Koneserzy literatury a la Mabanckou z pewnością pamiętają narastającą przyjemność wynikającą lektury Kielonka. W pełni uzasadnionym jest stwierdzenie, że zapiski dokonywane przez tytułowego Kielonka  w barze „Śmierć kredytom”, pod czujnym okiem Upartego Ślimaka, to literacki majstersztyk, który łączy w sobie humor i powagę, lekkość formy i doniosłość treści. Śledzenie perypetii Zadkologa – czyli kontakt z Black Bazar – niesie ze sobą podobne refleksje.  Zatem.

Aby otrzymać egzemplarz nowej powieści pisarza, z którym język francuski ma problem, należy rozwiązać prostą kielonkową zagadkę – który z klasycznych tekstów literackich trawestuje poniższy fragment (postaci: Spłuczka i Kazimierz żyjący na poziomie, miejsce akcji: Bar „Śmierć kredytom”, rodzaj zdarzenia: pojedynek).

Na odpowiedzi – redakcja@e-splot.pl – czekamy do 20 września. Black Bazar wyślemy pocztą lub dostarczymy do Kina Agrafka. Zwycięzca oczywiście zostanie poinformowany stosownym mailem.


ostatnim razem gdy Spłuczka się tu zjawiła, przystawiła
się do pewnego gościa, którego nie widziano
jeszcze w barze „Śmierć kredytom”, zaczęło się bezpośrednim
prostym w wykonaniu Spłuczki, coś w stylu
niewidzialnego ciosu, jaki w latach sześćdziesiątych
Mohammed Ali wymierzył Sonny’emu Listonowi, by
zachować tytuł mistrza świata, „ej, co tak paradujesz
jak kogut po podwórku, jeśli potrafi sz szczać dłużej
ode mnie, pozwolę ci się przelecieć, kiedy zechcesz,
jak zechcesz, i to za darmo, masz moje słowo”, rzekła,
a typ odparł „mądrala, nie wiesz, z kim rozmawiasz,
przyjmuję twoje wyzwanie, Spłuczko, ale później faktycznie
cię przelecę, bo lubię grube zadki i wielki cyc”,
i zaśmialiśmy się, bo gość był naprawdę zarozumialcem
jakich mało, nie wiedział, w co się pakuje, gdyby
kiedykolwiek słyszał o tej kobiecie, nie ośmieliłby się
głosić tak nierozważnych słów, więc patrzyliśmy tylko
rozbawieni, widząc już, jak ten osobnik leży trupem
na ziemi, dodajmy, że Spłuczka była dość rozdrażniona
wypowiedzią intruza, ona, królowa całego
tego miasta w szczaniu, najlepsza w dzielnicy, toteż
odpowiedziała gościowi „zwariowałeś, synku czy co,
nim nazwiesz mnie grubaską, wygraj najpierw zakład,
niemal o wszystkim nie masz prawie nic do powiedzenia,
nie możesz mnie pokonać, to od razu widać”,
„owszem, mogę, pulpecie”, odparł tamten, „nie, mały
nędzny bufonie, trzeba być głupkiem, żeby się ze mną
mierzyć, spytaj tylko tych gości, powiedzą ci, kim
jestem”, odcięła się Spłuczka, „nie, moja ty pulardo,
wcale się nie wymądrzam, na ogół robię to, co powiedziałem”,
rzucił tamten, „ale z ciebie pyszałek, wydaje
ci się, że skoro masz taką gadkę, jesteś do czegoś zdolny,
mówię ci, że nie jesteś” powiedziała Spłuczka, a ja,
patrząc na wszystko z dala, myślałem, że to blaga, że
ci dwoje znali się wcześniej i odgrywają przed nami
scenkę ze sztuki Guillaume’a Oyono Mbii Trzech zalotników...
