Można by oczywiście podjąć próbę szeroko zakrojonego porównania Nieludzkiej komedii i Da capo ze względu na stylistykę, język czy konstrukcję narracji. Wystarczy jednak wskazać, że w zestawieniu z Nieludzką…, Da capo zaskakuje po pierwsze wyraźnie większą swobodą autora i znacznie mniejszą ilością żartów, zabawnych powiedzonek, gier słownych (bez wahania uznawałam je za wielką zaletę Nieludzkiej…) czy osobliwych efektów komicznych uzyskiwanych tam przez zestawienie przerażającej fabuły z niezobowiązującym stylem. Po drugie zaś (choć nie jestem pewna, czy to rzeczywiście zupełnie inny aspekt) sama fabuła, antropologia wpisana w utwór oraz postaci są mniej jednoznaczne. Niuansując swoją prozę, Franczak osiąga zaskakujący rezultat – okazuje się bowiem, że to właśnie na wskroś przeciętny Kamil (główny bohater Da capo), a nie Emil, opowiada ciekawszą, bardziej poruszającą i głębszą historię. Koniec. Więcej porównań nie będzie.
Pozornie historia Kamila implikuje dwa plany czasowe – przeszły, a więc wspomnienia, oraz teraźniejszy. Wydaje się jednak, że nie sposób jednoznacznie ich rozdzielić. Konfesyjna narracja – wielokrotnie, na wielu poziomach lektury, nasuwa się skojarzenie z Kompleksem Portnoya Philipa Rotha – w tym przypadku oznacza jednak coś więcej: nie można uwolnić się od przeszłości, pamięci doświadczeń i traumatycznych wspomnień, co sprawia, że stają się one teraźniejsze – równie żywe i wyraźne, jak to, w czym bohater bierze udział obecnie.
Rozkosz jest nielegalna i wstydliwa, podobnie jak seksualność i pragnienia, które Kamil tłumi w sobie od najmłodszych lat. Banalne już – poprzez siłę powtórzenia – stwierdzenie, że kultura jest źródłem cierpień, musi tu jednak paść. Tabuizacja rozkoszy, także rozkoszy czerpanej z obcowania z samym sobą, jest tak naprawdę źródłem dalszych problemów. Dyskryminowany, poniżany również przez kolegów, tak wspominać będzie szkolny czas: Katechetka straszyła nas piekłem, Żelazna Dama na wiedzy o społeczeństwie równie żarliwie straszyła faszyzmem i interwencją amerykańską, ale w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, jaką ortodoksję przyjmowaliśmy, najważniejsze, że ćwiczyliśmy się w uległości (…). Świat, w którym dorasta chłopiec, jest światem zakazów, nakazów i jasno wytyczonych dróg życiowych. Godzi się na nie wszystkie, nie widząc drogi wyzwolenia. Tresura, której jest poddawany, ma dać wymierne efekty: ma być dobrym (czytaj: karnym) synem, dobrym (czytaj: zdyscyplinowanym) pracownikiem, dobrym (czytaj: posłusznym) mężem. Normatywne wzorce, które są mu narzucane, nie budzą – to chyba najbardziej przerażające odkrycie – większego oporu.
