Fabrykę muchołapek można czytać na wiele różnych sposobów, w zależności od tego, jak zostaną rozłożone akcenty. Na tym też polega jej wyjątkowość. Jest to przede wszystkim historia żydowskiego zarządcy łódzkiego getta w latach 1939-1944 – Chaima Rumkowskiego, nad którym po latach odbywa się sąd. Jako ówczesny władca życia i śmierci w getcie, bohater podjął wiele kontrowersyjnych decyzji, za które obecnie musi ponieść odpowiedzialność. Ważne uzupełnienie – historia rekonstruowana jest z cudzych głosów, zeznań świadków, mów obrońcy i oskarżyciela, ale również odtwarzana za pośrednictwem prezentowanych materiałów dowodowych: filmu, zapisów przemówień oskarżonego. Pisarz nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, kim naprawdę był Rumkowski. Z jednej strony proces ujawnia tragedię człowieka, który stanął przed wyborem nieznanym dotąd ludzkości, z drugiej ukazuje twarz próżnego cynika, chorego na władzę, który, korzystając z uprzywilejowanej pozycji, niejeden raz molestował młode dziewczęta albo znęcał się fizycznie nad Żydami z getta. Finał procesu daje do myślenia. Obrońca wykrzykuje: niechże naszą karą będzie wieczne zapamiętanie go takim, jakim był!. To wołanie o ludzką pamięć, która ma się okazać najsurowszym sędzią, wynika z przestrachu przed możliwością zapoznania tego, co nie powinno ulec rozproszeniu i przed wzrastającą obojętnością wobec złożoności natury ludzkiej. Rumkowski pozostanie postacią dalece niejednoznaczną, z którą każdy z osobna powinien się skonfrontować.

Jeżeli przyjąć odmienną perspektywę, można książkę Barta czytać jako opowieść o przygarniętym przez Rumkowskiego chłopcu-sierocie, Marku, którego punkt widzenia przyjmuje często narrator. Młodociany bohater nie może wydostać się z „pułapki historii”, przeszłość nie daje o sobie zapomnieć – metaforą tego uwięzienia we własnym losie są ponawiane przez niego bezskutecznie próby opuszczenia budynku, w którym mieści się sala sądowa. Inną postacią, której widzenie zostaje mediatyzowane przez narratora, jest dużo młodsza od Rumkowskiego jego żona, Regina. Ona również przeżywa dramat, zaś czytelnik do końca nie wie, czy jej uczucia do władcy getta są szczere, czy decyzja o małżeństwie nie była jedynie sprytnie obraną taktyką, mającą pomóc kobiecie i jej bliskim przetrwać trudny wojenny czas.
Nic tu nie jest oczywiste. Również funkcjonariusze Bartowskiego sądu są skomplikowanymi postaciami: daleki od obiektywizmu sędzia, jawnie demonstrujący swój stosunek wobec oskarżonego; prokurator-karierowicz, starający się uwieść żonę Rumkowskiego; niepozorny obrońca, który w mowie końcowej zmienia maskę i paradoksalnie przejmuje rolę oskarżyciela. Bart sugeruje, że historia rozpatrywana w oparciu o czarno-biały schemat jest nieodrobioną lekcją przeszłości, bowiem prawda o człowieku nie daje uchwycić się w prostych formułach: zły – dobry.

Podobnie narracja Fabryki muchołapek uwikłana jest w różne motywacje, którymi nie zawsze są szlachetne pobudki! To również jeden z wiodących – i kto wie, czy nie najciekawszych – tematów powieści. Autor problematyzuje sam proces pisania powieści, która ma przekazać czy też udostępnić prawdę o przeszłości. Jednak pisarz-narrator (ważna jest ta tożsamość) – Andrzej Bart – podlega rozmaitym wpływom: wspomina na przykład, że zgodził się napisać powieść, by naprawić swą nie najlepszą sytuację finansową. W jeszcze innym miejscu, kiedy już angażuje się w opowiadaną historię, celowo zakłamuje obraz współczesnej Łodzi ze względu na obecność ducha przeszłości – dawno zmarłej Żydówki Dory. Ponieważ podkochuje się w niej, nie chce sprawiać jej przykrości opowiadaniem o czarnych kartach z powojennej historii miasta. Często rozmija się więc z prawdą, choć zawsze w dobrej wierze. Ze szlachetności narratora niewielka jednak pociecha... Rzeczywistość, domagająca się reprezentacji, nie istnieje w oderwaniu od perspektywy tego, który „widzi i opisuje”, ergo niemożliwe jest uchwycenie jej w bezpośrednim i obiektywnym uobecnieniu. Mało tego, pisarz – poza historiami innych – komentuje, dopowiada i odkłamuje również historię własną, przytaczaną wraz z kolejnymi cytatami z prowadzonych przez niego zapisków dziennikowych. Zawsze okazuje się, że to, co napisał, nie oddaje w pełni prawdy, dalekie jest od szczerości. Narrator Fabryki muchołapek wciąż rozważa swój niejasny status, sporo uwagi poświęca poszukiwaniu poczucia realności, po to, by uwiarygodnić przekaz. Co chwila podkreśla jednak swoje zmęczenie, sugeruje, że jest chory psychicznie lub że przebywa po stronie snu.

