JERZY FRANCZAK: Czyli mówisz, że piszę prozę, „której gęstość ma poetycką proweniencję”?
Coś w tym jest.
No, ale mój Boże, że tak powiem, przecież literaturę robi się ze słów i nie trzeba było Mallarmégo, żeby to nam objawić. Nie wierzę w żadną językową neutralność i stąd mam bolesną świadomość konsekwencji takich, a nie innych wyborów stylistycznych. Staram się, na tyle, na ile umiem, tak je modyfikować, aby były organicznie zrośnięte z tym, co jest wypowiadane.
Trochę à propos: nie odczuwasz lęku przed wpływem? Gombrowicza, Sartre’a, Ciorana?
Nie, nie odczuwam lęku przed wpływem. Jeżeli mówisz Bloomem, to już przeszedłem przez kenosis.
Czyli masz już za sobą okres zrywania ciągłości z poprzednikami, a na jakim etapie teraz jesteś?
Jestem na etapie apophrades – powrotu zmarłych, gdy dzieła następcy, jakim jestem, zdają się jeszcze doskonalsze od poprzedników. Mówię to, uciekając po raz kolejny w taką beztroską bufonadę, bo wydaje mi się, iż jedynym dostępnym mi sposobem radzenia sobie z prekursorami jest, po pierwsze, poddawanie ich utworów lekturze i to czynię w ramach uniwersytetu. A po drugie, wciągam ich w obręb gry, której ja dyktuję zasady. To czyniłem bardzo jawnie we wcześniejszych książkach, szczególnie w Przymierzalni, która była dla mnie próbą rozprawienia się z Gombrem i z egzystencjalizmem, i po trosze w Nieludzkiej komedii. Natomiast, jak widzisz, tutaj jest tego trochę mniej.
Zdecydowanie tak.
Jednym słowem: apophrades.
Poza tekstami prekursorów bawisz się także popkulturą, kliszami, stereotypami, cytujesz teksty piosenek i tak dalej. Bardzo to wszystko postmodernistyczne.
A nazwałabyś Da capo powieścią postmodernistyczną?
Niezupełnie, myślę raczej o twoich postmodernistycznych zagraniach.
Pytasz o postmodernizm…
Tak, Jerzy Franczak a postmodernizm.
No, cóż… Pojawiała się ta etykietka po wielekroć, przy Przymierzalni, a zwłaszcza w kontekście wcześniejszych drobiazgów nowelistycznych, opowiadanek i tak dalej. To zabawne, bo niedawno podczas rozmowy z kolegami, rówieśnikami, jęliśmy się dokopywać do wspólnoty doświadczenia pokoleniowego…
Brzmi sympatycznie.
I natrafiliśmy na taki trop, który prowadził właśnie do postmodernizmu. To znaczy wychodzenie z postmodernistycznej przestrzeni pozbawionej kierunków i głębi było jednym z ważniejszych doświadczeń formacyjnych dla mnie i moich rówieśników. Chodzi o odkrywanie wymiarów etycznych, politycznych, psychologicznych w tym, co uchodziło za płaskie i tekstowe. W tym sensie być może moja droga i moje wybory mogą się wydawać symptomatyczne, bo w znacznej mierze te moje pierwsze nowelki – Trzy historye i Szmermele – miały charakter postmodernistyczny. Zasadzały się na zabawie nieprzedstawialnym, na zabawie konwencjami i nabierały autoreferencyjnego charakteru, odsyłały już wyłącznie same do siebie i do tej uniwersalnej niemożności przedstawiania świata. Zarazem najgłębsza problematyka w moim myśleniu, zarówno akademickim, jak i pisarskim, miała i ma charakter ultranowoczesny, bo chodzi o problemy z realnością, problemy z ustanowieniem silnej podmiotowości i tak dalej. W ten ponowoczesny pejzaż wniosłem arcynowoczesne problemy, które przejąłem od prekursorów.
To zaskakujące, że postmodernizm jest dla ciebie punktem wyjścia, a punkt dojścia jest już poza nim. Nadal pozostaje widoczne, że czerpiesz z postmodernizmu, ale przesuwasz znacząco akcent.
Postmodernizm nie był dla mnie punktem wyjścia, bo jeszcze wcześniej próbowałem swoich sił w poezji i zdecydowanie w innych rejonach kursowałem. Natomiast postmodernizm, a właściwie wszystkie postne refleksje, fascynowały mnie jako namysł nad granicami projektu nowoczesnego, w którego obrębie cały czas pozostawałem.
Od jakiegoś czasu bardzo popularne stało się mówienie o polityczności literatury, jej wymiarze ideologicznym, zaangażowaniu i tak dalej.
