Ta metarealna płaszczyzna rozpięta jest pomiędzy pierwotną – kosmiczną i boską – transcendencją a niedopałkami na metalowej desce rozdzielczej, między Atlantydą a zarośniętymi brzegami Wisłoka, między absolutem Księżyca a butwiejącym pyskiem suma. Uczestniczymy w gwałcie poszukiwania, niekończącej się feerii gubienia i odzyskiwania tożsamości, wiary, języka. Napiórkowski to dyseminator obrazów, masowo roztrzaskujących spróchniałe ramy.

Jedno nie ulega wątpliwości: dla autora Głupoty krajobrazu poezja to pośrednik w wędrówce do bytów ostatecznych. Poezja stanowi jednocześnie pradawny mit, który trzeba przezwyciężyć, przetworzyć w maszynie do pogłębiania dna, oraz źródło prawdy, metafizyczną wskazówkę w kompasie twórcy – pozaczasowego tułacza. Grób Rimbauda w Charleville niczym axis mundi strzeże wyobraźni poety, włącza ją do organizmu wszechświata. Szafarzem rozpędzonych obrazów jest wieczność wiatru, morza i nasza, dopełniona wiecznością słońca, wieczność horyzontu, spojrzenia i nocy. Wielkim zadaniem jest uobecnienie, ukonkretnienie tkwiącego w wieczności życia, a nagrodą, kiedy mózg, serce i płuca zaleje ci/ nie krew, ale woda/ trójkątnego, rozpuszczonego w toni/ nadniebnego oka.

Rzeczywistość żyje wodą, a woda – lustrem, które przegląda się w łuskach ryb i oczach topielców. Nie istnieje, zdaje się mówić poeta, jedno tu i teraz. Każda chwila jest wcieleniem nieskończoności, płynnej i niezmierzonej; nie da się zatrzymać jej biegu.
Obserwacje kolejnych inkarnacji nieskończoności wywołują tęsknotę za stabilnym punktem odniesienia, tęsknotę organiczną, a daremną (Człowiek niedokończony idzie na wojnę/ z samym sobą). Tęsknotę polarną, która staje się granicą między snem a jawą, marzeniem a konkretem. W chwili, gdy wszechświat jest na nowo formowany, powołuje się do życia także i jego koniec (Każdy wiersz jest liściem, którym żywi się śmierć).

Poeta-demiurg konstruuje swoją prywatną przestrzeń, usiłując porzucić przeterminowane wspomnienia i nawyki, wyrzec się dotychczasowego kontekstu. Zamienić nadłupane mury, czarne miasto z pyłów/ gdzie zabić cię mogą za nic lub pocałować/ młodzi barmani na strzęp światła, błyskającego delfina, żółtą samotnię pola. Uciec z doczesności, cywilizacji brudu i blichtru (Miasta i mieściny wlały tam ścieki i szamba) do kryjówki wieczności, wędrujących jaskiń rzek. Kolejne etapy poszukiwania wyspy szczęścia przypominają jednak kolekcjonowanie nowych wspomnień, nabieranie nowych nawyków, zamykanie się w nowych murach. Jedynym rozwiązaniem wydaje się ciągła wędrówka, ucieczka przed nawracającymi awatarami codzienności, budowanie swoich cząstkowych uobecnień poza czasem, wyłącznie z odłamków i kruszyn realności (Wolę grzęzawiska, mady, torfy, piaski, trąby (...) księżyce pojedynczych dni/  zapomniane we śnie twarze./ Łamliwość morskiej wody,/ (...) dziury po ogniskach,/ wyszczerbione grzebienie). Wyobraźnię można traktować jako azyl, sekretną emanację nieskończoności, fotografię kosmosu, ale czy jest ona antidotum na piekielną samotność? Samotność przez siebie samą wywołaną? Casus Rimbauda sugerowałby, że nieprzerwana, kompulsywna ucieczka przed doczesnością przebiegać może równocześnie na wielu poziomach; niestety, także koniec musi być  równoczesny i nieunikniony.

Tragiczna w pewnym sensie konstatacja, która wyłania się z wierszy Jacka Napiórkowskiego, polega na przekonaniu o nieuchronnym końcu prywatnej wieczności; sezon w piekle za którymś razem znacznie się wydłuży, pochłaniając wszystkie atrybuty człowieczeństwa. Wyobraźnia może wówczas już nie wystarczyć i prędzej czy później ustąpi miejsca dojmującej pustce. Co zrobić, żeby nie rozsypać się w rzężącym, międzygwiezdnym pyle? Jak znaleźć dla siebie niszę w szlamie na dnie rzeki życia? Czy maszyna do pogłębiania dna wyłuska najlichszą choćby nadzieję? JAKIEGO DNA POTRZEBUJESZ, by odwołać rozpacz – to pytanie staje się kluczem do usytuowania poety w świecie opróżnionym przez nieskończoność. Niesprawiedliwość trwania wobec nieugiętości niepojętego.

Z tomu na tom, z wiersza na wiersz, bezkresne terytoria wyobraźni rzeszowskiego autora dookreślają status twórcy, wciąż poszukującego współrzędnych istnienia. Dookreślają? A może wprost przeciwnie, ciągłe przeobrażenia zamazują tylko to, co zdążyło się ukazać, zaklejają kolejnymi bujnymi metaforami szybę oddzielającą sen od jawy? Twórczość  Napiórkowskiego zwykło zestawiać się z estetyką nadrealistów; w dużej mierze pozorna to zbieżność, wynikająca z nadrzędnej roli wyobraźni w kreowaniu oryginalnej wypowiedzi poetyckiej. Istnieją bowiem przesłanki wskazujące na czysto metafizyczny rys tej poezji, ukryty pod płaszczem rozbuchanego języka. Napiórkowski każe poecie w sobie dążyć do spraw najbardziej elementarnych, bada relacje między wiecznością a ostatecznością, pyta o obecność sił absolutnych. I walczy z żywiołami o własną duszę, nawet za cenę osamotnienia. Tej walce warto przyjrzeć się bliżej.


Jacek Napiórkowski, Fortepiany i delfiny
Podkarpacki Instytut Książki i Marketingu, 2010


Jakub Kornhauser – doktorant na Wydziale Filologicznym UJ, zajmuje się poezją awangardową i eksperymentalną oraz historią literatury rumuńskiej. Autor tomu wierszy Niebezpieczny paragraf (2007) oraz zbioru próz poetyckich Niejasne istnienia (2009). Publikował m.in. w „Odrze”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Dekadzie Literackiej”, „Ricie Baum”, „Toposie”.