Codzienność jest najgorsza (...). Horror rozmyty, oswojony, zamknięty między kuchnią a ubikacją, niewypowiedziany, nienakręcony kamerą, fizycznie objawiający się tylko bólami głowy, snem, z którego nie można się obudzić bez czterech budzików – twierdzi Teresa, jedna z bohaterek. Spośród tych wszystkich postaci kobiecych i ich narracji w E-SPLOCIE przedstawiamy opowiadanie o „Agacie” i nie tylko...
AGATA
Ciemnozielona maź w żółtej czarce – brokuły. Kotlety schabowe, o które upominał się Paweł – sczerniały. Dominika przesuwała je po patelni z nieprzytomną miną. Agata uznała, że najmniej trująca będzie pizza – Nina chciała zamówić jedną do spółki.
– A wiecie, jak w restauracjach oszukują na schabowych? – zapytał radośnie Igor, który na obiad zapalił papierosa pod chipsy. – Podwójnie panierują – oznajmił tak głośno, jakby chciał ostrzec cały Muranów.
– Ja ich w ogóle nie panierowałam – wyznała Dominika, chichocząc. – Nie mam jajek. Ani bułki tartej. Posypałam mąką jak rybę.
– Tfu – Paweł wyjął ręce z kieszeni, zdjął kotleta z patelni i zaczął jeść.
– Nie poparzysz się? – Agata mimochodem zakręciła gaz i otworzyła okno, żeby wypuścić dym.
– Skąd. Zawsze tak jem. A w razie poparzeń przykładam to – Paweł wyjął z lodówki puszkę piwa. Piwo wzięli wszyscy. Dominika wessała brokuły. Agata z Niną odłożyły brzegi pizzy. Igor zjadł drugą paczkę chipsów. Paweł wytarł ręce po kotletach i wzniósł toast za film.
– Wszyscy czytali książkę? – spytał groźnie. – I pamiętajcie, że co prawda robimy burzę mózgów, ale ostatnie słowo mam ja. Ja będę wasze błyskotliwe uwagi przycinał według dzieła amerykańskiego Jak napisać scenariusz za milion dolarów i ja będę dawał w mordę krytykom, którym się mój film nie spodoba. A na pewno się nie spodoba. W końcu nie nazywam się Wajda.
– Ja uważam, że bohaterka powinna przespać się z paroma facetami po rozstaniu z Robertem. Jest za grzeczna. A na tej imprezie powinna zaćpać. Nie ma siły, jest tak zdołowana tą historią, że musi – oznajmiła Nina autorytatywnie.
– Bez przesady, naćpane laski grałaś ostatnio w trzech filmach z rzędu – ziewnął Igor. – Aga to twarda dziewczyna.
– To ona ma w końcu na imię tak jak ty czy nie? – Dominika była wyraźnie zaskoczona.
– Ma na imię Agnieszka, taki dowcip, bo zdrabniać można tak samo. Nie czytałaś – z trudem ukryła rozczarowanie.
– Nie miałam czasu. Krzysiek czytał, opowiedział mi – Dominika uśmiechnęła się przepraszająco i poleciała do kuchni odebrać komórkę.
– Nina przeczytała połowę, a Igor wypytał Dominikę – szepnął jej Paweł. – Nie przejmuj się. Aktorzy tacy są. Trzeba im powiedzieć, jak mają grać i już. To nieprawda, że muszą rozumieć tekst. Jak za dużo kombinują, przestają być wyraziści.
Agata milczała. Na bladoniebieskim niebie nad rusztowaniami – obok remontowano zabytkową kamienicę – widziała blade kropki gwiazd. Liliowy bez próbował zdominować zapachem warszawski wieczór. W oddali rysowały się pętle ulic, nieliczne plamki drzew, wiatr dmuchał suchym kurzem. Euforia, którą poczuła, kiedy Paweł skontaktował się z nią przez wydawnictwo i powiedział, że chce zrobić film według jej książki uleciała właśnie jak ten kurz. Podekscytowana myślą, że będzie współautorką scenariusza, przeczytała kilka grubych książek, amerykańskich i polskich, napisała nawet kilka scen. To było naiwne myśleć, że wszyscy się przejmą tak jak ona, zwłaszcza aktorzy, dla których film był pracą, a nie magią. Których nie fascynował jak ją – przemianą słów w ciała.