To trudne pytanie, bo w ramach rozmaitych działań uniwersyteckich zajmuję się ostatnio kwestią polityczności literatury… Znowuż tutaj wkrada się pewna nadświadomość, którą podczas pisania zawieszam. Powiem tak: nie myślę o swoich powieściach jako o projekcie politycznym, ale zdaję sobie sprawę z ich nieuchronnej polityczności. Jeżeli chodzi o Da capo: tabu jest rzeczą stricte polityczną. Określa granicę pomiędzy jasną sferą życia publicznego a ciemną sferą prywatności. W tym sensie na przykład każde wołanie „Niech sobie robią, co chcą, byle w domu” w odniesieniu do mniejszości seksualnych jest wołaniem przemocy. W tym sensie detabuizacja, a więc opisywanie czegoś, o czym zwykle się milczy, jest działaniem politycznym, jest przesuwaniem tej granicy. To jest nieuchronne. Natomiast nie byłbym w stanie przypisać jednoznacznego wektora politycznego swoim projektom powieściowym.
Nie chciałbyś, żeby okrzyknięto cię pisarzem lewicy czy pisarzem lewicowym?
Moje myślenie polityczne jest zdecydowanie lewicowe, natomiast nie wiem, czy da się to powiedzieć o moich powieściach. Raczej staram się, tak, jak to czynili nowocześni, mnożyć znaki zapytania, niż stawiać odpowiedzi. Nie poddaję się szantażowi niektórych krytyków, takich jak Igor Stokfiszewski, który domaga się od sztuki jednoznacznych deklaracji politycznych.
A lubisz polską literaturę?
Czy co?!
Czy lubisz polską literaturę?
Tak…
A znajdujesz w niej aktualnie kogoś, z kim czujesz literackie pokrewieństwo? Bieńczyk, Kruszyński, ktoś jeszcze?
Bieńczyk i Kruszyński, skoro ich wymieniłaś, to pisarze dość sofistykowani; mam feblika do takiej misternej, samoświadomej roboty. Trochę się w tych wyborach zapewne odsłaniam, ale lubię też znacznie mniej wyszukane projekty literackie. Powiem tylko na początku, że bardzo trudno mi o tym mówić, bo zajmuję się wieloma sprawami literackimi i okołoliterackimi, z premedytacją tylko nie param się krytyką literacką, wyjąwszy moją zamkniętą już działalność publicystyczną w telewizji. Nie odnoszę się do tak zwanej bieżącej produkcji literackiej.
Dlaczego?
Jak mawiał Jerzy Pilch, „choćbym się zesrał, w dwuszeregu nie stanę”. Ja już i tak stoję w dwuszeregu! Wracając do pytania. Podoba mi się to, w jaki sposób kombinuje Ignacy Karpowicz, bardzo lubię prozę Janusza Rudnickiego, tak, że znajduję coś dla siebie, zdecydowanie.
Potrzebujesz kontaktu z czytelnikami? Lubisz spotkania z nimi?
Nie lubię spotkań w żywe oczy. Nie lubię tego rodzaju bezpośredniego kontaktu. Dlatego nie piszę się na przykład na żadną „trasę promocyjną”. W tym roku zamiast tradycyjnego spotkania będzie tylko podpisywanie książek w lokalu zwanym „Dym”, w którym toczy się znaczna część tej powieści. Natomiast ciekawią mnie maile, które dostaję od czytelników. Ciekawią mnie zwłaszcza te, które zawierają w sobie jakieś zarzuty.
Jakiego rodzaju?
Dostałem kilka maili wyrażających niemal oburzenie: że życie jest bardziej złożone, zniuansowane, skomplikowane, niż w mojej książce. No i odpowiadałem bardzo cierpliwie, że zdaję sobie z tego sprawę, że sam mam bogate życie wewnętrzne, rodzinne i towarzyskie, i tak dalej.
Identyfikujesz się z jakimś etosem pisarskim, polskim szczególnie?
Zdaję sobie sprawę oczywiście, że jest kilka różnych etosów do wyboru i jednak nieuchronnie grawituję w stronę modelu prosaic doctus, czyli taki, co aranżuje przy pomocy układów fabularnych intrygujące go zagadnienia i problemy. Etos centralnie nowoczesny. Po raz kolejny pojawia się tu oczywiście kwestia nierozwiązana przeze mnie w żaden sposób, czyli kwestia zaangażowania.
Próbujesz robić uniki czy jasno odmawiasz udziału?
