O ile chillwave aka glo-fi aka hypnagogic pop zainspirowany był oglądaniem albumów z wakacyjnymi polaroidami z dzieciństwa, pełnymi ciepłych kolorów, o tyle witch house rodził się raczej podczas sesji z gównianymi horrorami na zajechanych VHSach i crackiem.


Zdaje się, że Salem zaczęli to wszystko, wydając epkę przed dwoma laty. Jednak w bezpośredniej konfrontacji z albumem Chaza Bundicka, dziełko tria z Michigan wypada nieco gorzej. Niech nikogo nie zmyli „I love you” wypowiedziane na początku albumu. Ciepłych uczuć tu raczej nie uświadczymy. Wszystkie piosenki są ostro przesterowane, brzmienie obskurne, ale przecież takie było zamierzenie.

We „Frost” Heather na podkładzie z automatu perkusyjnego naśladuje Elizabeth Fraser z Cocteau Twins (btw na swój sposób czerpali z nich ostatnio także post-blackowcy ze Sleeping Peonies, debiutujący świetną epką Rose Curl, Sea Swirl). Na następnym tracku słychać już obniżony o oktawę rap Johna z niesamowicie męczącym flow. Ich najlepsza kompozycja „Redlights” w wersji epkowej faktycznie brzmiała jak krzyżówka dream popu z Big Black, tutaj bardziej oszlifowana, traci coś ze swojej urzekającej surowości, wciąż jednak pozostaje perełką w dorobku tria. „Killer”, ostatni utwór na płycie to zgoła inne brzmienie. Numer oparty na mocno przesterowanej gitarze, nie na brzmieniach klawiszy jak reszta albumu, zdradza wpływy shoegaze’owe.


Sądząc po filmikach zamieszczonych na Youtube, Salem na żywo prezentują się tragicznie. Heather fałszuje, John kompletnie nie w tempo wystukuje rytm na padach. Przy tym wszystkim wydają się być jak najbardziej szczerzy. Jeśli tylko na płytach będzie tak dobrze jak jest teraz, można przymknąć oko na  live'y. Sam witch house to oczywiście muzyczna moda nie żaden gatunek, lecz coś wspólnego słychać w dokonaniach Salem, dubstepie Balam Acab czy zepsutych piosenkach White Ring.


To, za co należy docenić Salem, to na pewno połączenie tak różnych i wydawałoby się przeciwnych sobie wpływów jak southern rap i dream pop. Udało im się stworzyć niezwykle spójny klimat, utrzymujący się na całej płycie. Wydaje się, że dziś, kiedy dzieciaki wychowują się nie na kilku nagraniach z płytoteki ojca i kasetach przegrywanych po lekcjach, tylko na internecie, z całym bogactwem światów muzycznych, od których dzieli nas tylko kilka kliknięć, takie zjawiska jak Salem będą na porządku dziennym. Jestem bardzo ciekawy, jakie to przyniesie efekty w przyszłości.



Salem
King Night
IAMSOUND Records 2010