– Wiesz, ja myślę – mówił dalej Paweł – że trzeba dodać trochę mocnych scen, bo w twojej książce są zajefajne opisy, wiesz, naprawdę mi się podobają, ale tego się nie da pokazać. Może niech ona naprawdę się z kimś prześpi. Właściwie mogłaby mieć romans z tą kobietą, która ją podrywa. To byłoby dosyć świeże. Tyle że oczywiście z niej żadna lesbijka, to by długo nie potrwało. Taki wiesz, wyraz rozpaczy, samotność ją żarła, to skoczyła w taką przygodę. A na końcu może by wróciła do Roberta?
– Ma popełnić samobójstwo! – wrzasnęła Nina z balkonu, na który wyszła z papierosem. – Kurwa, coś takiego jest przecież na końcu, nie? Ostatnią stronę przeczytałam.
– A nie zauważyłaś, że to jest niedopowiedziane? Może się zabije, a może nie, urywam tekst przed jej ostateczną decyzją – odkrzyknęła jej Agata ze złością.
– Po jakiego chuja ma wrócić do Roberta? – Odsunęła się od Pawła. – Zdradzał ją, nie mógł znieść jej pisania, a w końcu zaczął ją bić. Jeśli Aga wygląda ci na masochistkę, to nie wiem, jaką książkę ty czytałeś.
– Ale spokojnie. My z niego zrobimy jakiś bardziej ludzki egzemplarz. Nie będzie bił, poza tym zrozumie swój błąd.
– Dlaczego ma wrócić?
– Bo to ma być o tym, że się nie mogą od siebie uwolnić. To nie tak, że im się uda, im się znów rozpieprzy. To nie wytrzyma dwóch tygodni. Ale wrócą do siebie, bo nie mogą inaczej.
– I koniecznie musi mieć romans z tą kobietą, a potem ją zostawić?
– A czemu nie? To też będzie z twojej biografii.
– Tak? Prędzej wrócę do Anki niż do Radka. – Nie zaszła zbyt daleko w zmienianiu imion. – Poza tym nie wpieprzaj mi się w biografię, dobrze? Pozwoliłam ci grzebać w książce, a nie w bebechach! – Agata wstała, wbiła ręce w kieszenie i nachyliła się nad Pawłem.
– A co ty myślisz, że odegram twój tekst słowo w słowo? Reżyser, który chce zrobić film, musi wszystko powywracać do góry nogami. Napisz „Pana Tadeusza”, to ci go zekranizuję – a nie, przepraszam, znowu Wajda był pierwszy. Nie możesz płakać nad swoją ukochaną książczunią: „O Jezu tu mi wyciął scenę, o Boże, ten mój bohater wcale tak nie powiedział, o rany, tego zupełnie nie było!”. Albo ci to przeżuję i coś z tego wyjdzie, albo nie warto zaczynać.
– Paweł! Wyobraź sobie, liczyłam się z tym, że zmienisz mój tekst. Ale myślałam, kurwa, że będzie w nim chodziło o to samo, co mnie. Rozumiesz? Po tym, co się stało, powrót jest niemożliwy! Facet nie jest sensem życia!
– To czemu ona się zabija? – spytała niewinnie Nina.
– Nie zabija się! Wydawało mi się, że będzie lepiej wyglądało, jeśli dam znak zapytania, ale teraz żałuję, że nie napisałam wielkimi literami: „AGA WOLI ŻYĆ”. Paweł, nie przerywaj mi. Po co ci mój tekst, jeśli chcesz z niego wyciągnąć zupełnie inne rzeczy? Gdybyś kręcił „Casablankę”, na scenariusz wziąłbyś „Chłopów”?
Igor zarechotał.
– Spokojnie, Aga, spokojnie – Paweł dotknął jej ramienia. – Tak to jest w filmie, że reżyser jest najważniejszy. Scenarzysta musi znieść gwałty na swojej wizji. Albo się nie nadaje do tej roboty. Przy książce ty byłaś szefem, a teraz wyobraź sobie, jak się czuje, powiedzmy – korektor.
– Po co ci mój tekst?
– Bo są tam świetne kawałki, przysięgam.
– I koniecznie musi być ten powrót? A może, do cholery, Aga odkryje, że dobrze jej z tą kobietą? Że ją kocha? Pokazałbyś to? Miałbyś szanse być pierwszy w Polsce.
