Misja Temporäre Kunsthalle na Schlossplatz w Berlinie – stworzenie przestrzeni dla sztuki współczesnej w samym sercu Berlina, naprzeciwko konserwatywnej Wyspy Muzeów – powoli dobiega końca. W ciągu dwóch ostatnich lat były tu wystawiane projekty Ola Nicolai, Karin Sander, Phila Collinsa i Douglasa Gordona (i jego 24-godzinna projekcja Psychozy Hitchcocka). Galeria, która wyrosła na miejscu wyburzonego komunistycznego Pałacu Republiki, ustąpi miejsca jednemu z najbardziej kontrowersyjnych projektów ostatnich lat – odbudowie stojącego tu dawniej klasycystycznego pałacu.
Kuratorem pożegnalnego projektu został światowej sławy niemiecki artysta, czerpiący swoje inspiracje ze sztuki dadaizmu – John Bock. Wystawa nosi tytuł FischGrätenMelkStand, co w przekładzie na język polski znaczy mniej więcej „dojarnię typu rybia ość”. Brzmiący komicznie i absurdalnie tytuł doskonale opisuje jej charakter – to rodzaj masowej, zbiorczej i dusznej instalacji obejmującej dzieła ponad sześćdziesięciu artystów. W głównej hali budynku artysta wzniósł wysoką na jedenaście metrów meta-konstrukcję, którą, odnosząc się do koncepcji Wagnera, nazywa „totalnym dziełem sztuki” (Gesamtkunstwerk). Bock stara się przekształcić stare struktury w absurdalną, amorficzną rzeczywistość. W Estetyce jako polityce Jacques Ranciere definiuję sztukę jako sytuację – kontekst, dzięki któremu pokazywany obiekt zyskuje artystyczny charakter.
Na pierwszy rzut oka wystawa przypomina budowle z filmu Kevina Costnera Waterworld – post-apokaliptyczną fortecę, stworzoną z resztek po wymarłej cywilizacji: kawałków plastiku, blachy, gumy oraz desek. Drugim skojarzeniem mogą być przestrzenie z obrazów M.C. Eschera – przeczące prawom logiki plątaniny schodów i korytarzy. Widz krąży po czteropiętrowym labiryncie rozklekotanych bud, maleńkich pokoików i zawieszonych na wysokości kilku metrów mostów. Niemal dosłownie potyka się o kolejne dzieła i przeciska pomiędzy wystającymi fragmentami instalacji. Wszystko zatraca swoją pierwotną intencję i służy dadaistycznemu monstrum Bocka. Na parterze przedziwny, przypominający wielki bojler – magnes Kary Uzelman. Na pierwszym piętrze dokumentacje z podróży do Afryki niemieckiego reżysera teatralnego i performera Christopha Schliegensiefa, który jak bohater Fitzcarraldo próbuje wybudować operę w samym sercu Czarnego Lądu. Na drugim piętrze pozostałości po „czekoladowym” performensie Paula McCarthy’ego. Na strychu instalacja Pawła Althamera Schwarzes Loch vs. Heißes Loch (Czarna dziura vs. Gorąca dziura) – stojące obok siebie toaleta oraz drabina prowadząca do oszklonego i niemiłosiernie gorącego przyczółku na dachu. To tylko niektóre z obecnych instalacji, filmów, obrazów i obiektów znalezionych. Na podłodze walają się stare skarpetki (Sexy Socks Matthew Hale’a), ściany pomieszczenia zostają wyłożone kawałkami przypalonej pizzy (Mutter Tod mit Peperoni Martina Kippenbergera). Zestawione ze sobą projekty nie tworzą żadnego porządku i narracji, a granice pomiędzy jednym dziełem a drugim, między różnymi stylami i prądami w sztuce zostają zatarte. Widz karmiony jest artystyczną papką, zmiksowaną mieszaniną setek składników. Sam Bock w wywiadzie z Kitem Nedo nazywa się maszynistą pracującym przy dojarce – dostarcza widzom kulturalnego pokarmu nie zważając na jego jakość. Fascynuje go samo miejsce dokarmiania i jego organizacja oraz widz-podróżnik przemieszczający się wewnątrz samowystarczalnego organizmu.
Propozycja Bocka jest radykalną interwencją w sterylną przestrzeń white cube – artysta wykracza poza mury (jedna ze ścieżek prowadzi do wydrążonego w ścianie balkonu) i dach („bocianie gniazdo” Althamera), dewastuje podłogi („wykopki” Adriana Lohmüllera), gra z pierwotnym układem budynku (tajemnicze pokoje Matthew Burbidge’a, połączone wiszącym mostem z główną konstrukcją).
John Bock swoją pracą zadaje pytanie o przyszłość Schlossplatz, który niedługo zamieni się w plac (od)budowy klasycystycznego kolosa. Projekt FischGrätenMelkStand możemy potraktować jako głos w dyskusji o przestrzeń publiczną Berlina, a samą konstrukcję jako rodzaj makiety, pokazującej postmodernistyczny lunapark sztuki. Jak mówi sam artysta – jego marzeniem byłoby miejsce które ogniskowałoby różne dziedziny sztuki. Nie chciałbym ciężkiego muzeum, a lekkiej budowli. Nie miejsca historii sztuki, a raczej miejsca ruchu. W tym sensie, pomimo wspomnianego radykalizmu w przekształcaniu samej galerii, dzieło Bocka jest projektem niedokończonym. Proponuje nowe, niekonwencjonalne doświadczenie sztuki i jednocześnie czerpie z tradycyjnej koncepcji white cube. Pozostaje jednak projektem ciekawym i wyjątkowym, który jak sławne przed laty „posiłki w galerii” Rirkrita Trivaniji uderza w ustalone przestrzenne hierarchie i uniemożliwia bierną percepcję dzieła.