Kiedy już wszystkie przeszkody natury materialnej znikną, największym wyzwaniem okazuje się jednak sama kultura Dalekiego Wschodu: badacze wychowani na Zachodzie muszą brać poprawki na wszystkie swoje sądy, uwzględniając odmienną optykę skośnookich reżyserów. Na szczęście co jakiś czas ktoś ma odwagę podnieść tę rękawicę – tym razem była to grupa filmoznawców, która pod redakcją Alicji Helman i Agnieszki Kamrowskiej stworzyła tom Autorzy kina azjatyckiego.

Szybki rzut oka na spis treści pozwala zorientować się, że tym razem obrano inną strategię niż w przypadku również wydawanej przez Rabid serii Mistrzowie kina amerykańskiego. Tam rządziła chronologia (pierwszy tom traktował o takich ojcach-założycielach, jak Flaherty czy Griffiths, ostatni zaś o żywych klasykach pokroju Tarantino i braci Coen); tutaj jedynym kluczem są, jak się wydaje, preferencje osób zaproszonych do przedsięwzięcia. W wyniku takiego nieco chaotycznego podejścia do tematu dostajemy zaledwie przyczynek do kompendium – nie jest to oczywiście zarzut, w końcu redaktorki już we wstępie zapowiadają kolejne tomy.

Japonii poświęcono tutaj aż sześć esejów spośród trzynastu. Klasyczny okres kinematografii ojczyzny ikebany, harakiri i Godzilli reprezentują Kenji Mizoguchi, Akira Kurosawa i Masaki Kobayashi. Wielkim nieobecnym okazuje się Yasujiro Ozu, którego nazwisko pada w prawie każdym z tekstów, ale nikt nie podejmuje się zbiorczej analizy jego twórczości.

Wśród nowofalowców najbardziej kojarzonego z tym nurtem Nagisę Oshimę zastępuje Masahiro Shinoda, co w gruncie rzeczy cieszy, ponieważ jest on artystą niezbyt znanym w Polsce, a z pewnością na poznanie zasługującym. Współczesność to Mamoru Oshii i Hirokazu Koreeda – za odkrycie tego drugiego należy się Andrzejowi Pitrusowi głośne „arigato”.


Rozdziały o innych krajach w dużo mniejszym stopniu mają charakter przekrojowy. W jakimś stopniu udało się osiągnąć ten efekt w części o Hongkongu, omówieni w której reżyserzy –  John Woo i Wong Kar Wai – pokazują dwa oblicza kinematografii Pachnącego Portu: komercyjną, ale niepozbawioną autorskiego podejścia oraz typowo artystyczną. Tajlandię reprezentuje jedynie nagrodzony w tym roku Złotą Palmą Apichatpong Weerasethakul, brakuje Pen-Eka Ratanaruanga i Wisita Sasanatienga, czyli dwóch innych przedstawicieli tamtejszej Nowej Fali. Jeśli chodzi o Chiny, to dostajemy po jednym twórcy z Piątej i Szóstej Generacji: Zhanga Yimou i Jia Zhang Ke. Sztandar Tajwanu dumnie niosą natomiast Tsai Ming-Liang i Edward Yang.


Pierwszą pułapką, która czyha na badaczy kina azjatyckiego, jest podporządkowywanie obcej kultury spojrzeniu zakorzenionemu w światopoglądzie europejskim – proces ten opisał Edward Said w kluczowej dla studiów postkolonialnych książce Orientalizm. Sposobem na uniknięcie błędów arogancji i ignorancji okazuje się erudycja. Rafał Syska w tekście o Tsai Ming-Liangu zaznacza już na początku, że Europę oraz Stany Zjednoczone odróżnia od Wschodu podejście do kwestii narracji i dramaturgii: tutaj akcentuje się przyczynowo-skutkowość, tam kładzie się nacisk na walor kontemplacyjny. Inni autorzy także raz po raz odwołują się do historii, kultury i filozofii poszczególnych krajów. Efekt jest zadowalający.

Dyskurs akademicki ze wszystkimi swoimi „izmami” i „acjami”  pozwala mimo wszystko na pewien chłodny dystans, dlatego też najciekawiej wypadają w tej książce rzadkie próby wartościowania. Marcin Krasnowolski w tekście John Woo: autor kina gatunków wspomina, że zachodnim widzom poczucie humoru „made in Hongkong” wydaje się infantylne. Tutaj pojawia się mały postulat na przyszłość: z pewnością frapująca byłaby próba opisania wschodniej kultury przez posiadających odpowiednie zaplecze merytoryczne krytyków, czyli osoby godzące szacunek dla obcej wrażliwości z własnymi gustami.

Próbując przeskoczyć światopoglądowy Mur Chiński, nie zależy zapominać o nieustannym sprzężeniu zwrotnym między kontynentami. Redaktorzy tej książki na szczęście nie zapominają. W końcu Johna Woo inspirują nie tylko rodzime opowieści wuxia, ale też holywoodzkie filmy noir, Tsai Ming-Liang jest wielkim admiratorem francuskiej Nowej Fali, a Mamoru Oshii cytuje m.in. Biblię. Agnieszka Kamrowska – autorka tekstu o tym ostatnim – dokonuje drobiazgowego wyliczenia nawiązań w dziełach twórcy Ducha w pancerzu, u którego Godard siedzi w jednej ławce z Asimowem i Bellmerem.

Autorzy kina azjatyckiego zapełniają niektóre białe plamy na filmoznawczej mapie Dalekiego Wschodu, ale wciąż wiele jego terenów pozostaje nieodkrytych. Cytując mistrza Bareję, „jesteśmy świadkami narodzin nowej świeckiej tradycji”, więc pozostaje mieć nadzieję, że kolejne tomy szybko pojawią się na rynku. Zanim jednak to się stanie, wydaną przez Rabid książkę możemy potraktować jako postawione nam wyzwanie. Po jej lekturze sami powinniśmy poszukać stron z takimi słowami jak „pirate”, „torrent” czy „rapidshare” w nazwie (lub oczywiście zamówić oryginalne DVD z zagranicy), a potem zsynchronizować swoje fale mózgowe z jakże niekiedy hermetycznym sposobem myślenia Azjatów.

Autorzy kina azjatyckiego
pod redakcją Alicji Helman i Agnieszki Kamrowskiej
Wydawnictwo Rabid, 2010



Więcej o książce >>