jeden mąż, w każdym razie jakąś komedię,
mówiłem sobie, że znają się jak łyse konie, jak typy
spod ciemnej gwiazdy w tym naszym dziwnym mieście,
lecz to nie była komedia, a zarozumiały typek
zgrywał odważnego, powtarzał, że jest niepokonany,
nie wiedząc, co go czeka za zakrętem rzeki, ubrany
był jak ważniak, czarna marynara, biała koszula, czerwony
krawat, lakierki, i musiał nas mieć za łachudry,
kmiotków, słowem, proletariuszy wszystkich krajów,
którzy nie zrozumieli, że trzeba się łączyć, zachodziliśmy
w głowę, jak to możliwe, że jego rozprostowane,
ściągnięte z tyłu włosy błyszczą o tej białej suchej
porze, kiedy sierpniowe światło ledwie przenika przez
chmury, lecz elegancik nie wybiera pory, żeby się popisywać,
jest elegancikiem nawet w czasie suszy, zatem
nawet w środku najczarniejszej nocy włosy tego typka
lśniły jak teraz, musiał spędzać całe godziny przed
lustrem, gorąca prostownica to był jego fetysz, gładkie
włosy upodabniały go nieco do rasy białej w kraju,
gdzie kędzierzawa czupryna to największe przekleństwo,
w dodatku dużo palił, wykonując przy tym wielkopańskie
gesty, i zaczął się przedstawiać, powiedział
„mam na imię Kazimierz, jakby ktoś nie wiedział, zmierzam
prosto do celu, znają mnie tu i tam, a żyję na
poziomie, żebyście nie myśleli, jeżeli tu wstąpiłem,
to tylko na jednego, nie jestem pijaczyną jak wy, lubię
pewien poziom” i wtedy powiedziałem sobie „o, w mordę,
co to za gość, że gada w ten sposób, czy choć pomyślał,
jaki tu będzie Sajgon”, i zaraz poczuliśmy antypatię
do tego Kazimierza, który twierdził, że żyje na
poziomie, który nas wszystkich nazwał pijaczkami,
czemu nie poszedł napić się gdzie indziej, do gości na
poziomie jak on, hę, dlaczego zjawił się tu, by nam
wypominać, jakie z nas mizeraki, niebieskie ptaki,
więc Spłuczka miała rację, mówiąc, że ten typ niemal
o wszystkim nie ma prawie nic do powiedzenia, i pomyślałem
też sobie, że ten gość winien dostać nauczkę,
ponieść przykładną karę, pomyślałem też sobie
„tak czy owak, co ma być, to będzie, kości zostały rzucone”,
bo czego tu szuka typ w stroju notariusza, grabarza,
maestro z opery, której to gównianej muzyki słuchają
ludzie na poziomie, jak Kazimierz, klaszczą, nawet
nie rozumiejąc słów, co to za muzyka, przy której
nawet nie chce się ruszyć tyłka, przy której nie można
powiedzieć innym „popatrzcie, jak tańczę”, co to
za muzyka, jeśli nie można się spocić, otrzeć o wzgórek
Wenery, by doprowadzić kobietę do myśli o fatalnym
akcie, ja, kiedy tańczyłem, chciałem rzec, kiedy
byłem jeszcze podobny do ludzi, lubiłem wprawić się
w taki stan, że czułem się, jakbym wstępował do raju,
widziałem, jak frywolne anioły niosą mnie na skrzydłach,
byłem niezłym tancerzem, umiałem tak zakręcić
woltyżerką, że padała w me ramiona, zostawiając mi
troskę o dalszy ciąg wieczoru, nie chcę jednak teraz
opowiadać o sobie, by nie wyjść na narcyza, faceta,
który bierze się za pępek świata, więc Spłuczka i ten
typek udali się za bar, żeby rozpocząć wojnę końca
świata, a za barem „Śmierć kredytom” jest taki ślepy
zaułek idealny do szemranych akcji, ludzie chodzą
tam załatwiać ciemne interesy, tam właśnie się wybrali,
a za nimi my, świadkowie naoczni, a raczej podglądacze,
nie mogliśmy się wprost doczekać, kiedy Kazimierz
żyjący na poziomie polegnie, kiedy wreszcie się
dowie, co znaczy pokora, nauczy się milczeć w obecności
