Lato – sam tytuł dezorientuje, mamiąc stereotypowymi skojarzeniami z okresem radości, rozprężenia, odpoczynku i wszechobecnej, niezobowiązującej cielesności. Nie do końca, nie tak łatwo i nie tak prędko. Razem z Johnem, zmuszonym do opuszczenia USA po politycznych manifestacjach przeciwko wojnie w Wietnamie, przenosimy się ponownie do RPA. Ten trudny powrót (kojarzący się raczej z zesłaniem) do kraju niełatwego dorastania, ojca i zmagań z przeszkodami – od tych najbardziej prozaicznych (problemy z budową domu) po próby uporania się z najtrudniejszymi egzystencjalnymi pytaniami. Nie jest jednak tak, że bohater trwa w dziwnej schizofrenii, gdzie z jednej strony, występując przeciwko sobie, zajmuje się wylewaniem betonu, a z drugiej rozważa palące kwestie polityczne czy oddaje się autorefleksji. Spójrzmy do tekstu: Istnieje coś takiego, jak dobrze położony kawał betonu, do którego każdy może podejść i go zobaczyć.
Słowo więc o konstrukcji tej, tak specyficznej przecież i tym razem, powieści. Kształtowana jest ona na wzór szkiców przygotowawczych dla biografii, tu: zmarłego pisarza. Coetzee zmarł, nie udziela mu się głosu poza Zapiskami. Wypowiedzi kochanek, matki uczennicy, kuzynki i przyjaciela, przedstawione w formie wywiadów, mają być podstawą opowieści biograficznej. Rola dziennikarza jest stosunkowo duża – nie tylko zadaje on pytania, a właściwie podpowiada interlokutorom, o czym warto opowiedzieć, ale prezentuje pierwsze całostki opowieści, które, jak przyznaje otwarcie, niejednokrotnie ubarwia, poddaje obróbce nie tylko, by to najprościej ująć, technicznej. Kobiety sygnalizują niejednokrotnie, że opowieść wymyka się spod kontroli, że nie jest tą, którą opowiedziały, że żądają zmian. Spodziewać można by się, że właśnie te wersje – zweryfikowane, poprawione (a właściwie: bliższe prawdy, którą uznają za swoją) i oczyszczone z efektów kreatywnej pracy dziennikarza otrzyma ostatecznie czytelnik. Nic takiego jednak nie następuje – w jednej z rozmów w ostatnich zdaniach zwraca się on do jednej z kobiet słowami: Chciałbym teraz spytać, czy tekst może zostać w tej postaci? Czytamy odpowiedź Margot: Nie, nie może. Chcę go jeszcze raz przejrzeć, tak jak pan obiecał. Co zatem jest fantazją dziennikarza, co pamięcią kobiety, co na ten temat Coetzee, a co zdarzyło się „naprawdę”? Do tego dostępu absolutnie nie mamy – otrzymujemy opowieść w takiej właśnie – niegotowej lub za bardzo gotowej (sic!), by mogła być weryfikowalna przez fakty – formie.
Portret (to nieodpowiednie słowo, z tą formą ukazania postaci wiąże się zbyt duża statyczność – spójrzmy więc na to możliwie szeroko lub jak na określenie robocze) wyłaniający się z tych wspomnień czy charakterystyk nie jest jednak tym, czego mógłby sobie życzyć przeciętny (nieprzeciętny chyba tym bardziej) pisarz. Dość wspomnieć, że jedna z kobiet mówi na przykład: Ale niech mi pan powie poważnie, czy ten człowiek, który nic nie wiedział o kobietach, pisał o nich kiedykolwiek, czy tylko o takich zawziętych mężczyznach jak on sam? Pytam, bo jak mówiłam, nie czytałam jego książek. Biografia pisarza bez dominującej kwestii pisarstwa? Dziwne, prawda? Nie tylko bowiem mniej (częściej) lub bardziej (rzadko) przychylne Johnowi kobiety są w stosunkowo niewielkim stopniu zainteresowane jego literaturą (a pojawia się przecież nawet informacja o tym, że rzeczony pisarz dostał Nobla), ale także dziennikarz nie na tę kwestię kładzie największy nacisk. Najistotniejsze stają się tu właśnie może relacje z kobietami, a przynajmniej to właśnie one wychodzą na pierwszy plan. Nie będzie to jednak opowieść o miłosnych podbojach, realizacji potrzeb uczuciowych i seksualnych wybitnego pisarza, którego refleksje poruszają do głębi humanistów na całym świecie z komitetem noblowskim włącznie. Mamy tu porażki, klęski, wstyd i rozczarowanie partnerek. Nie jest wygodnie o tym pisać. Cytat: Przecież tylko skończony głupek kazałby kobiecie, w której jest ponoć zakochany, brać lekcje seksu od jakiegoś prastarego wiedeńskiego kompozytora, jakiegoś Bagatellenmeistera. (…) Franz Schubert staje się numerem jeden, mistrzem miłości. John to numer dwa, uczeń i wykonawca jego woli, a ja – numer trzy, instrument, na którym gra się tę seksmuzykę. (…) Był tak tępy, tak odłączony od rzeczywistości, że nie potrafił odróżnić grania na kobiecie od kochania kobiety. Człowiek, który kochał kochać. Przypomnieć warto (proszę mi wierzyć, można zapomnieć): to pisze Coetzee o sobie, a w każdym razie: John Coetzee o Johnie Coetzee.
