"Its Blitz!" już takich kontrowersji jak debiutancki "Fever To Tell" oczywiście nie wzbudzi, bo smutna prawda jest taka, że mamy do czynienia z materiałem boleśnie wykalkulowanym i wymierzonym na przeciętnego dziś słuchacza.
Yeah Yeah Yeahs nagrali płytę solidną, temu nie można zaprzeczyć. Romans z syntetycznymi brzmieniami wyszedł im znacznie lepiej niż reszcie rówieśników, ale wbrew temu co sugeruje singiel "Zero" nie są to kompozycje aż tak znowu hedonistyczne. Dosłownie "zatańczyć się na śmierć" jak podpowiada Karen, można góra przy czterech kawałkach – wymienionym już "Zero", żywiołowym "Heads Will Roll", trącącym latami 80. "Dragon Queen" i najbardziej gitarowym na płycie "Dull Life". Wszystkie, prezentujące cały katalog westchnień i jęków panny Orzolek, są wprost idealną syntezą muzyki tanecznej i gitarowej. Poza tym dominują średnie i powolne tempa, zamyślenie, dojrzałość, nuda. Żadne doły absolutne, ale miękka, pozbawiona choćby kawałka charakteru Karen plus celtycki w rodowodzie patos "Skeletons" i "Little Shadow" nie przekonuje w żadnym momencie. Może jedynie "Runaway" się broni dzięki ślicznym partiom pianina.
"Its Blitz!" choć jedynie sympatyczna, to i tak najlepsza rzecz jaką nowojorczycy do tej pory popełnili. Dziś ich wypracowana uważnym śledzeniem gustów słuchaczy pozycja wydaje się ugruntowana i niezachwiana jak nigdy, ale też niczym szczególnym pośród reszty dance punkowej braci się niewyróżniająca. Decyzja była słuszna, plakat z Karen O ze ściany ściągnąłem już dawno.
Its Blitz!
Yeah Yeah Yeahs
Interscope
31 Marca 2009