Psychoanalityczny wymiar powieści narzuca się niemal od jej pierwszych kart. Ojciec, dysponujący opresyjnym i karzącym wzrokiem, jest depozytariuszem kompleksów Kamila. Co znamienne – jest rzeźbiarzem (wystarczy, że wypaczymy nieco mit o Pigmalionie…), alkoholikiem i dowcipnisiem. A dowcipkować jest z czego: z inicjacji seksualnych, ze sprawności fizycznej, ze słabości charakteru i w końcu z niedostatecznej męskości syna. Na wskroś przeszywający moment, w którym bliski ostatecznego upadku bohater musi wrócić do rodzinnego do domu, oddaje Franczak w mistrzowskim, otwierającym powieść zdaniu: Wchodzę do domu, to znaczy do domu rodziców, mam złamane serce, w ustach sucho, w głowie szum. Jeśli spróbujemy zdystansować się do opowieści, zobaczymy przerażający schemat: traumatyczne dzieciństwo i dorastanie – wyrwanie się z domu, co wymaga wielu ustępstw, konieczność przeprowadzenia rachunku zysków i strat – powrót do domu, podczas którego okazuje się, że zysków właściwie nie ma. Bohater nie potrafi przepracować swoich doświadczeń i traum. Ciągle powtarza pewne zdania, co poza tym, że nadaje specyficzny rytm opowiadaniu, a na dodatek wzmacnia wrażenie narracji mówionej, jest też znamienne na innym poziomie: nie da się przestać powtarzać czegoś, z czego wspomnieniem nawet nie sposób się rozstać. Kamil mówi zresztą wprost: A ja nie cierpię się powtarzać. Nie cierpię się powtarzać, ale pewne rzeczy domagają się, aby do nich wracać. Uwypuklając w ten sposób problemy, autor wskazuje też na pewną powtarzalność procesów: rzeźbiący męskość syna ojciec, znajduje, jak już sygnalizowałam wcześniej, swoich kontynuatorów w miejscu pracy syna i w jego własnym domu. Nawet, gdy Kamil wybiera drinka dla siebie i swojej – hmm… – kochanki, podporządkowuje się utrwalonym modelom i wyobrażeniom na temat mężczyzny: Sam napiłbym się piwa, ale nie wypada, skoro ona będzie sączyć Martini. Wódka też nie, chyba, że w szklance, z lodem, to już może lepiej whisky. Tak, whisky to alkohol równie wytrawny, co Martini, ale stosowniejszy dla mężczyzny.
Męskość jest zarówno dla samego Kamila, jak i w całej powieści problemem pierwszoplanowym: wywindowane, bardzo stabilne wzorce osobowe są na tyle opresyjne i na tyle trudne do zrealizowania, że blokują inicjatywę emancypacyjną Kamila. Nie odnoszę jednak wrażenia, że Franczak chce budować antynomiczny wobec feministycznego projekt. Wręcz przeciwnie – raczej pokazuje, że zastana kultura nie tyle jest koszmarem dla konkretnej grupy społecznej, ale może być dla każdego, jeśli tylko poddać się (a raczej: jeśli zostanie się poddanym) jej mechanizmom. Kamil mówi na przykład: W firmie obowiązywał image człowieka zamożnego i zadowolonego z siebie, cieszącego się z tendencji wzrostowych i z własnej stabilizacji, zaś podczas spotkań nieoficjalnych image ten wzbogacał się o specyficzny ultramęski rys, wszyscy bowiem przeobrażali się w wysportowanych twardzieli i wiecznych playboyów. Próba przekroczenia własnej indolencji, a więc tandetny romans z Ewą, postacią rodem z filmów porno, nie może się skończyć i oczywiście nie kończy się sukcesem. Po zdradzie, której Kamil się dopuścił, żona-szeryf wyrzuca go z domu. Czy na tym – na klęsce – kończą się próby wyjścia z zaklętego kręgu? A może w tym sensie również: da capo senza fine? Zza parawanu porządnego i poprawnego życia wyzierają rzeczy nieprzyzwoite i nieczyste, a przecież w niewielkim wierszyku streścić powinny się pragnienia Kamila: kiedy będę już duży, chcę się dzieciom przysłużyć, chcę być dobry i miły, by mnie dzieci lubiły. Powinny, a znów się nie udało.
Jerzy Franczak, Da capo
Wydawnictwo Literackie, 2010
Przeczytaj też w E-SPLOCIE rozmowę Olgi Szmidt z Jerzym Franczakiem: CZĘŚĆ PIERWSZA, CZĘŚĆ DRUGA!
FRAGMENT KSIĄŻKI