– Nie pokazałbym, bo nie wierzę w cuda. Normalna kobieta sielankę z drugą laską to może mieć przez dwa dni. Nie jestem uprzedzony. Związki są krótkie i ekscytujące albo trwałe i nudne. Problem w tym, że ludzie na ogół są nudni i nic nie można na to poradzić.
– Ludzie czy dwie kobiety?
– Z laskami i gejami jest jeszcze gorzej, bo wiesz, jak jest kobieta i mężczyzna, to między nimi wytwarza się twórcze napięcie. I ono czasem trwa dość długo. Nie no, krótko mówiąc, w dupie mam jakieś lesbijskie historie. Nie kręcę filmów dla mniejszości seksualnych.
Agata zerwała się z krzesła. Z szafy, z plakatu filmu „TODO SOBRE MI MADRE” patrzyła na nią Cecilia Roth. Według Anny była do niej trochę podobna. Usłyszała jej głos, błysnęło lustro. Ból, jakby się poparzyła.
– Świetnie. I nie kręcisz filmu z mojej przeżutej książki. Dlaczego sam nie napiszesz scenariusza? Nie przeżujesz życia, które masz dookoła? Zęby nie te?
– Wkurwiłaś się, bo nie chcę robić filmu o dwu kobietach? Mam prawo, wiesz? Mam jakieś argumenty typu wolność wyboru, nie?
– Wkurwiłam się, bo jakieś argumenty ma każdy, kto kręci filmy w tym kraju. Wkurwiłam się, bo mam dość facetów, którzy wiedzą lepiej, jaka jestem i dlaczego coś czuję. – Agata zerwała się i pobiegła do drugiego pokoju po swoje rzeczy. Wygrzebała swój plecak i laptop spod torby Niny.
– Aga, mógłbym się obrazić, ale wiem, jak to jest. – Paweł, wielki, ciężki misiek z czarną brodą, stanął w progu jak barykada. – Zerwałyście, kurewsko cię to boli i chciałabyś zakląć rzeczywistość, tak? W realu było jak zwykle, to w filmie będzie bajka?
– Było jak zwykle ale… nie musiało! – krzyknęła i naparła na niego. Usunął się, rozkładając ręce demonstracyjnie szeroko.
– Aga, ale zastanów się. Ja mam załatwione pieniądze na ten film, mogłoby wypalić! Krzysiek wychodził ze skóry, żeby mi pomóc, a ty…
– Powiedz Krzysiowi, Rafałkowi, Adasiowi i reszcie genialnych chłopaczków, że robią filmy ciągle o tym samym, bo boją się, że na coś innego nie dostaną kasy. Że rzygam polskim filmem i co tydzień będę zabijać jednego reżysera!
– Oszaleliście? – Dobiegł ją głos Dominiki, tak wyraziście zdumionej, że jej mina mogłaby stać się przykładem w szkole aktorskiej.
Agata szarpnęła zasuwką, wypadła na wysokie, kręte, zimne schody. Z trudem łapała równowagę na zakrętach, raz wpadła na ścianę. Na zewnątrz szumiały drzewa; otoczone kamiennym murkiem oczko wodne świeciło kwiatami grążeli. Zatrzęsła się z zimna, wyjęła cienką, zmiętą kurtkę; przez chwilę było jej dobrze, ale kiedy doszła do Miodowej weszła w cieplejszą strefę i spociła się. Drażniło ją to okropnie. Podkreślało, że nie może znaleźć sobie miejsca. Cała lepka, tłumiąc wściekłość, spojrzała w niebo: niebo z jego przepastną głębią i gwiazdami zasłaniała jakaś jednolita, bezbarwna powłoka, prawdopodobnie folia polietylenowa. Miodowa wydawała się pełna nagrzanego kurzu, mimo to szła nią na Krakowskie Przedmieście, chociaż mogła zawrócić na plac Bankowy i wsiąść do metra. Tylko marsz przez miasto mógł jej pomóc opanować rozrastający się chaos. Bolało ją gardło; wyciągnęła tabletki od Dominiki i wpakowała do ust całą garść. Zawadzała jej torba z laptopem, którego, jak się okazało, mogła nie brać; w dupie mieli jej notatki. Zawadzała sama sobie. Tekst, który stworzyła, taki spójny, udany, chwalony, pokazywał same dziury. Rozlał się jak mokra glina, z której każdy mógł ulepić, co chciał. Czuła, że już go nie ma. Jakby Paweł jej go ukradł. A może unieważnił. Sama też czuła się unieważniona. Jak przeterminowany paszport. Mogła tylko z daleka tak jak przez ostatni tydzień oglądać siebie w świecie, który miała już na wyciągnięcie ręki. To było tak blisko – o wyciągnięcie ręki, jedno słowo, parę spojrzeń. To było tak męcząco realne: po prostu za ścianą czy na sąsiedniej ulicy ona i Anna rozegrały to inaczej; piły teraz wino, patrząc na morze. Zresztą mogły robić pranie; bez różnicy.