innych, wszyscy byliśmy fanami Spłuczki, zagrzewaliśmy
ją do walki, oklaskiwali, tak to za barem
„Śmierć kredytom”, w odrażającym miejscu, gdzie
śmierdzi szczynami dzikich kotów i gnojem szalonych
krów, żyjący na poziomie Kazimierz zrzucił marynarkę
Starego Negra i medalik, zdjął pomięty krawat, starannie
poskładał rzeczy, położył wszystko na ziemi,
w kącie, następnie przejrzał się w lakierkach, ta kokieteria
jeszcze bardziej nas rozjuszyła, za kogo ten kretyn
się uważa, po co się mizdrzy, skoro zaraz ta jego
facjata jak rozgnieciona figa jeszcze bardziej się skwasi,
kiedy go Spłuczka ośmieszy, ale typ się przeglądał,
gładził dłonią czuprynę wyjętą spod prostownicy, lśniącą
nawet w słabym sierpniowym słońcu, nikt tu nigdy
nie widział takiego farmazona, zatem Spłuczka ściągnęła
najpierw bluzkę, trzeba szczerze powiedzieć, że
ten spektakl w niczym nie przypominał widoku królowej
Margot rozpinającej haftki gorsetu, następnie
podciągnęła zawiniętą na biodrach materię do krzyża
i ujrzeliśmy zad nieparzystokopytnego ssaka, grube,
toczone uda postaci kobiecej z naiwnego malarstwa
z Haiti, ujrzeliśmy łydki jak flaszki piwa primus, nie
miała majtek, dziwka, może dlatego że nie ma takich
majtek, które by mogły okiełznać tę górę pośladków,
i beknęła przeciągle, aż nas odrzuciło, i powiedziała
głośno „z wolą Bożą, prawda objawi się o świcie, mieć
albo nie mieć, zaraz się to okaże, drodzy przyjaciele”,
a potem ujrzeliśmy jej łono, gdy rozstawiła dwie bliźniacze
wieże podtrzymujące zadek, zerwały się oklaski
i, dziwne, ale mi stanął, tak jak innym świadkom,
trzeba mówić uczciwie i nie ukrywać prawdy, tak, stanął
mi, bo tyłek kobiety to tyłek kobiety, czy jest mały
czy duży, płaski czy okrągły, pręgowany czy w cętki,
od których można się nabawić alergii, w plamki jak
od palmowego wina czy po ospie, tyłek kobiety to
tyłek kobiety, najpierw ci staje, potem decydujesz, czy
w to wchodzisz, czy nie, i zobaczyliśmy też, jak żyjący
na poziomie Kazimierz zdejmuje spodnie, pokazuje
nogi cienkie jak u szczudłaka i kolana przypominające
splątane węzły gordyjskie, miał stare slipy pomidorowej
barwy, które spuścił do kostek, i ujrzeliśmy
członek, cząstkę elementarną, na której widok wybuchnęliśmy
śmiechem, zadając sobie pytanie, którędy
popłynie jego nędzna uryna, a jednak obnażył przed
nami ten nieistotny szczegół z owłosionymi kulkami,
które zwisały jak owoce drzewa chlebowego ogołoconego
z liści przez tę suchą porę, i wziął się do ugniatania
elementarnej cząstki, jakby to był słup szczęścia,
szepcząc do niej jak zaklinacz węży pośród turystów
na targu, robił wszystko, by nadać temu czemuś katolicką
formę, nie było to takie łatwe w obecności świadków,
którzy nie przestawali chichotać i trzymali stronę
Spłuczki, nie było to takie łatwe w obecności świadków,
którzy wszelkimi sposobami starali się zbić go
z tropu, kpiąc z żałosnego instrumentu, lecz on się
koncentrował, jakbyśmy nie istnieli, wiedział, że nie
ma po swej stronie nikogo, że wszyscy bez wyjątku
należą do partii Spłuczki, to go nie poruszyło, facet
naprawdę wyglądał na pewnego siebie, nie zwracał
uwagi na swego przeciwnika, zabrał się do dzieła spokojnie
jak ekspert w tego rodzaju zawodach i potrząsał
elementarną cząstką, ciągnął, miętosił, by przywołać
urynę, i wreszcie się zaczęło, tak, naprawdę się
zaczęło, zaczął się pojedynek, Spłuczka rozkraczyła
