Choć dzienniki z podróży Zachodnich Europejek, jak również Europejczyków, którym nie było nigdy dane przekroczyć próg hinduskiej zenany (hinduski odpowiednik haremu) ociekają pikantnymi szczegółami z wystawnych libacji i ostentacyjnych orgii, fakty i dane dotyczące rozpustnych praktyk rzadko kiedy pokrywają się między sobą. Zadziwiająco rzadko, biorąc pod uwagę fakt, że informacje historyczne i detale dotyczące wymiarów i budowy chociażby Tadż Mahal są identyczne w niemal każdym sprawozdaniu, a na podstawie kopiowanych powtórzeń zbudować można istną antologię. Skoro więc w polskich odpowiednikach przewodników po Indiach (np. Ewa Dzieduszycka, Indye i Himalaje. Wrażenia z podróży, Lwów 1912) pojawiają się kolejno litanie o 20 tysiącach robotników i 22 latach pracy, dlaczego wzorując się na anglosaskich pierwowzorach pominięto bujnie opisaną kwestię życia w haremie? Odpowiedź na to pytanie wydaje się być prosta.
Ile seksu za klauzurą?
Podróże do Indii, zwłaszcza wśród kobiet, były taką rzadkością, że dobrze spisane relacje nie musiały już konkurować z innymi turystycznymi sensacjami, a na pewno nie napierano na Polki, by ubarwiały opisy haremu własnymi domysłami i fantazjami. Najwięcej seksu, erotycznych praktyk i bulwersujących rozważań znajdziemy w pełnych rozczarowania i kontrowersji westchnieniach ku temu, czego niestety w haremach nie ma. Zyskujemy w ten sposób niezmącony opiniotwórczymi naleciałościami poprzedników, czysty i rzetelny raport z sułtańskiego pałacu: bez seksu, sadyzmu i zniewolenia – opis nudnej klauzury, z tabunem nałożnic latami czekającymi na swoją „kolejkę” oraz - ukryte między wierszami - marzenia seksualne Polek.
Świetnym przykładem jest tu hrabina Ewa Dzieduszycka, która zagadnieniu haremu poświęciła, oprócz kilku obiektywnych akapitów w swoim przewodniku po Indiach i Himalajach, całą książkę Perła Pałacu – choć sama nigdy haremu nie zwiedzała. Nie powstrzymuje jej to jednak przed jednoznacznie negatywnymi osądami. Przyrównuje sułtańską zenanę do więzienia, a ukrywane pod baldachimem aby najmniejszy otwór nie pozwolił niepowołanym oczom na nich spocząć [1] księżniczki do żywcem pogrzebanych niewiast [2].
Nie wydaje się jednak, aby życie w części pałacu książęcego przeznaczonego dla kobiet było tak przerażające, jak chcieliby je widzieć purytańscy przybysze z Zachodu. To raczej tajemniczość i niedostępność ukrytych w haremie kobiet wzbudzała ich nieprzyzwoite domysły, a nie praktyki, których dopuszczali się królowie.
Pogląd ten weryfikuje Hanna Skarbek-Peretiatkowicz, która choć nie pochwala ograniczającej wolności kobiet instytucji, łagodzi wizerunek hinduskich zenan i przyrównuje je do rodzimych klasztorów. Udzieliło mi się to dziwne zażenowanie [6] – opisuje swoje pierwsze zetknięcie z tym, jak to nazywa „sanktuarium”. Przywitana została przez jedną z nałożnic sułtana prostym How do you do [7]. Świat tych jakże odmiennych istot [8] opisuje jako oazę spokoju, czystości i piękna, pośród świętego brudu i smrodu [9] Indii. W kraju, gdzie niedostatecznie okrzepłe organy matki-dziewczynki [10] narażone są na bezkarne gwałty, przedwczesne ciąże i częste porody, bogato zdobione komnaty haremów wydają się być nie miejscem erotycznych kaźni i zniewolenia, ale raczej ochronką dla panien z dobrych domów. Życie księżniczek, umilane takimi atrakcjami jak walki kogutów czy pokazy sztucznych ogni, przypominało bardziej żywot klasztornych mniszek niż igraszki w domu uciech. Zwłaszcza, że regularny dostęp do łoża królewskiego zastrzeżony był dla nielicznych wybranek. Reszta, zmuszona trwać w monotonni i przymusowym celibacie, musiała zadowolić się poczuciem bezpieczeństwa i dobrobytu, jakie niewątpliwie gwarantował harem.
Owszem, można rozważać kwestię wielożeństwa i psychologiczny problem rywalizacji między kobietami, zastanawiać się, tak jak Skarbek-Peretiatkowicz w swojej książce Indie bez retuszu, jakie jest samopoczucie pierwszej żony, gdy mąż wprowadza pod dach coraz to młodsze oblubienice? Ale są to sprawy zdecydowanie drugorzędne wobec przymusowej prostytucji czy zagrożenia życia. Harem przestaje szokować narkotycznym erotyzmem, a bezwstydne nałożnice, choć nadal przeznaczone do roli rozrodczej, nie stanowią obiektów seksualnych – przynajmniej nie na tak przerażającą skalę, jak chcieliby to widzieć ciekawscy przybysze z Europy. To raczej rzeczywistość na zewnątrz pałacu wydaje się makabryczna.
