Młody bohater powieści, Kerim, jeszcze jako dziecko przekonuje się, że nie wolno dać się zwieść żadnej pięknej chwili, bo zaraz za nią skrywa się ból i przemoc, ściśle rzecz ujmując: zło. Wnętrze Kerima i jego sposób patrzenia na otoczenie są ukonstytuowane przez wojnę. Najpierw zabiera mu ona poczucie bezpieczeństwa, potem ojca, a w końcu rzuca daleko od rodziny i zmusza do życia wśród islamskich bojowników. Kerim odnajduje pośród nich Boga, ale także bezwzględność, której nie jest w stanie znieść. Ucieka więc, mając kieszenie wypełnione po brzegi cudzymi pieniędzmi. Dzięki nim udaje mu się dostać do Niemiec. Właśnie w Niemczech, tysiące kilometrów od Iraku, dopada go jego arabskość. I znowu musi toczyć wojnę – tym razem z samym sobą. Spotkanie z własną tożsamością okazuje się zabójcze.
Historia młodego Irakijczyka dla wielu czytelników z naszego kręgu kulturowego może być zaskakująca. Z jednej strony zdaje się stosunkowo egzotyczna: spotkania przy ognisku z bandą nieogolonych i niedomytych mężczyzn, sypianie w jaskiniach, religijny fundamentalizm, gotowość do poświęcenia życia dla idei i zdolność do traktowania świata ze śmiertelną powagą, do życia radykalnie na serio.
Widać to wyraźnie w zestawieniu głównego bohatera z równie młodym, niemieckim Irakijczykiem – Amirem. Ten ostatni pod wpływem opowieści Kerima odkrywa w sobie żar dżihadysty. Zapala się ogromną gorliwością i zdaje się zdecydowany na walkę z niewiernymi i każdym muzułmańskim zdrajcą aż do przelania ostatniej kropli krwi. Świat, jaki nagle zostaje przed nim odkryty, wyzwala w jego wnętrzu uczucia dokładnie odwrotne do tych, które przeżywał Kerim, gdy na własnej skórze doświadczał wszystkiego, o czym opowiada. Kerima pociąga w Islamie przede wszystkim pierwiastek duchowy, którego zupełnie nie potrafi pogodzić z przemocą i okrucieństwem. Jego problem jest poważny, bo cały czas towarzyszy mu chyba nie do końca uświadomione przeświadczenie, że niestety wojna koniecznie i nieodwołalnie została wpisana w jego religię, i że jeśli nie zgodzi się na przemoc w imię Boga, tym samym Boga odrzuci.
Amir znajduje się na przeciwległym biegunie. Wierzy w Allaha i w prawdę Islamu. Nie bardzo zna tego swojego Boga, ale stanowi to dla niego kwestię właściwie drugorzędną. Liczy się tylko fakt, że Amir zna zasady i chce ich przestrzegać. Z pewnością nie został stworzony do roztrząsania religijnych subtelności. Chce działać i to jest najważniejsze. Potrzebuje poczucia przynależności i przekonania, że walczy o słuszną sprawę.
I tak oto Fatah nakreślił napięcie pomiędzy naturą kontemplatywną i duchem rozmiłowanym w praxis. Problem Europie dobrze znany. Ciekawy jest jednak efekt, jaki przynosi wpisanie go w rzeczywistość islamskiego fundamentalizmu: okazuje się alternatywą, której zarówno pierwszy, jak i drugi człon prowadzą do katastrofy. Wybór między Amirem a Kerimem to wybór między terrorystą a człowiekiem przeklętym, noszącym na sobie piętno zdrajcy. Poza tym Kerim za swoje wewnętrzne rozdwojenie nie płaci wyłącznie wykluczeniem ze społeczności prawowiernych muzułmanów (którego faktycznie sam dokonał) oraz strachem przed śmiercią z rąk jednego ze swoich niedawnych współtowarzyszy. Fatah idzie o wiele dalej. Jego bohater rozpada się od środka i nie jest to wcale proces, lecz trwanie w rozkładzie. To człowiek zrozpaczony, jakby powiedział Kierkegaard. Nie chce być tym, kim jest, ale nie wie, kim jest, ani kim chce być. Właściwie nie ma w książce postaci, dla której dłuższa styczność z Kerimem nie oznaczałaby popadnięcia w tarapaty lub utraty pewności i poczucia sensu. „Choroba na śmierć” okazuje się zaraźliwa i nie pozwala na nawiązanie żadnych bliższych relacji, ponieważ ten, kto jest rozdwojony, zawsze zawodzi.
Oprócz wątku, powiedzmy, psychologiczno-duchowego (który dla mnie był najbardziej frapujący), Czarny statek ma oczywiście wymiar polityczny i społeczny. Powieść stanowi przenikliwą diagnozę trudności generowanych przez nieustanne ścieranie się mentalności zachodniej z bliskowschodnią. Fatah zdaje się wypowiadać mocną tezę: różnią się one między sobą tak bardzo, że niemożliwe jest jakiekolwiek porozumienie. Przyczyna leży w tym, że, jak można się domyślić, każda opiera się na specyficznym systemie wartości, który z zasady nie jest sprowadzalny do drugiego. Nie chodzi tu o inne rozpoznanie rzeczywistości. Sądy na temat społeczeństw zachodnich, które formułuje Nauczyciel, duchowy przywódca bojowników, z powodzeniem mogłyby się znaleźć chociażby w jednej z książek Baumana. (Dla przykładu: Mówią, że kochają wolność, ale ich wolność to samotność. Mówią, że kochają życie, ale ich życie to żądza). Problem leży w radykalnie odmiennych wyborach. W świecie stworzonym przez Fataha muzułmanin zawsze wzgardzi tym, co dla Europejczyka czy Amerykanina stanowi szczyt szczęścia.
Czarny statek to powieść niepokojąca. Po pierwsze dlatego, że jest wypowiedzią na temat kwestii, które z dnia na dzień stają się coraz bardziej palące. Po drugie (i dla mnie najistotniejsze), stanowi niezwykle autentyczny i przejmujący zapis poszukiwań, które niejako z góry skazane są na porażkę. Ale tylko człowiek potrafi żyć wbrew z góry wyznaczonemu losowi. Pocieszająca myśl.
Sherko Fatah, Czarny statek
przeł. Elżbieta Kalinowska
Czarne, 2010