słoniowate nogi, jej polder znalazł się teraz na poziomie
zero, ujrzeliśmy naraz, jak jej groszek nabrzmiewa,
i podeszliśmy bliżej, w chwili gdy zaskowyczała
przeciągle jak szczeniąca się hiena, omal nas nie opryskała
żółtawą parującą cieczą, która siknęła jak z przedziurawionego
woreczka z wodą, odskoczyliśmy w ostatniej
chwili, kiedy z drugiej strony żyjący na poziomie
Kazimierz wylewał, co miał w pęcherzu, lecz
strumień Spłuczki był cięższy, cieplejszy, tryskał majestatycznie,
a przede wszystkim znacznie dalej, podczas
gdy uryna jej zadufanego konkurenta ciurkała
jak u kangurka, jak u żaby, co chciała się podkuć, jak
u wrony udającej orła, kluczyła, zbaczała z kursu, szła
zygzakiem, kreśliła na ziemi hieroglify, na których
widok gość zwany Champollionem musiałby się wkurzyć,
choć ponoć lubił nadwerężać makówkę nad bazgrołami
z przedszkola z czasów faraonów i innych
mumii, i niemrawe siuśki tego typka lądowały ledwie
parę centymetrów od jego stóp, co bawiło Spłuczkę,
która wreszcie nie mogła się powstrzymać i rzuciła
w jego stronę „no szczyj, szczyj, niedojdo, to tak chcesz
mnie przelecieć, hę, szczyj, niedojdo”, i przeciwnicy
sikali, każde na swój sposób, dwie minuty sikania to
dużo, ale oboje szli na całość i Kazimierz żyjący na
poziomie mimo swych ortodoksyjnych siuśków dawał
radę, podczas gdy ja, na jego miejscu, już dawno bym
skończył i schował elementarną cząstkę do zagrody,
lecz ten zawzięty typ dotrzymywał kroku od ponad
pięciu minut i, zamykając oczy, unosząc głowę ku niebu
jak koleś, który nuci radosne requiem dla zakonnicy,
pozostał niewzruszony, głuchy na zaczepki, na
prowokacje Spłuczki, która zwiększała stopniowo
natężenie oddawania uryny i, mimochodem, rzuciła
mu „pękaj, ofermo, pękaj, i tak pękniesz, nawet sikać
nie umiesz, pękaj, ja mam jeszcze całe litry w baku,
uprzedzam cię, uważaj, przestań sikać, bo się ośmieszysz
przed ludźmi, przestań teraz, powiedz grzecznie
dziękuję i do widzenia”, Spłuczka krzyczała w ten sposób,
a typ odpowiedział „milcz i sikaj, kwoko, prawdziwy
mistrz nie mówi, dlaczego miałbym mówić
»dziękuję« i »do widzenia«, nigdy, nigdy w życiu, to ty
pękniesz, Spłuczko, i wtedy cię zerżnę”, i ścisnął swoje
owłosione kulki, przepływ uryny wzrósł o kilka
stopni i otworzyliśmy szeroko oczy, bo ten pretensjonalny
gość zaczął sikać teraz z większym przekonaniem,
i stwierdziliśmy, że jego cząstka elementarna
podwoiła, wręcz potroiła objętość, aż przetarliśmy
oczy na znak niedowierzania, a jego nagle nabrzmiałe
wory wisiały jak stare bukłaki pełne palmowego
wina, a ten szczał rozanielony i pogwizdywał od niechcenia
kantyczkę szumowin z dzielnicy Trzysta, później
barokowy koncert, potem kawałek Zao, by ściągnąć
spojrzenia na siebie, w tym czasie Spłuczka skupiła
się na zadaniu, pierdnęła kilka razy, tak że musieliśmy
zatykać nos i uszy, bo śmierdziało to i strzelało jak
fajerwerki podczas Święta Kozła, jej pierdnięcia czuć
było szmuglowaną do Nigerii naftaliną, a w niektórych
momentach grzmiały jak staroświeckie trąbki
w Nowym Orleanie i gdy tak skupialiśmy się na obserwacji
monstrualnego zadka Spłuczki, jeden ze świadków
doniósł, że po drugiej stronie żyjący na poziomie
Kazimierz wykonuje decydujący manewr, istny cud,
zasługujący na papieskie błogosławieństwo, rzuciliśmy
się wszyscy, żeby zobaczyć to z bliska, nigdy nie
wolno przeoczyć cudu, nawet jeśli zdarza się gdzie