Już sam początek powieści, w którym pisarz spotyka się z tajemniczym nieznajomym, proponującym mu napisanie relacji z łódzkiego procesu Chaima Rumkowskiego, jest rodzajem prologu, stawiającego pytanie o możliwość pisania o traumatycznej przeszłości, niedoświadczonej bezpośrednio. To zresztą problem, charakteryzujący sporą ilość książek należących do literatury posttraumatycznej (dodajmy, że udziela ona bardzo odmiennych odpowiedzi na wspomniane pytanie, wystarczy zestawić obok siebie powieści Piotra Szewca, Marka Bieńczyka czy Piotra Pazińskiego, by zauważyć stopień jej zróżnicowania). Andrzej Bart stawia na wielogłosowość. W procesie, który relacjonuje, biorą udział dawno nieżyjące osoby, a wśród nich pojawiają się między innymi Janusz Korczak, Hannah Arendt, a nawet hitlerowski zbrodniarz, odpowiedzialny za administrację w łódzkim getcie – Hans Biebow. Ten ostatni mógłby służyć za ilustrację tez takich książek, jak Nowoczesność i Zagłada Baumana czy Eichmann w Jerozolimie Arendt, ponieważ jego wypowiedzi wpisują się w nurt myślenia, który podejmował refleksję nad Holokaustem jako perfekcyjnie pod względem operacyjnym przeprowadzonym planem. Na pytanie sędziego, czy można ponosić jakąkolwiek odpowiedzialność, jeśli wykonuje się cudze rozkazy, Biebow odpowiada: Wszyscy kogoś słuchaliśmy. Ja wypełniałem polecenia tych, którzy byli w hierarchii wyżej ode mnie.

Podobnie do przebiegu rozprawy zorganizowana jest narracja, którą rozsadzają od wewnątrz „cudze głosy”. W jej obrębie spotykają się cytaty z Dziennika Sándora Márai, książki Żydzi i Niemcy Gershoma Sholema, wspominane już zapiski z osobistego dziennika pisarza, a nawet fragment z Pociągu do gwiazd – powieści Andrzeja Barta wydanej w 1999 roku. Ważne miejsce przypada również sztukom Szekspira (Koriolan, Król Lear, Ryszard III), zainscenizowanym na potrzeby toczącej się rozprawy sądowej. Poprzez przywołanie klasyka pisarz sugeruje odwieczność czy archetypiczność pewnych dylematów, których areną jest człowiek. Zostaje również bezpośrednio przywołany topos theatrum mundi, kiedy na scenie pojawia się Chaim Rumkowski – człowiek teatru, po to, by wygłosić popisowy, retoryczny monolog w obronie swej osoby. Jedyną reakcją publiczności są wykrzykiwane wyzwiska, a nawet rzucane z furią przedmioty, lecące w jego kierunku.

Tym jednak, co niepokoi mnie u Barta – nie tylko w przypadku Fabryki muchołapek – jest aprobatywny stosunek wobec przeszłości, którą w szczytnym celu odpomina, przekładający się jednak wyraźnie na jego niechęć do „skarlałej” teraźniejszości. W ten sposób autor popada w czarno-biały schemat, choć wydawało się, że tak bardzo schematów chce uniknąć. Kryje się za jego „złorzeczeniami” jakiś nieznośnie moralizatorski i wybiórczy ton, który drażni ucho fałszywą nutą. Pisarz często operuje niewiele rozumiejącym uproszczeniem, gdy prezentuje współczesność jako czasy konsumenckiego rozpasania, osłabiające moralną wrażliwość w człowieku (wystarczy wspomnieć choćby Rewers i zagubioną Sabinę, która oczekuje na lotnisku przylotu swego syna, przysłuchując się „zepsutym” nastolatkom). Tego typu uwag nie brakuje w Fabryce muchołapek – na przykład po przytoczeniu cytatu z Máraia pisarz pozwala sobie na charakterystyczny komentarz: niechby tak Márai dożył naszych czasów, w których oglądanie się na umiejętności można by nazwać nietaktem, gdyby słowo nietakt znaczyło jeszcze cokolwiek! O ile więc Bart jest znakomitym komentatorem przeszłości (potwierdzają to wszystkie jego książki, w których przeszłość jest zawsze na pierwszym planie), o tyle jego powieść o współczesności (mam nadzieję, że nie będzie chciał takiej pisać) czytałbym ze sporymi obawami.

Spektakularny koncept pisarski zrealizowany w Fabryce muchołapek prowokuje powrót do nieprzepracowanych przez człowieka lekcji historii – zwłaszcza do tej najbardziej ponurej, mówiącej o jednostce ludzkiej więcej niż najlepsi psychologowie. Aby jednak to umożliwić, niezbędne jest wskrzeszenie wiary w jednostkowość historii, spojrzenie na ludzi, którzy przeszli przez prawdziwą gehennę jak na realne osoby z krwi i kości, a nie wyłącznie abstrakcyjne byty. Potrzebna jest bliska narratorowi wiara w duchy przeszłości, z którymi należy rozmawiać, a z rozmów tych wyciągać wnioski. To najważniejsza nauka, jakiej udziela XX wiek. Nie można jej zlekceważyć.


Andrzej Bart, Fabryka muchołapek
W.A.B., 2008