Sformułowana przez wydawcę idea całej kolekcji miała polegać na twórczym eksplorowaniu marginalizowanego przez artystów głównego nurtu gatunku – kryminału, po to, by pokazać jego pojemność i możliwości. O ile taki zabieg rzeczywiście udał się sprawcy całego tego zamieszania wokół serii kryminalnej – Świetlickiemu, o tyle w przypadku Grzegorzewskiej trudno mówić o podobnych ambicjach. Nie każdy wszakże rodzi się Świetlickim, dlatego dość szumne zapowiedzi wydawcy proponuję zostawić samym sobie, nie traktując ich jako miarodajnych – i skupić się na samej książce. Trzeba bowiem powiedzieć, że – pomimo wybrakowania pod względem dostarczonych argumentów na rzecz odnawiania gatunku powieści detektywistycznej oraz absolutnego braku oryginalności czy choćby cienia nowatorstwa w zakresie formalno-treściowym – powieść Grzegorzewskiej budzi pewne zainteresowanie. Jej siłą nie jest jednak bynajmniej intryga (dość skromnie zarysowana), lecz zapał satyryczny autorki i kreślone przez nią karykaturalne postaci reprezentujące polską klasę średnią, przede wszystkim mieszkańców Warszawy (uszczypliwości pod adresem stolicy w przypadku książek wydawanych przez krakowskie EMG nikogo nie powinny już dziwić). Na kartach Topielicy spotykamy więc wylansowanych celebrytów, przesadnie dbających o swój wizerunek (jednym z nich jest „pożyczony” od Świetlickiego pan Grzesio – znany pracownik telewizji), nowobogackich, pozbawionych gustu i obnoszących się ze swoimi pieniędzmi. Nie brakuje też złośliwości pod adresem postaci zupełnie drugoplanowych: leniwych funkcjonariuszy policji, których bohaterka musi przekonywać do interwencji obietnicą ofiarowania im swojego zdjęcia z autografem, albo innego przedstawiciela służby publicznej – dyżurnego lekarza, wezwanego na miejsce utonięcia kobiety, który wścieka się, że przerwano mu pobijanie rekordu w Tetris.
Można powiedzieć, że kpiarski ton w połączeniu z krytycznym osądem postaci jest jedną z najbardziej charakterystycznych cech narracji Topielicy.

Bohaterką powieści jest znana z poprzednich książek Grzegorzewskiej atrakcyjna, 28-letnia detektywka – Julia Dobrowolska. Tym razem charyzmatyczna „kobieta z blizną” spędza urlop na Mazurach w towarzystwie swego przyjaciela Wiktora, przypadkowo spotkanego ekspartnera Aarona i kompanii jego aktualnej narzeczonej, Diany. Wspólne żeglowanie powoli wywołuje lawinę wzajemnych żalów i resentymentów między postaciami, co mogłoby sugerować, że Grzegorzewska pokusi się o rozpatrywanie ich relacji na tle psychologicznym (mimochodem pojawiają się skojarzenia z Nożem w wodzie). Kiedy jednak Julia z Aaronem podczas jednej z nocnych libacji, zakończonej wspólną kąpielą w jeziorze, trafiają przypadkowo na pływającego po powierzchni wody trupa, wiemy, że detektywka znów będzie miała ręce pełne roboty – a powieści bliżej już do Żaru tropików, niż do subtelności Polańskiego. Wszystko dzieje się na tle dziwnego trójkąta dawnych powiązań erotycznych, które wiązały zarówno Julię, jak i Wiktora z Aaronem (sporo w Topielicy wątków homoseksualnych).

Widać, że autorka przywiązuje szczególną wagę do postaci Dobrowolskiej, przy każdej okazji przypominając o jej wyrazistych cechach typowej „twardzielki”. Śmiem twierdzić, że właściwości charakteru Julii można wymienić nawet nie czytając powieści, ponieważ zbierają one prawie wszelkie możliwe stereotypy, składające się na portret zdecydowanej i niezależnej kobiety, wykonującej męski zawód. Wymieńmy niektóre: bohaterka jest wyzwolona seksualnie, gdy trzeba – potrafi przyłożyć nawet dużo silniejszemu od siebie mężczyźnie, pali ogromne ilości papierosów (chociaż oddajmy sprawiedliwość autorce – diarumów), nie znosi dzieci i nie zamierza mieć własnych, poza tym nigdy (lub prawie nigdy) nie płacze. Kiedy nawet pojawiają się u niej przebłyski uczuć, wywołane zazdrością o dawnego partnera, szybko zostają odparte komentarzem narratora, przypominającym, że przecież Julia to osoba o ograniczonej empatii i niezbyt rozwiniętej uczuciowości. Kropka. Portrety psychologiczne postaci (nie tylko Julii) nie są najmocniejszą stroną pisarstwa Grzegorzewskiej, z drugiej jednak strony musimy pamiętać, że konwencja kryminału wymaga od czytelnika pewnej dozy wyrozumiałości.

Kończy się jednak cierpliwość odbiorcy, gdy w prozie tego typu pojawiają się ubytki fabularne. Niestety, trudno pozbyć się wrażenia, że autorka Topielicy w zbyt wielu miejscach idzie na łatwiznę. Brakuje w jej powieści tego, co zwykle wyróżnia dobre kryminały, czyli wodzenia czytelnika za nos, prowadzenia w ślepe zaułki, zaskakiwania paradoksem. Wszystko odbywa się tu jakby w niższym rejestrze. Może i zdarzają się tajemnicze fragmenty, wywołujące ciekawość, niemniej powieść zmierza po banalnie prostej linii do złożenia układanki i szybkiego wyjaśnienia intrygi. Narzekać można również na niektóre toporne rozwiązania, służące jedynie „popchnięciu” akcji naprzód, jak w przypadku opowieści starego nadkomisarza, obdarzonego chyba nadludzką pamięcią – co wychodzi na jaw w momencie, kiedy, wspominając morderstwo sprzed 15 lat, bez większego zakłopotania opowiada o swoich ówczesnych hipotezach, a także wymienia z nazwiska osoby związane z dawną sprawą. Pogratulować staruszkowi sprawności umysłu! Mało zaskakujący finał powieści rekompensuje przynajmniej niejednoznaczność moralnej oceny „czarnych charakterów”, prowokująca nieśmiało do refleksji nad etyczną odpowiedzialnością jednostki w obliczu doznanej krzywdy. Czy istnieją przypadki, w których zło może zostać usprawiedliwione? Z tym pytaniem zostawia nas autorka.

Wszystkie zabawne dokuczliwości zebrane w Topielicy oraz barwnie przedstawione życie detektywki Dobrowolskiej na wakacjach nie wystarczają, by zrównoważyć czytelnikowi niedobory powieści Grzegorzewskiej. Jeżeli jednak oczekuje się przyzwoitego czytadła na letnie urlopy, Topielica powinna spełnić pokładane w niej oczekiwania. Na więcej entuzjazmu nie potrafię się zdobyć.


Topielica
Gaja Grzegorzewska,
EMG, 2010