Potępiane przez polskie emancypantki prawo patriarchatu i system kastowy degradował wartość kobiety już nawet nie jako osoby ludzkiej, ale w ogóle istoty żywiej, stawiając egzystencję niewiasty niżej od krowy. Wciąż kultywowany obrządek spalenia kobiety z ciałem zmarłego męża czy pozostawienie wdowy bez środków do życia potęgował gigantyczną machinę żebractwa i prostytucji.
Jadwiga Toeplitz Mrozowska, która w okresie 20-lecia międzywojennego powracała do Indii kilkakrotnie, zastrzega, że nigdy nie zauważyła na ustach Hinduski uśmiechu. Według niej życie kobiety w Indiach to łańcuch upokorzeń, głodu, najcięższej i najbrudniejszej pracy domowej albo równie potworne rzemiosło prostytutki. Jak bardzo daleki od wielokrotnie przedstawianej rzeczywistości ulicy jest w tym zestawieniu pałac maharadży. Cytując władcę Kapurthali, w owym czasie najbogatszego człowieka na świecie, polska aktorka określa nawet harem mianem „przytułku” – oczywiście wyłącznie dla bogatych i szlachetnie urodzonych dam. I kiedy zachwycony koncertem wokalno-fortepianowym Polki na swym trzecim ślubie maharadża zaprasza Toeplitz Mrozowską do zamieszkania w haremie, nie możemy w tej propozycji doszukiwać się niestosownych treści. To raczej forma wdzięczności i swoisty zaszczyt przebywania w miejscu, które jak sama polska podróżniczka opisuje, swym przepychem przypomina paryskie zamki. Nowoczesność, przejawiająca się między innymi w elektryczności i sztucznym oświetleniu (a mamy rok 1925), miesza się z bajkową egzotyką dalekowschodniego imperium, a wyprawiane w stylu zachodnim bankiety kontrastują z kolorowymi i żywiołowymi tańcami bajaderek.
Choć znów należy odróżnić uliczne tancerki i tak zwane przez Anglików nauchgirls od zawodowych baletnic maharadży – wykształconych w Piśmie [11] i pochodzących z najwyższej kasty braminów. Zapewne to właśnie zmysłowy taniec zwinnych, zgrabnych i gruntownie posiadających swą sztukę [12] bajaderek dał upust fantazji mężczyzn i ewoluował w dziennikach kolejnych podróżników do rangi sekretnych praktyk haremu. Haremu, w którym białe kobiety i nagie niewolnice oddają się cielesnym rozkoszom władcy, zgodnie ze słodkim nauczaniem Kamasutry.
Ostatecznie, od tak kuszącej wizji królewskiego pałacu uciec nie sposób. I nawet sama Hanna Skarbek-Peretiatkowicz, pomimo swych gorliwych zastrzeżeń, że księżniczki w zenanach nic nie robiły (zarówno na poziomie bezczynności, jak i w znaczeniu „nic złego”), sama pod koniec relacji dodaje, że nałożnice prześcigały się w ilości potomstwa! [13]. Wprawdzie przez tę sprzeczność czyni swój tekst mniej wiarygodnym, ale i tak nie waha się podsumować swej wizyty w haremie dobitnym stwierdzeniem, że znudzone mieszkanki zenany, wszystkie bez wyjątku, głowiły się od poranku do nocy jak przypodobać się Sahibowi zalotami, uległością i sztuką kochania.
[1] Ewa Dzieduszycka, Perła Pałacu: opowiadania indyjskie, Lwów 1913, s. 70.
[2] Tamże, s. 66.
[3] Ewa Dzieduszycka, Indye i Himalaje. Wrażenia z podróży, Lwów 1912, s. 52.
[4] Tamże, s. 52.
[5] Tamże, s. 52.
[6] Hanna Skarbek Peretiatkowicz, Indje bez retuszu, Warszawa 1936, s. 139.
[7] Tamże, s. 139.
[8] Tamże, s. 139.
[9] Hanna Skarbek Peretiatkowicz, Indie wczoraj i dziś. Przeszłość i teraźniejszość, kraj i ludzie półwyspu hindostańskiego. Książka dla młodzieży, Warszawa 1938, s. 198.
[10] Hanna Skarbek Peretiatkowicz, Indje bez retuszu…, s. 149
[11] Jadwiga Toeplitz-Mrozowska, Słoneczne życie, Wydawnictwo Literackie, 1963, s. 279.
[12] Tamże, s. 279.
[13] Hanna Skarbek Peretiatkowicz, Indje bez retuszu…, s. 86-87.