Pomysł fabularny Nolana jest tyle absurdalny, co w gruncie rzeczy prosty, cały szkopuł tkwi w narracyjnym pogmatwaniu, które wspomagają oszałamiające efekty wizualne. A choć film pozbawiony jest sztafażu science-fiction, profesja głównych bohaterów przywodzi raczej na myśl wynalazek odległej przyszłości, ale nie to jest najważniejsze.


Oto grupa bohaterów pod wodzą Doma Cobba (DiCaprio) wkrada się do cudzych snów, aby z podświadomości wydobyć cenne dla swoich zleceniodawców informacje. Po nieudanej akcji japoński biznesmen Saito (Watanabe), którego próbowali „okraść”, zleca Cobbowi i jego ekipie zadanie o wiele trudniejsze. Mianowicie mają oni zaszczepić w umyśle dziedzica innej „wielkiej korporacji” – Fischera (Murphy) – myśl, która doprowadzi do upadku jego przedsiębiorstwa, co byłoby na rękę panu Saito. Cała reszta to skomplikowane przygotowania do akcji i jej spektakularne wprowadzenie w życie, a raczej w sen. Przewodnikiem widzów po labiryncie snów jest nowo zwerbowana członkini, architektka Ariadne (Page). Toporny i bijący po oczach pomysł na imię dla tej bohaterki, jak i w ogóle cała jej postać, to jedna z największych słabości filmu. Prowadzi nas ona przez wszelkie meandry i zakamarki wizji Nolana, nie tylko tłumacząc je – dosłownie w dialogach, ale i nieustannie towarzysząc Cobbowi (aż do najgłębszych poziomów snu). Wygląda to tak, jakby Nolan bał się, że za bardzo skomplikuje akcję i tym samym zniechęci widza do jej uważnego śledzenia i rozszyfrowywania (co bardziej niecierpliwi odbiorcy reagowali tak na Memento).

Stworzył więc postać, która wszystko nam ułatwi, i jakby tego było mało, pomoże protagoniście w przezwyciężeniu jego własnej traumy.


Szkatułkowa narracja Incepcji (chyba od czasu Rękopisu znalezionego w Saragossie, (1964) Hasa nie było tak spektakularnej i niezwykle sprawnie poprowadzonej) prowadzi widzów aż do czwartego poziomu w głąb marzeń (a raczej koszmarów) sennych, jeśli warstwę realistyczną potraktujemy jako zerową. Koszmarów, bo wizja świata snu u Nolana jawi się jako środowisko niezwykle opresyjne dla nieproszonych gości, projekcje umysłu niczym przeciwciała rozpoznają i atakują obcych. Co oczywiste, reżyserowi daleko do oniryzmu Hasa z Sanatorium pod Klepsydrą czy nawet tego spod znaku Davida Lyncha. We śnie u Nolana rzeczywistość przypomina tę naszą, zwyczajną, którą śniący bądź architekt może dowolnie modelować. Dopiero najgłębsza warstwa, do której schodzą Ariadne i Cobb, a którą „zaprojektował” on wraz z żoną Mal (Cotillard), odpowiada nieco wizjom z prawdziwych snów, lecz i tak ogranicza się to tylko do przestrzeni architektonicznej.

Drobnych niekonsekwencji i niedociągnięć w filmie Nolana można by wymienić jeszcze sporo. A jednak Incepcja broni się jako wielkie widowisko, mistrzowskie pod względem inscenizacji, montażu i zdjęć. Widowisko, w którym efekty specjalne są niemal filmem w filmie, budują wizję, która zachwyca sama w sobie, jakby obok fabuły. Dzieło Nolana jest tym, czym dla lat 90. XX wieku były Matrix i Requiem dla snu (2000) Aronofsky’ego, które wykorzystywały narrację i estetykę wizualną tamtej dekady (poetykę reklam i teledysków). Incepcja jawi się jako ukoronowanie dziesięciolecia, w którym komputerowe efekty specjalne stały się codziennością w hollywoodzkich widowiskach. Przestały służyć już tylko jako narzędzia do wiernego odwzorowania realnych miejsc, których z różnych powodów nie da się sfilmować (vide Gladiator [2000] Scotta). Zaczęły tworzyć nowe światy, zachwycające i jednocześnie niepokojące swą realnością, a czasem wręcz namacalnością (3D). Christopher Nolan po raz kolejny udowodnił, że możliwe jest połączenie kina autorskiego z wysokobudżetową machiną do zarabiania pieniędzy, lecz pewnie zdaje sobie sprawę, że mimo wszystko jego autorstwo jest mocno ograniczone nieograniczonym budżetem. Póki co wychodzi jednak cało ze swoich potyczek z Hollywoodem i żyje w pięknym śnie, a widzowie – oglądając Incepcję – razem z nim.

Jeszcze a propos podobieństw między filmem Nolana a Avatarem i Matrixem, są one bowiem widoczne jak na dłoni. Po pierwsze – sam proces wchodzenia w sen polegający na podłączeniu wszystkich osób do tajemniczej aparatury ukrytej w walizce jako żywo przypomina „wchodzenie” marines w ciała przedstawicieli plemienia Na’vi oraz przechodzenie Neo i spóki w świat Matriksa. Filmy łączy wspólny motyw ucieczki, przejścia. Uwolnienie się z kajdan wirtualnego świata i przebudzenie w postapokaliptycznej rzeczywistości, odrzucenie cynicznego i okrutnego świata ludzi i przejście w pierwotny stan wspólnoty z naturą. Bohaterowie Wachowskich i Camerona odnajdują swoje powołanie i wybierają rzeczywistość, do której chcą przynależeć.


Dla Cobba z Incepcji sprawa wygląda pozornie nawet prościej. Wykonanie zlecania dla Saito pozwoli mu wrócić do Stanów, do swoich dzieci. W zakończeniu wszystko się udaje, wreszcie dostrzegamy twarze pociech Cobba, które odwracają się do kamery. Bohater w końcu jest szczęśliwy, po raz ostatni kręci stalowym bączkiem, ale nie czeka już na to, czy ten się przewróci, czy nie. Nie przekonamy się o tym także my.



Incepcja (Inception)
scenariusz i reżyseria: Christopher Nolan
zdjęcia: Wally Pfister
muzyka: Hans Zimmer
grają: Leonardo DiCaprio, Ken Watanabe, Joseph Gordon-Levitt, Marion Cotillard 
czas: 142 min
kraj: USA, Wielka Brytania 
premiera: 30 lipca 2010 (Polska),  8 lipca 2010 (Świat)




Tekst pochodzi z blogu Autora