indziej niż w Lourdes, trzeba być świadkiem tego,
o czym będą mówić parę wieków później, lepiej być
świadkiem, niż słuchać potem opowieści papug o miłości
w czasach zarazy, pospieszyliśmy więc do żyjącego
na poziomie Kazimierza, by ujrzeć historyczny
cud w jego wykonaniu, i jakby niebo spadło nam na
głowy, to, co rozgrywało się na naszych oczach, było
niewiarygodne, trzeba było tam być, żeby w to uwierzyć,
ujrzeliśmy oto, że żyjący na poziomie Kazimierz
zygzakami uryny wyrysował zgrabnie mapę Francji,
a jego ortodoksyjne szczyny spadały w sam środek
Paryża, „jeszczeście nic nie widzieli, mogę też narysować
mapę Chin i naszczać precyzyjnie w każdą ulicę
Pekinu”, a Spłuczka przestała cokolwiek rozumieć,
obróciła się, zerknęła w naszą stronę i krzyknęła „wracajcie
do mnie, mówię, wracajcie, na co się tam patrzycie,
tu są same pedały czy co”, lecz naszą uwagę przykuwał
raczej tajemniczy pretensjonalny konkurent,
który zebrał brawa i od razu zyskał przydomek Kazimierza
Geografa, gość wyraźnie zasmakował w zawodach,
„uprawiam maraton, nie sprint, przelecę ją, dam
jej wycisk, możecie mi zaufać” powiedział, pogwizdując
swą kantyczkę szumowin z dzielnicy Trzysta, potem
barokowy koncert i piosenkę Zao, a my klaskaliśmy
coraz głośniej, podczas gdy mapa Francji powiększała
się o kolejne regiony, obok tego wspaniałego
dzieła pojawił się jakiś malutki rysunek, „patrz no, co
on tam wyrysował obok mapy Francji, co to takiego”
spytał świadek zadziwiony sztuką żyjącego na poziomie
Kazimierza, „to Korsyka, kretynie” odpowiedział
artysta, nie przerywając sobie, i oklaski powitały Korsykę,
a niektórzy po raz pierwszy usłyszeli słowo „Korsyka”,
zaczęto szemrać, polemizować, wreszcie jakiś
gość, całkiem niezorientowany, spytał, kto jest tam
prezydentem, co to w ogóle za państwo, jaka jest jego
stolica, czy prezydent Korsyki jest biały czy czarny,
toteż wysłaliśmy go na drzewo, krzycząc „idiota, kretyn”,
i tak już ponad dziesięć minut trwała rywalizacja
tej dwójki, wreszcie i mnie zebrało się na sikanie,
bo zwykle kiedy ktoś sika, chce się zrobić to samo, to
dlatego w szpitalu lekarz każe odkręcić kran, żeby się
chciało siusiu, zatem walka wciąż trwała, tymczasem
jednak świadek, który nie odrywał oczu od zadka
Spłuczki, zaczął wyciągać ze spodni instrument, macać
go nerwowo, a potem usłyszeliśmy, jak wyje z rozkoszy
za naszymi plecami niczym świnia, której urzynają
łeb podczas Święta Kozła, a zawodnicy skupieni,
wytrwali i niewzruszeni sikali nadal, „skoro tak, to
przestaję, mówię wam, że przestaję, nie mogę pracować
w podobnych warunkach, za kogo wy mnie macie,
co, czy ja przeszkadzam ludziom w pracy, mówię wam,
że przestaję, spektakl się skończył”, wszyscy się odwrócili,
to Spłuczka się odezwała, rzeczywiście przestała
sikać i twierdziła, że zachowując się jak przedszkolaki,
wytrąciliśmy ją z równowagi, postąpiła jednak elegancko
i fair, podchodząc do żyjącego na poziomie
Kazimierza, by czułym gestem pogładzić jego interes,
następnie powiedziała „było nieźle, kolego, dziś wygrałeś,
jesteś prawdziwym mistrzem szczania, teraz zobaczymy,
czy tak samo długo tryskasz, jak sikasz, powiedz
gdzie i kiedy, a będę twoja” i zaczęliśmy bić brawo, bo
po raz pierwszy kapitulowała w taki sposób, prosząc
tym samym o zawieszenie broni, wówczas Spłuczka
i żyjący na poziomie Kazimierz wyznaczyli sobie spotkanie
w hotelu na godziny przy placu des Fêtes w dzielnicy