W każdym razie wiedziała, co Anna czuła tamtej nocy. Przez cały dzień. Przyjechała cała piątka: Kuba, Aśka, Iwona, Maciek, Dorota. Po drodze kupili browar i dwie butelki wódki. Pełne zamieszanie, puszki na parapetach, wódka w wiadrze zimnej wody na balkonie, pety w doniczkach. Gadali z początku o książce, o nagrodzie, Kuba błaznował, pokazując, jak film Pawła dostanie Złotą Palmę w Cannes, a ona będzie szła w długiej sukni po czerwonym chodniku, potknie się i poleci na Javiera Bardema – jej ulubionego aktora. Dorota z Aśką bardzo się interesowały mieszkaniem, oglądały drugi pokój, pytały, czy Anna sama pomalowała łazienkę i kuchnię. Plotkowali trochę o znajomych, o warszawce, Maciek opowiedział, jak to od taksówkarza dowiedział się o słynnym aktorze, który jednego dnia objechał żonę, trzy kochanki i burdel. Anna piła piwo, śmiała się, chociaż było kilka momentów, kiedy wszyscy rżeli, a ona patrzyła w sufit. Kiedy Kuba sobie podpił i zaczął ją wypytywać, czy naprawdę nigdy nie była z facetem i że powinna spróbować, Agata sprowadziła go do parteru.
Wydawało jej się, że wszystko jest w porządku, do momentu, kiedy Anna poszła pod prysznic. Zostali sami, kochana paczka ze studiów, i po paru minutach nagle popatrzyli na siebie.
– No i jak? – wymruczała Agata.
– Obciach. – mrugnął okiem Kuba i teatralnym gestem wyciągnął przed siebie rękę ze skierowanym w dół kciukiem. Za nim powtórzyła ten gest pozostała czwórka.
– Sorry, ale myślałyśmy, że podłapałaś jakąś przebojową laskę – wyjaśniła Dorota. – A to jest taka pani po trzydziestce we flanelowej koszuli…
– Uprawiacie seks czy w łóżku czyta ci wiersze Pawlikowskiej? – spytała Aśka, obracając się na krześle.
– Pilnuje, żebyś wkładała ciepłe majtki? – Maciek od razu się zaśmiał.
– Szczerze mówiąc – dodała Iwona – idę o zakład, że, jak tylko skończy się ten niesamowity związek, pierwszy facet, na którego się rzucisz, zemdleje z wrażenia.
– Nie no, przesadzacie – powiedziała speszona. Miała im tłumaczyć, że szalały w łóżku, używały kajdanek i dilda? Że dystans do świata, w którym dotąd się obracała, był jej potrzebny? Że lepiej spała, normalnie jadła, dobrze bawiła się już po jednym kieliszku wina, bo czuła się tak wyluzowana, jak przedtem po butelce?
– Aga, gdzie twój power? – rzuciła Dorota, podsuwając jej drinka.
– Dosyć lizania ran. Jedziemy wyrwać paru facetów. – Aśka złapała za kosmetyczkę. – Znajdę ci takiego, że zapomnisz o tej pani. Zakład?
– Przestańcie – mówiła, ale Aśka ze śmiechem ciągnęła ją za rękę, a wszyscy się ubierali do wyjścia. Jak zawsze czuła, że płynie z nimi na jednej fali. – Anka, idziesz z nami? – krzyknęła w stronę łazienki, ale nikt nie odpowiedział.
Nie wyrwała faceta, tańczyła z Kubą i Anglikiem, który opowiadał jej, że miał już dwie dziewczyny z Polski. Nad ranem poczuła się głupio. Odprowadziła wszystkich na dworzec, złapała taksówkę. Anna siedziała na środku tego bajzlu, który po sobie zostawili. Po turecku, na dywanie.
– Wiesz, nie zgadłabym, że to się tak skończy – powiedziała cicho.
