiają za sobą historie rozsypane we fragmentach. Zaborczy charakter ich instalacji wymaga od widza jednoznacznego sprzeciwu, inaczej zawłaszcza go i terroryzuje. Trzeba być ostrożnym albo przeciwnie dać się wciągnąć i grać na wyznaczonych przez artystki zasadach. Każde użycie języka, chociaż powiązane z nieuniknionym zabiegiem przyszpilenia i wyjałowienia, w końcu okazuje się dla mówiącego lecznicze.
Zdjęcie: fotografia autorstwa Katarzyny Goczoł