Ani to, ani to. Odmawiam udziału, jako pisarz, w tego rodzaju sporze, w którym musiałbym wyraźnie opowiedzieć się, wyjawić swoje stanowisko i precyzyjnie je uargumentować. Na przykład w tej powieści, którą właśnie niedawno skończyłem, ten wątek społeczny, polityczny, zdecydowanie gra pierwsze skrzypce. Mamy tam problem, który już po zamknięciu powieści okazał się bardzo głośnym tematem w przestrzeni publicznej, czyli wątek działań komisji majątkowej, odzyskiwania mienia przez Kościół. Poddaję namysłowi czy staram się opracować zagadnienie lewicowej wrażliwości, emancypacji i rewolucji społecznej. W sposób znacznie bardziej bezpośredni odnoszę się do tych tematów, ale bezpośredniość nie oznacza woli ich rozstrzygania.
Zastanawia mnie ciągle kwestia zaangażowania, która przebija się jednak wyraźnie w twoich powieściach. Wypowiedź w powieści różni się rzecz jasna od wypowiedzi autora, nawet jeśli ta ma miejsce na spotkaniu poświęconemu polityczności literatury na Wydziale Polonistyki, gdzie mówisz swoim własnym głosem. Jest tu chyba pewien problem, prawda?
Tak, ja widzę ten problem u niektórych kolegów po piórze. Na przykład u Mariusza Sieniewicza, który dawno temu deklarując, iż serce ma po lewej stronie, wybrał swój etos pisarski, etos pisarza zaangażowanego, a jednocześnie cały czas się z tym boryka, ponieważ chce uniknąć mocnej perswazyjności czy prostej agitacyjności. Dlatego coraz dalej brnie w różne odmiany fantastyki. Ja wybrałem inny etos, więc obca jest mi tego rodzaju męczarnia.
A przez to, że w trzeciej powieści opisujesz te zjawiska w bardziej bezpośredni sposób, chcesz uczynić z tego ważny temat dla dalszej twórczości czy chcesz się z tym rozprawić i przejść do kolejnego etapu? Czy twój cykl ma się dzielić w pewien sposób tematycznie, zamykając kolejno poszczególne, interesujące cię kwestie? Najpierw problem zła i oprawcy, później ofiary, a następnie problemów społeczno-politycznych?
Być może intuicyjnie przerzucam się z jednego pola problemowego na inne. Czyli od etyki, przez psychologię, do kwestii społecznych i politycznych. Zapytałaś, czy mam zamiar się z tym rozprawiać – rozprawiają się z tym zaledwie moi bohaterowie. To znaczy kolejna opowieść składa się z bardzo wielu, chyba siedmiu, monologów – siedmiu różnych wypowiedzi. Przy okazji dość prostej fabuły każdy z opowiadaczy buduje w bardzo specyficznym języku, sobie właściwym, pewien światoobraz i zaznacza pewne stanowiska, również polityczne. Starałem się w ten sposób zbudować dość szerokie spektrum. To jest też zresztą w całym tym projekcie, projekcie cyklu powieściowego, taki dość oczywisty akcent antybalzakowski – zdecydowane odejście od narratora wszystkowiedzącego, któremu zawsze przysługują pewne szczególne uprawnienia. Fakt, iż zapośredniczam to wszystko w świadomościach bohaterów, ale także w ich językach, nie oznacza budowania jakiejś strefy buforowej, tylko sposób na wielostronną problematyzację.

Balzak jest dla mnie zupełnie nieistotnym pisarzem. To dość swobodne nawiązanie i po raz kolejny element pewnej radosnej bufonady.
Twoje skoki w bok, o których wspominałeś na początku, są bardzo interesujące. Na przykład Pacynki, których współautorem jest Piotr Kaliński, są przecież zupełnie inne niż pisarstwo powieściowe, prawda?
Tak, tam dochodzi do takiego łagodnego zluzowania i przebolenia tych wszystkich dylematów, z którymi staram się borykać w książkach na serio, mainstreamowych powiedzmy.
To ciekawy odpoczynek, trzeba przyznać, przy czym nie pociąga za sobą obniżenia jakości produkcji, no i jest takich książek – łączących twórczość wizualną i literacką – bardzo niewiele na rynku.
Mało tego piszę, ale mogę obiecać poprawę. Mamy z Piotrkiem Kalińskim kilka pomysłów i pewnie je wcielimy w życie. Przede wszystkim jest to odciążenie od tej monotonnej pracy nad przyciężkimi utworami…
W „Mrówkojadzie” – czasopiśmie wydawanym przez Klub Lokator – też publikujesz swoje niewielkie teksty w towarzystwie obrazków, tym razem autorstwa twojej córki.
Tak, ale to jest część jeszcze innego projektu, eseistycznego. Parę lat temu wydałem Grawitacje i tam, gdzie Grawitacje się kończą, zaczynają się Kwiatki, czyli historyjki o mojej córce, i z tego powstanie, a właściwie już powstał, osobny tom. W przyszłym roku ukaże się też powieść obrazkowa, którą rysuje Filip Sułkowski.