Agata była zszokowana. Zasypała ją pytaniami, pełnymi oburzenia i niezrozumienia.
– Obciach – Anna skierowała kciuk w dół.
– Widziałaś? – Agata poczuła złość.
– Ryczeliście jak spłoszone osły. Drzwi były otwarte. Zajrzałam. Byłam ciekawa wyroku.
– Ale to nie ja!
– Nie, ty mnie broniłaś, prawda? Powiedziałaś, że obciachowa to może być bluzka. Że nie lubisz tego słowa, bo wydaje ci się, że ten, kto go używa, zawsze patrzy na innych z góry. Że mnie kochasz, nic cię nie obchodzi ich zdanie o mnie, a swoje błyskotliwe przypuszczenia na temat naszego seksu mogą sobie wsadzić w dupę.
– Nic nie poradzę na to, że cię nie polubili.
– Wiesz, ja ich nie lubię, ale staram się szanować. Choćby ze względu na ciebie. Taka pani po trzydziestce we flanelowej koszuli zna dużo wulgarnych słów, ale ich nie użyje. To, co zrobili, to się nazywa szydzić z kogoś, wiesz? Spotkałaś się z tym słowem w czasie swojej pisarskiej kariery? Tu jest słownik, jakbyś miała problem. By the way, twoi przyjaciele zasikali mi podłogę w łazience i zapchali umywalkę petami. Ale oczywiście się czepiam, jak twierdzą ci, którzy nie muszą sprzątać.
– Nie możesz mi wybaczyć? Ja po prostu nie wiedziałam, jak… – Czuła, jak coś gęstnieje wokół niej, unieruchamia ciało i myśli.
– Mogę ci wybaczyć. Ale dlaczego miałabym dalej z tobą być? I czy ty się oprzesz pokusie? Bądź z nimi, znajdź sobie chłopaka – nie będą się namyślać pół roku nad tym, czy warto go poznać. Zanotuj sobie tylko ich kryteria, to ci ułatwi sprawę.
– Jesteś niesprawiedliwa – jęknęła Agata, jednocześnie błagając ją w myślach, żeby zrobiła okropną awanturę, wyzwała ją od najgorszych, a potem powiedziała, że są razem. Tyle rzeczy byłoby lepszych od prawdy.
– Oczywiście – Anna wstała, sięgnęła po pełną popiołu doniczkę z kaktusem i rzuciła nią z całej siły o ścianę.
Rano wszystko było sprzątnięte, a Agata bez słowa spakowała swoje rzeczy. Zostały dwa kartony książek i pism, których nie miała jak zabrać; uczepiła się irracjonalnie myśli, że kiedy po nie wróci, znów porozmawia z Anną i wytłumaczy…
Krakowskie Przedmieście i Nowy Świat wypełniała ciepława galaretka, w której tkwiły zawieszone zapachy jedzenia, perfum, tytoniu i kawy. Dochodziły ją zdania francuskie angielskie i włoskie. Naraz w ucho wpadł jej męski głos; denerwował się po niemiecku, że Martin się spóźnia. W tym momencie zrozumiała, że to właśnie ją męczyło. Była spóźniona z całym tym swoim pięknym zrozumieniem. Jakby przeżyła olśnienie, stojąc nad czyimś grobem – ach, o to jej chodziło! Jakby dobiegła z listem na gruzy, zaplątała się w zwijane po koncercie kable, stanęła jak wryta nad śmierdzącą wodą, która niedawno była tak czysta, że z niej piła. Czy nie o tym właśnie pisała? Nie ma powrotów. Własne słowa podpłynęły żółcią do gardła.
Może się myliła. Może źle to napisała. Wokół niej, jak okiem i wyobraźnią sięgnąć, błyskały, szeptały, przebiegały, zapętlały się gotowe teksty – tylko się skupić i je przechwycić, zamknąć w krysztale. „Krysztale” – zaśmiała się. Akurat, trzeba to wchłonąć, wbudować w siebie, a potem wyciąć i pokazać żałosny strzępek tkanki. Z którym każdy zrobi, co chce. Głos Anny mówił: Nie licz na to, że zrozumieją, o co ci chodziło. Kilka osób, być może to zrobi. Ale większość nie będzie mogła albo nie będzie chciała dotrzeć do tego, co w twoim pisaniu jest im obce. W najlepszym wypadku zobaczą tylko to, co jest odbiciem ich samych.