Trzysta, wzgardziliśmy tą randką bez świadków,
bo wolelibyśmy, by zrobili to tu, przed nami, toteż
wróciliśmy do baru trochę zawiedzeni, podczas gdy
Spłuczka i niepokonany żyjący na poziomie Kazimierz
wsiadali do taksówki, by udać się do hotelu na godziny,
i nikt nie wie, co wydarzyło się pomiędzy tą dwójką,
po tych zawodach nie widzieliśmy więcej żyjącego
na poziomie Kazimierza, Spłuczka pojawia się tu czasami,
powiedziała jednak, że nie dowiemy się niczego
więcej na ten temat, moim zdaniem, musiała dostać
w łóżku niezły wycisk od Kazimierza i nie stanęła na
wysokości zadania, inaczej nie dałaby nam spokoju
i opowiedziała ze szczegółami, jak pokonała przemądrzałego
Kazimierza, który lubi żyć na poziomie
 
w sumie myśl, żeby przelecieć Spłuczkę, nie była mi
niemiła, dawno już nie bzykałem, a wiadomo, lepszy
wróbel w garści niż kanarek na dachu, nie wiem tylko,
czy z nią udałoby mi się skończyć, u takich kobiet
jak Spłuczka orgazm to musi być istne trzęsienie ziemi,
trzeba by ją ujeżdżać, porządnie wziąć do galopu,
żeby choć raz jęknęła, jeżeli powiedziałem „nie” na
niemoralną propozycję Upartego Ślimaka, to wbrew
sobie samemu, może też dlatego że nie chciałem deptać
pryncypałowi po piętach, krępowała mnie myśl,
że będąc na tej kobiecie, wyobrażę sobie Upartego
Ślimaka, jak podryguje na niej niczym epileptyczny
zając, zresztą, kto mi zaręczy, że pryncypał nie będzie
cokolwiek zazdrosny, nie chciałbym, by nieporozumienia
rzuciły cień na moje relacje z Upartym Ślimakiem,
nie chcę pokłócić się z człowiekiem, który jest mi jak
brat, czy zresztą Spłuczka dałaby się ujeździć takiej
szmacie jak ja, hę, ponadto istnieje pewien problem
techniczny, myślę, że nie jestem najlepiej wyposażony,
trzeba być realistą, a wziąwszy pod uwagę przekraczające
limit półdupki Spłuczki, jestem pewien, że
zajęłoby mi cały dzień szukanie punktu G w jej polderze,
dotarłbym ledwie do punktu B i pozostałyby
punkty C, D, E oraz F, więc nigdy nie zaspokoiłbym
jej jak należy, przestaję o tym myśleć, powiedzmy, że
na tym etapie mojego pisania potrzebuję raczej dużo
odpoczynku, przez pewien czas nie napiszę w tym
zeszycie ani słowa więcej, chcę pić, pić i nic więcej,
być może to będą ostatnie hausty, a jeśli moje rachuby
są słuszne, zdaje się, że od wielu tygodni piszę jak
opętany, i niektórzy śmieją się z mojego nowego zajęcia,
są nawet tacy, którzy rozpuścili plotkę, że szykuję
się do egzaminu, by wrócić do szkolnictwa, mówią,
że to dlatego zamierzam przestać pić i więcej tu nie
przychodzić, ale to czyste kpiny, przecież nie zostanę
znów nauczycielem w wieku sześćdziesięciu czterech
lat, niby jak, w każdym razie muszę odpocząć, nie pisać
ani linijki, nawet tego nie czytać, później do tego wrócę,
nie wiem kiedy, ale wrócę, nie zamierzam poświęcać
pisaniu całej mojej energii, a gdy skończę drugą
część, wyjadę, wyjadę daleko stąd, nie wiem gdzie, ale
wyjadę, mam gdzieś, co pomyśli Uparty Ślimak, będę
już daleko, daleko od baru „Śmierć kredytom”


Kielonek (tytuł oryginału: Verre Cassé)
Alain Mabanckou
przełożył: Jacek Giszczak
liczba stron: 200
Wydawnictwo Karakter
Kraków 2008
fragment ze stron 74-85


PRZECZYTAJ FRAGMENT BLACK BAZAR I DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ O MABANCKOU

PRZECZYTAJ PIERWSZĄ RECENZJĘ KSIĄŻKI BLACK BAZAR

Wszystkie wydane w Polsce książki Alaina Mabanckou są dostępne w SPLOT_SKLEPIE.