Eksponowana oschłość, zastanawiająca nieludzkość, przedziwnie połączona z niezłomnością, siłą charakteru i niespodziewanymi fascynacjami Johna prezentowana jest poprzez wypowiedzi innych osób, ich ustami, przepuszczona przez filtr ich pamięci. Oddaje się on ich osądowi całkowicie, rezygnując z prawa „powiedzenia o sobie prawdy”. Wydaje się, że podważając samą możliwość czy zasadność ekshibicjonistycznej ekspresji „ja”, dokonuje Coetzee (autor) czegoś niesłychanego: mówi o sobie tak, jakby inni mówili lub mogli powiedzieć (pamiętajmy, to nadal przestrzeń – ogromnie problematycznej, ale jednak – fikcji literackiej), lecz w granicach kontrolowanych przez samego siebie, dodając jednocześnie strzępki zapisków znalezionych przez dziennikarza, który w dodatku manipuluje opowieściami bohaterek. Trudne, prawda? Co z tego jednak wynika, wypadałoby zapytać? Wydaje się, że jedno na pewno – pytania o prawdę, fikcję, prawdziwe oblicze i inne fetyszyzowane kategorie, są całkowicie chybione, nie przystające do tych, które wydają się aplikowalne (o ile w ogóle można mówić o przystawalności; w formie przypisu jednak – warto zajrzeć, jeśli chce się iść krok dalej w lekturze Coetzeego, do Jednostkowości literatury Dereka Attridge’a ) do tej prozy.
Uwypukla autor, poprzez tak szczególną konstrukcję opowieści – można by też zastanowić się nad jej zestawieniem na przykład z Zapiskami ze złego roku, lecz to raczej nieodpowiednie miejsce, więc jedynie sygnalizuję – społeczne zależności, wzajemne oddziaływania i wpływy, w jakich powstaje i funkcjonuje ktoś, kto niewiele później wydaje swoją pierwszą, znów uwikłaną w historię rodzinną, książkę – Ciemny kraj. Jeśli już jesteśmy tak blisko, zaznaczyć warto, że bardzo istotna okazuje się także postać ojca, którego dobrze czytelnik powinien pamiętać z Chłopięcych lat, zhańbionego adwokata, którym próbuje się zajmować, mimo tak problematycznych relacji i samotniczego charakteru, John. Ojciec jednak nie opowiada o synu – jest tylko postacią pojawiającą się w opowieściach, szczególnie jednej z kochanek, która miała okazję spędzić z nim więcej czasu. Wielopoziomowe ujęcia i kalejdoskopowe spojrzenie, jakie wielokrotnie zdiagnozować można w powieści, pozbawia czytelnika pewnego poczucia bezpieczeństwa, przewidywalności opowieści, przewidywalności tego, jakiego Johna Coetzee ujrzy. Zmierzając już do końca, ponownie cytat: Pytam więc: jakim cudem ten pański Coetzee mógł być kimś wielkim, jeśli w ogóle nie był człowiekiem? To poważne pytanie, ja nie żartuję. Porażające zupełnie. Trudno, bardzo trudno, przyjąć, że warto tak w ogóle czytać inną niż takiej jakości literaturę.
John Maxwell Coetzee, Lato
tłum. Dariusz Żukowski
Znak, 2010