Wydało jej się, że po drugiej stronie ulicy idzie Kuba i podbiegła szybko do przejścia przy Kruczej, żeby jej nie zauważył. Pałac Kultury swoim nieustającym wzwodem pokazywał drogę zabłąkanym wędrowcom. Kiedy się dowlokła w jego pobliże, padła na ławkę. Naprzeciwko policjant stał nad kobietą w złachanym futrze, która wyjmowała z torebki jakieś niesamowite graty – tubki i fiolki, kości i zabawki, kamienie i – wyglądało to jak zakrwawiony gołąb. Policjant cofnął się i powiedział coś. Kobieta wysypała wszystko na chodnik. Policjant podniósł jakiś drobny przedmiot i chwycił za rękaw kobietę, która próbowała odejść.
Patrzyła na nich tępo. To nawet nie była noc, zmieszane ze sobą sztuczne światła i opary zmierzchu tworzyły nieokreśloną, nierealną przestrzeń, w której kobieta i policjant wyglądali jak aktorzy onirycznego przedstawienia. Ona z kolei tkwiła tu zawieszona między fascynacją a odrazą.
Ja też jestem tchórzem – pomyślała nagle, kiedy kobieta uklękła, błagając policjanta, żeby jej nie zabierał. Bez „też” – poprawiła się po chwili. Co ja o niej wiem, może jest naćpana, może chora psychicznie, a wtedy tchórzostwo nie jest tym samym. Otworzyła laptopa, przeleciała wzrokiem po prawie skończonej powieści. Wydawnictwo już się nią zainteresowało. Tylko co w niej było?
Policjant patrzył jak kobieta na klęczkach zbiera żałosną zawartość torebki; wyrozumiały jej się trafił. Nie kopnął nawet martwego gołębia.
Ona nie wyjęła niczego ze swojej torby. Nie podzieliła na policjanta i dziwną kobietę. Pokazała bilet i chce dostać promocyjne ciasteczko.
Wstała i z trzaskiem zamknęła laptop. Kupiła butelkę coca-coli od kobiety z chłodziarką przy Dworcu Śródmieście. Pijąc, zanurzyła się w tunel prowadzący na Centralny. Weszła do toalety, zostawiła swoje rzeczy pod opieką grubej babki klozetowej, która upomniała ją, żeby szybko przechodziła, bo drzwi są na fotokomórkę i mogą ją odczytać podwójnie, jak się tak będzie guzdrać. Megafony i ogólny hałas wypełniający dworzec opływał ją i rozszczepiał się na niej jak woda na kamieniu. Mdły zapach moczu przyćmiony środkami dezynfekcyjnymi. Jej własne przekrwione oczy w lustrze. Długo, bez końca myła ręce i twarz, woda nie śmierdziała chlorem, ale i tak była jakaś nieprzyjemna. Za drzwiami kibla stały w wiadrach róże, potknęła się o białe.
Na środku hali mężczyzna w żółtej odblaskowej kamizelce trzymał na smyczy siedzącego grzecznie labradora. Osiłek z walizkami i obszerna kobieta w pomarańczowej spódnicy, z włosami do pasa, zasłonili ich częściowo i z napisu na kamizelce udało jej się odczytać „RATUNKOWY SZCZECIN”. Podeszła dwa kroki, labrador miał przesympatyczną mordę, a nie wyzbyła się całkiem dziecinnego zwyczaju podbiegania do każdego miłego psa z zamiarem pogłaskania. Ale tym razem powstrzymała się. Mężczyzna i pies byli zdenerwowani, spięci, zmęczeni. Pewnie czekali na kogoś, kto miał ich odebrać, ale się spóźniał. Labrador siedział, jak mu kazano, ale był niespokojny, drżał, wyciągał pysk w różnych kierunkach; za dużo bodźców na niego działało. Uśmiechnęła się tylko do nich z daleka i stanęła na końcu kolejki do kasy, przy pomarańczowej linie. Zupełnie jakbyś tu była ze mną – pomyślała. Tak by właśnie było – ja chciałabym podejść i zapytać jak się ten pies nazywa i ilu ludzi uratował a ty byś mi szepnęła, że lepiej im nie przeszkadzać.