A jaką literaturą odciążasz się nie jako twórca, ale jako czytelnik?
Ostatnio mi się nie zdarzało, szczerze mówiąc, czytać literatury popularnej, którą z rozkoszą się kiedyś katowałem. Tą najniższych lotów – nie Grochola i Wiśniewski, bo to całkiem przyzwoita robota w swojej branży, tylko tanie powieści pornograficzne, harlequiny, horrory, najgorsze, najchętniej te przekładane z obcych języków, kryminały z lat ‘90. Ostatnio mniej, rzeczywiście. Może dlatego sam muszę pisać takie lekkie, nieważkie utwory.
Przełamujesz ten dziwny podział, który wytworzył się w polskiej literaturze – na pisarzy poważnych i niepoważnych, którzy piszą literaturę popularną, masową, niską. Łączysz, jak już mówiłam, jednocześnie poważną i lekką, bo przecież nie gorszej jakości, twórczość.
Miło mi to słyszeć, bo nie sądziłem, że takie połączenie może być ciekawe. Ale skoro tak mówisz, może się kiedyś zdobędę na coming out przed szerszą publicznością z tymi niszowymi publikacjami, które dotąd są dostępne tylko dla nielicznych.
Dostępna jest nadal, sama mam, twoja Samoobsługa.
Nie mówmy o tym.
Ale dlaczego?
Nie, to pomyłka… Za sprawą mojej obecności w rozmaitych lokalnych kółkach wzajemnej adoracji, czyli klubach, twórczych stowarzyszeniach, z których potem powystępowałem, miałem sztucznie ułatwione warunki debiutu. Jako początkujący poeta nie skonfrontowałem się z jakąś opinią redakcyjną czy nawet czytelniczą, nie próbowałem publikować tych tekstów w ogólnopolskiej prasie literackiej i kulturalnej, tylko wydawałem je i samodzielnie kolportowałem przy pomocy Poczty Polskiej. Wolę odciąć się od tego.
Mówiłeś o kółkach wzajemnej adoracji – teraz nie jesteś zainteresowany życiem literackim z tej strony? Głaskaniem się po kolankach pod stołem?
Tak średnio. Siłą rzeczy, bywając na różnych literackich jamboree i festynach, znam wielu ludzi „z branży”. Również dlatego nie lubię publicznie wypowiadać się o ich dziełach.
Ale w „Czytelni” w TVP Kultura wypowiadałeś się krytycznie na temat literatury.
Tak, „Czytelnia” wymusiła to, że wypowiadałem się o współczesnej literaturze. Ale na ogół tego unikam, np. w „Tygodniku Powszechnym”, z którym współpracuję, publikuję wyłącznie teksty dotyczące literatury obcej.
To się idealnie składa z moim wcześniejszym pytaniem o literaturę polską. Teraz w powszechnym obiegu będą tylko twoje teksty na temat literatury obcej.
No tak, powiedziałem ci, że lubię literaturę polską. Nie dodałem tylko, że bardziej lubię obcą!
PIERWSZA CZĘŚĆ WYWIADU
Jerzy Franczak
Urodzony w 1978 roku, prozaik, eseista, urlopowany poeta. Do roku 2001 opublikował kilka książek z wierszami, po czym - jako liryk - zamilkł na wieki. Wydał zbiory opowiadań Trzy historye (HA!art, 2001), Szmermele (Biblioteka Nowego Wieku, 2004) i Algi, kalki, zębatki (Świat Przedstawiony, 2004), zbiór esejów Grawitacje (Rita Baum, 2007) oraz powieści Przymierzalnia (HA!art, 2008), Nieludzka komedia (Wydawnictwo Literackie, 2009) i Da capo (Wydawnictwo Literackie, 2010). Jest autorem dwóch rozpraw o literaturze nowoczesnej: Rzecz o nierzeczywistości (Universitas, 2002) i Poszukiwanie realności. Światopogląd polskiej prozy modernistycznej (Universitas, 2007). Jego utwory tłumaczone były na włoski, francuski, niemiecki, angielski, słoweński, słowacki i inne bardzo obce języki. W ubiegłym roku ukazał się czeski przekład Przymierzalni. Współpracuje z "Twórczością", "HA!artem" i "Tygodnikiem Powszechnym". Współtwórca (wraz z PIOtrem Kalińskim) książek artystycznych (patrz: Bestlookery), felietonista miesięcznika "Mrówkojad". Pracował m.in. jako dziennikarz radiowy i telewizyjny. Był redaktorem naczelnym pisma literacko-artystycznego "Nowy Wiek". Na antenie TVP Kultura współprowadził program o nowościach wydawniczych "Czytelnia". Naucza w Katedrze Antropologii Literatury i Badań Kulturowych UJ.
Foto: Kuba Dąbrowski