Pierwszym z utrzymanych w tej konwencji filmów, jakie zaprezentowano był Ultra Flesh (reż. Svetlana, 1980). Za zdjęcia odpowiadał w nim Gary Graver (pod pseudonimem Robert McCallum), jeden z najlepszych reżyserów w branży, który poza realizacją takich jak dzieł 3 A.M. (1975) czy V – The Hot One (1977), jako jedyny twórca porno mógł się poszczycić współpracą z artystami formatu Orsona Wellesa (m.in. przy niezrealizowanym projekcie The Other Side Of The Wind), Rona Howarda czy Rogera Cormana. Miejscem akcji tego filmu jest planeta Ziemia, którą podstępem zamierza podbić przybywający z kosmosu Sugarman (w tej roli Jamie Gillis, aktor specjalizujący się w odgrywaniu ról seksualnych psychopatów). Za pomocą cukru (sic!) udaje mu się pozbawić płodności męską część populacji. Na nasze szczęście dalsze wdrażanie tego niecnego planu uniemożliwia mu tytułowa Ultraflesh wysłana na pomoc przez intergalaktyczne władze. Dzięki odbywanym licznie stosunkom seksualnym, nietypowej umiejętności dobywania promieni laserowych z okolic własnego krocza oraz przy intensywnej pomocy swych namiętnych towarzyszek udaje jej się w końcu przywrócić siły witalne mężczyzn i ostatecznie pokrzyżować zamiary kosmicznego łajdaka. Jednym słowem: girl power w pełnej krasie!


Filmem ukazującym inną, bardziej mroczną stronę zjawiska ogólnoświatowej impotencji był legendarny Café Flesh (reż. Stephen Sayadian, 1982), który również zaprezentowano berlińskiej widowni. Akcja tego postapokaliptycznego dzieła rozgrywa się w świecie przyszłości, w którym 99% ludności utraciło zdolność uprawiania seksu. Stało się to za sprawą wybuchu bomby, który spowodował, iż osoby próbujące angażować się w cielesne przyjemności zaczęły doznawać konwulsji i silnych torsji. Od czasu eksplozji jedynym, choć marnym, pocieszeniem staje się dla nich możliwość biernej obserwacji erotycznych spektakli odbywających się w tytułowej kawiarni. Surrealistyczna wizja Sayadiana w autorefleksyjny sposób ukazuje pasywność pozycji odbiorczej, jaką zmuszony jest przyjąć widz porno, który może jedynie patrzeć (i masturbować się), lecz nie jest mu dane dotknąć obiektu swego pożądania. Pesymistyczne przesłanie filmu, jego frustrujący wydźwięk, a także brak „numerów” typowych dla większości produkcji porno (w jednej ze scen seks uprawia mężczyzna przebrany za ołówek) przekraczał w swoimi czasie granicę wytrzymałości widzów.

Projekt okazał się finansową katastrofą, a w jednym z amerykańskich kin doszło do zamieszek rozpętanych przez niezadowoloną publiczność.


Zupełnie inny wydźwięk i atmosferę miał przepełniony sytuacyjnym humorem Hung Wankenstein (reż. Jim Enright, 2001), film dostarczający samych niemal pozytywnych wrażeń. Obraz ten jest swoistą parodią parodii, albowiem stanowi trawestację Młodego Frankensteina Mela Brooksa, będącego pastiszem klasycznej produkcji Universalu. Doktor Wankenstein przybywa do gotyckiego zamku zamieszkanego przez potwora, który cierpi z powodu posiadania niezwykle małego penisa. Lekarz postanawia pomóc nieszczęśnikowi i w kuriozalnej scenie transplantacji przeszczepia mu organ o rozmiarze adekwatnym dla filmów pornograficznych.


Na brak wrażeń nie mogli również narzekać widzowie, którzy udali się na pokaz francuskiego La femme-objet (reż. Claude Mulot, 1980). Jego twórca w sposób dosłowny zilustrował klasyczną metaforę Marshalla McLuhana ukazującą technologię jako przedłużenie człowieka. Bohaterem filmu jest nadpobudliwy seksualnie pisarz, którego olbrzymiemu libido nie są w stanie podołać jego dotychczasowe partnerki. Zainspirowany własną powieścią postanawia skonstruować sztuczną kobietę bezwarunkowo spełniającą każdą z jego erotycznych zachcianek (uzupełnieniem tego tematu był prezentowany również w ramach festiwalu Guys and Dolls Nicka Holta, dokument przyglądający się fenomenowi syntetycznych seks lalek i korzystających z nich mężczyzn). Erotyczny raj okazuje się jednak dla pisarza niemożliwą do zrealizowania ułudą, bowiem kobieta-robot dość szybko emancypuje się i wyrywa spod władzy swego stwórcy. Kłopoty z podobnym „wynalazkiem” były kołem napędowym zrealizowanego dziesięć lat wcześniej Electro Sex ’75 (reż. Mike Henderson, 1970), pierwszej produkcji pornograficznej otwarcie reklamowanej w nowojorskich gazetach. Zakończenie tego filmu niesie morał przestrzegający przed wykorzystywaniem kobiet i wskazujący na szkodliwość seksu w nadmiarze. Okazuje się bowiem, że po seksualnym maratonie sztucznych kochanek nie można w żaden sposób wyłączyć. W finałowej scenie wymykają się one spod kontroli, seksualnie zamęczają mężczyzn, po czym odgryzają im penisy. We produkcji wyświetlonej na festiwalu kobieca zemsta przybiera nieco bardziej wyrafinowane kształty. W finale dochodzi do zamiany ról: nienasycony robot wpierw zawłaszcza seksualnych partnerów pisarza, w tym drugą ożywioną przez niego maszynę, by następnie traktować go jak zabawkę służącą za bezwolne źródło erotycznych przyjemności.