Zabolał ją prawy jajnik, zbliża się cholerna miesiączka. A ona nie może sobie nawet przypomnieć, gdzie ma podpaski: w Sopocie, w Warszawie czy u rodziców w Iławie. Lubiła być w ruchu, ale teraz poczuła się zagubiona. Dokąd ma kupić bilet i czy kupowanie biletu ma sens? Jedyna realna podróż i tak odbywa się w jej umyśle. Dotarła właśnie do sceny, którą pominęła w książce. Świt po nocnej awanturze. Radek wychodził z łazienki. Nocą szarpali się, krzyczeli, on ją uderzył, ona uciekła i zabarykadowała się w swoim pokoju. Zapamiętała oprócz bólu upokorzenie i strach, że wplątała się w fatalny schemat jak pierwsza lepsza idiotka. On najpierw chciał wyważać drzwi ale w końcu oklapł, przepraszał ją. Rano też powiedział „przepraszam”, a ona z całej siły wyrżnęła go w twarz. Nie oddał jej. Wytrzeźwiał i mruknął tylko: „Zwariowałaś?!”. Nie niepokoiło jej to, że go uderzyła – po tej ucieczce, nasłuchiwaniu, jak wali w drzwi, po byciu spoconą, przerażoną, skuloną ofiarą – rozumiała siebie. Ale satysfakcja, a raczej przyjemność, jaką poczuła na widok jego zaskoczenia i grymasu bólu na twarzy?
I tyle innych scen z całego jej życia, których na razie nie śmiała dotknąć. O których Anna też nic nie wiedziała. Tchórz. Po raz drugi. Trzeci. Czwarty. Powiedzieć im, że nie potrzebuje tłumaczeń i usprawiedliwień, teorii ani poezji. Że odpowiedzi są tylko pozorami i tak jak w fizyce nie można dotrzeć do najmniejszych cząstek, tak tutaj nie ma sedna. W samym środku tkwi tylko pytanie i nieskończoność. Zakochała się w kobiecie. Zakochała się w pisaniu. W czym jeszcze? W badaniu zawartości swojej torby? To świeże uczucie, sprzed paru minut.
Uniosła głowę i czytała rozkład jazdy. Często to robiła, zafascynowana szyfrem nazw i cyfr. W Iławie miała jeszcze do studiowania herby okolicznych miejscowości. Kwidzyn, Jabłonowo Pomorskie, Prabuty, zawsze bawiła ją Brodnica z brodatym gościem z maczugą. Anna też lubi czytać różne napisy, instrukcje, zostawione przez kogoś w pociągu gazety.
Ale w tamtym pociągu do Gdyni czytała jej książkę. Wrześniowe słońce świeciło na opaloną twarz; przesunęła zasłonkę, żeby jej nie raziło w oczy. Agata poczuła podniecenie; czytała już kilka pochlebnych recenzji, ale nie mogła mieć pewności, czy są szczere. Czy ta kobieta odezwie się pierwsza? Prześlizgnęła się wzrokiem po niebieskich oczach, szerokich brwiach i gęstych ciemnych włosach; zauważyła bliznę na lewej ręce, która asymetrycznie, krzywo podzieliła jej dłoń. Asymetria jest zawsze niespokojna – zdawała się zaprzeczać łagodnym gestom, jakie ta ręka wykonywała.
Czytała szybko, skończyła już w Gdańsku. I nic nie powiedziała. Czasem się uśmiechała albo robiła chwile przerwy, jakby musiała coś przemyśleć. Ale milczała chociaż wyraźnie porównała jej twarz ze zdjęciem z okładki.
To Agata nie wytrzymała i spytała, czy książka jej się podobała. Dowiedziała się, że jest trochę przegadana, ale ma dobre dialogi i ciekawą bohaterkę.
Tak – i proroczy wątek. To, co miało być tylko atrakcją fabularną, zaskoczyło ją nagłą realnością. Jakby wszystko to, co napisała miało służyć do wydobycia z podświadomości tej jednej opowieści, która się teraz przed nią otworzyła.
Wysiadły razem w Sopocie, rozmawiając wciąż o książce, zjadły obiad i lody, Anna zaprosiła ją do siebie; zachmurzyło się, na morzu rozszalał się sztorm. Piły wino, patrząc na morze, przypominały sobie katastrofy morskie.
– Chciałabym zobaczyć wschód słońca znad twojego ramienia – wyrwało się Agacie. Banalne, ale po winie takie zdanie mieni się jak opal.
– Dobrze – odszepnęła Anna.
Agata nabrała ochoty na szaloną noc. Najwyższy czas odciąć się od Radka. Noc z kobietą będzie jeszcze lepsza niż z mężczyzną. Przejdzie na drugą stronę morza.
Noc spędziła w kuchni na materacu, a o czwartej rano Anna obudziła ją, wywlokła na balkon i kazała podziwiać – trzeba było wychylić się w prawo – ten wschód. Zimno, biało-srebrne chmury jak zanikające ślady ślimaków. Wschodzące słońce czerwonawe, ślad po oparzeniu.
Anna śmiała się, zaprowadziła ją z powrotem na materac i przykryła kocem.
Przy kasie chwycił ją strach, że ma za mało pieniędzy. Nie mogła znaleźć karty, wreszcie wyjęła ją zza kalendarzyka. Kiedy miała ją na wierzchu, zbyt często budziła się z pustym kontem.
Zeszła na peron w jeszcze głębszy lepki chłód. Telewizory nadawały niezmordowanie oficjalną wersję rzeczywistości. Patrzyła z sympatią na bruneta w czerwonym T-shircie, nachylonego nad dwójką dzieciaków; otaczały ich ciężkie plecaki i walizki na kółkach. Byli chyba częścią większej grupy uciekającej z miasta na wielką majówkę. Głos Anny mówił: Ojciec mieszka w Gdyni. Po śmierci matki założył nową rodzinę, ma trójkę dzieci. Widujemy się raz na miesiąc, chodzimy na spacery, rozmawiamy. Na urodziny i święta daje mi pieniądze albo pyta, co chcę. Kupił mi tego laptopa, który ci się tak podobał. Czasem czuję się głupio, ale nie wiem, jak to rozwiązać. Lubię pracować z dzieciakami, nie chcę ich zostawiać dla forsy. Wiesz, że on im funduje wyjścia do kina co dwa tygodnie? Kiedyś tak mnie zamęczał tym kinem, bo sam jest kompletnym maniakiem, że teraz prawie nic nie oglądam. Przesyt. Wolę czytać. Ale to nic. Dał mi też to mieszkanie. Pracował w Irlandii, odłożył sporo forsy i powiedział, że chce mi zapewnić chociaż dach nad głową. I że po ślubie będzie musiał dbać o nową rodzinę. Z tym też czuję się głupio. On mnie chyba chciał przeprosić, że nie ma go przy mnie. Ale nie stać mnie na unoszenie się honorem, może zresztą fałszywym. Spokojnie pracuję, nie zżera mnie strach przed za wysokim czynszem i eksmisją. To dużo.
Jak to możliwe, że nie wyczuła pod tymi słowami samotności?
Pociąg miał wagony bez przedziałów; szybko przecisnęła się na swoje miejsce przy oknie, torbę z laptopem położyła na kolanach.
Nie miała pojęcia, co zastanie w Sopocie. Nie miała pojęcia, czy Anna jej wysłucha a jeśli tak – czy się zrozumieją. Nie miała pewności – dumnej ani naiwnej, żarliwej ani błagalnej – że te rany się zabliźnią.
Wiedziała tylko, że musi poprosić ją, żeby otworzyła laptopa i przeczytała to, co uda jej się napisać, zanim dojedzie do Sopotu.
„SCENARIUSZ” nazwała plik.
W panice szukała pierwszych słów, w końcu otworzyła książkę. Wystartuje z tego samego punktu, tylko meta – metę znajdzie.
Wieżowiec. Noc. Z ostatniego piętra wypada laptop.
Na drgania pociągu przestała zwracać uwagę, palce latały po klawiszach, konduktor się zniecierpliwił, powiedział coś złośliwego, ale nawet nie zrozumiała co. Tekst pędził tak jak ona – widzi tablicę z napisem „SOPOT”, napisała, widząc tablicę z napisem „SOPOT”. Przepchała się do wyjścia, zeskoczyła na peron…
O AUTORCE
Ewa Schilling (1971) – magister inżynier ochrony środowiska. Debiutowała zbiorem opowiadań Lustro (1998), następnie opublikowała nowelistyczny dyptyk Akacja (2001). Wydała także głośną powieść Głupiec (2005).
Pochodzi z Olsztyna, mieszka w Bielsku-Białej. Należy – obok Izabeli Filipiak i Moniki Mostowik – do najbardziej znanych w Polsce autorek prozy lesbijskiej.
Ewa Schilling
Codzienność
Korporacja Ha!art
Kraków 2010