Gra z tradycją – produkcje współczesne
Nie mniej interesujące od produkcji klasycznych okazały się współczesne filmy pełnometrażowe. Wprost ze Stanów Zjednoczonych do Berlina przybył The Auteur (reż. James Westby, 2008), który zdążył wcześniej podbić serca amerykańskich widzów na prestiżowym festiwalu Cine Kink, imprezie określanej mianem „Sundance kategorii X”. Bohaterem tej autotematycznej komedii jest Arturo Domingo (w tej roli Melik Malkasian), genialny reżyser porno hiszpańskiego pochodzenia, postać wyjątkowa, lecz niestety przez nikogo niezrozumiana; prawdziwy artysta bezgranicznie oddany swojej pasji (wyglądem i postawą twórczą niewątpliwie wzorowany na Stanley’u Kubricku, którego dokonania nota bene same stały się inspiracją dla kilku pornograficznych produkcji, m.in. Spermacus, A Clockwork Orgy, 2002: A Sex Oddysey). W trakcie trwania filmu, zrealizowanego w konwencji mockumentary, śledzimy życie tytułowego autora – od czasów dzieciństwa, po  liczne wzloty i upadki na polu zawodowym i prywatnym. Widzimy więc, jak młody jeszcze Arturo natrafia pod łóżkiem rodziców na kopie Hustlera oraz na francuski magazyn filmowy Cahiers du Cinéma i dzięki ich lekturze postanawia poświęcić swe życie erotycznej sztuce. Możemy go również podglądać przy pracy, gdy tworzy takie kamienie milowe pornografii jak Requiem For a Wet Dream, Gangbangs of New York czy Full Metal Jackoff. Tę pełną filmowych cytatów podróż kończy niezapomniana scena grupowej masturbacji w wykonaniu grupy amerykańskich komandosów zrzuconych w sam środek wietnamskiej dżungli.

Kolejną wartą uwagi komedią wyśmiewającą się z pornograficznych klisz był zaprezentowany światu zaledwie miesiąc wcześniej Porndogs: The Adventures of Sadie Grega Blatmana, debiutującego kalifornijskiego reżysera. To projekt wyjątkowy, i to nie tylko na tle gatunku pornografii filmowej, ale i kinematografii w ogóle, bowiem wszystkie role powierzono tutaj… psom. Głosów czworonożnym aktorom użyczyły legendarne wręcz gwiazdy pornografii. W filmie można usłyszeć nieżyjącą już Marilyn Chambers (znaną przede wszystkim z głośnej roli w Behind the Green Door braci Mitchell, jak również z występu we Wściekliźnie Davida Cronenberga), Terę Patrick, a także pociesznego Rona Jeremy, który ze zwykłego niegdyś aktora porno awansował do roli jednej z ikon amerykańskiej popkultury.


Szczególną uwagę festiwalowej publiczności wzbudził także najnowszy film Roba Rottena o wiele mówiącym tytule The Texas Vibrator Massacre (2008). Nie jest to pierwsze dzieło tego reżysera łączące estetykę krwawego horroru z hard core’em, gdyż w 2005 r. Rotten zabrał się za przeróbkę Świtu żywych trupów (2004) George’a Romero, czego efektem był Porn of the Dead. Tym razem pornograficznej trawestacji uległ inny klasyk kina grozy, czyli Teksańska masakra piłą mechaniczną (1974) Tobe’a Hoopera. W rezultacie widzowie otrzymali rzadkie już dzisiaj połączenie scen brutalnej przemocy z ostrym seksem oraz odmienioną postać Leatherface’a, który tym razem prześladuje swe ofiary wielkim, napędzanym spalinowo wibratorem. Poza sprawnym łączeniem gatunkowych konwencji uwagę zwraca również warstwa estetyczna tego dzieła. Reżyser wykorzystał efekt tzw. „starego” filmu, polegający na zmianie kolorystyki i wprowadzeniu zabrudzeń, dzięki czemu całość nabrała wyglądu typowego dla produkcji z lat 70-tych oraz wizualnie zbliżyła się do swego pierwowzoru.

Krótko i przyjemnie
Oglądanie pełnometrażowych filmów pornograficznych – co przyznali również sami organizatorzy – okazuje się czasami zbyt trudne dla publiczności i z tego względu w festiwalowym repertuarze znalazła się również pokaźna ilość produkcji krótkometrażowych.

Jedną z najciekawszych okazał się francuski Enfant (reż. Xavier Stentz, 2009) podejmujący kontrowersyjny temat dziecięcej seksualności. Operując bardzo oszczędnymi środkami artystycznego wyrazu film ten burzy obiegowe opinie o braku intensywnych przeżyć i doznań erotycznych u osób najmłodszych. W warstwie wizualnej mamy tu do czynienia z wyidealizowanym obrazem dzieciństwa (na ekranie widzimy jedynie fotografie pochodzące z rodzinnych albumów), któremu towarzyszą wspomnienia opisywane przez – dorosłych już – ludzi ukazanych na zdjęciach. Pikantne wyznania dobitnie zaprzeczają erotycznej niewinności zwykle przypisywanej przez rodziców swym pociechom.