Marilyn Monroe zagrała w kilkunastu filmach. Jej zjawiskowość potwierdzają wszyscy współpracujący z nią reżyserzy. Jednym z nich był Billy Wilder, który – stojąc w opozycji do opinii wielu  krytyków – twierdził, że filmy z MM bez wątpienia pozostaną w historii kina[2]. Monroe pojawiła się w jego dwóch dziełach, Słomianym wdowcu (1955) i Pół żartem, pół serio (1959). Reżyser wspomina, że praca z nią była niezwykle męcząca. Podkreśla jednak, że gdyby żyła, bez wahania podpisałby z nią kolejny kontrakt: Ujrzawszy ją później na ekranie i stwierdziwszy, jaka była wspaniała, jak bez reszty zawładnęła odbiorcą, gotów ją byłem natychmiast ponownie wezwać na plan! [3]. Zdarzało się, że przychodziła do pracy kompletnie nieprzygotowana, często traciła poczucie rzeczywistości i godzinami nie wychodziła z garderoby. Na jej przybycie czekali aktorzy, a czasem nawet kilkuset statystów. Z poczucia bezsilności zanosiła się płaczem, co wiązało się z nieustannym poprawianiem charakteryzacji i utratą kolejnej godziny cennego czasu. W filmowym środowisku uchodziła za osobę niezrównoważoną psychicznie.


Każdy jej wszystko wybaczył
Clark Gable, partnerujący Monroe na planie Skłóconych z życiem (1960) Johna Hustona, wspomina, że jej opieszałość wywoływała w nim stan okropnego napięcia. Produkcja filmu z ich wspólnym udziałem ciągnęła się w nieskończoność. Trudne warunki podczas kręcenia zdjęć w skwarze pustyni w Nevadzie nie sprzyjały spokojnej atmosferze na planie [4]. Monroe powszechnie jawiła się jako osoba sympatyczna, dynamiczna, chętna do współdziałania, ale kiedy nadchodził moment kryzysu i myślowej blokady, stawała się nieznośna i apatyczna. Wilder wspomina, jak przy realizacji Pół żartem, pół serio (1959) musiał powtarzać jedną scenę z Marilyn aż siedemdziesiąt kilka razy. Na planie stali wówczas pocący się od świateł i uciekający przed gangsterami, przebrani w kobiece stroje Jack Lemmon i Tony Curtis, którzy powtarzali swoje kwestie do momentu, aż Marilyn nie wypowiedziała właściwie własnego tekstu. Wcieliła się wówczas w postać Sugar Kane, grającej na ukulele piosenkarki, która po wielu perypetiach znajduje spokój i szczęście w ramionach przystojnego saksofonisty.

Fenomen MM opierał się na tym, że była prawdziwą gwiazdą, bo mimo niedoskonałości warsztatu elektryzowała publiczność. Cechował ją jednak niezwykły instynkt i wspaniałe wyczucie komediowego gatunku, który doceniali współpracujący z nią reżyserzy. Wilder podziwiał jej sposób interpretacji tekstu i często akceptował proponowane przez aktorkę koncepcje scen, ciekawsze od jego własnych.
Kadr z dużym zbliżeniem Marilyn Monroe sprawiał, że wszyscy ulegali jej sugestywnej, ekranowej osobowości. Kochali ją nie tylko mężczyźni, ale także kobiety, które podzielały zachwyt swych mężów nad zjawiskową MM. Wyglądała tak, że nie można było oderwać od niej wzroku. Kremowa cera, olśniewający uśmiech, rozmarzone spojrzenie szeroko otwartych oczu. Na takiej twarzy kamera uwielbiała się zatrzymywać. Jej mleczne obfite kształty niemal wylewały się z ekranu [5]. Laurence Olivier zrezygnował dla niej z roli pułkownika Nicholsona w filmie Sama Spiegela Most na rzece Kwai (1957), która mogła okazać się bardzo ważna w jego karierze. Wybrał partnerowanie Marilyn w reżyserowanym przez siebie Księciu i aktoreczce (1957). Na propozycję Spiegela odpowiedział: Po cóż miałbym jechać na Cejlon grać jakiegoś służbistę, kiedy mogę zostać w domu i pracować z Marilyn [6]. Ale Marilyn nie chciała, by jej fizyczne walory przyćmiły talent, który niewątpliwie posiadała. Ciężko pracowała, by udowodnić innym ile tak naprawdę jest warta. Swoje aktorskie umiejętności kształciła w nowojorskiej szkole „Actors Studio” u Lee Strasberga. Marzyła o poważnych, teatralnych rolach, lecz jej aspiracje były wykpiwane i trywializowane.

W 1962 roku Bert Stern z niepokojem oczekiwał nadejścia Marilyn. Kiedy pojawiła się w apartamencie 261 na górnym piętrze hotelu Bel Air, który został przekształcony w tymczasowe studio fotograficzne, z ust fotografa padły szczere słowa: Jakaś ty piękna. W odpowiedzi usłyszał: Naprawdę? Jak ładnie powiedziane [7].
Stern obawiał się pierwszego spotkania z gwiazdą. Wcześniej znał ją tylko z kinowego ekranu i wiedział doskonale, że jej twarz może być zniekształcona przez światło, reżyserię i profesjonalnie wykonany makijaż. Konfrontacja mitu z rzeczywistością przerosła jednak jego najśmielsze oczekiwania. Marilyn pojawiła się w mieszkaniu Sterna bez cienia make-upu, w jasnozielonych spodniach i kaszmirowym swetrze. Na głowie miała szal. Pierwszy raz widział ją także bez asysty ochrony, agenta prasowego i Pat Newcomb zajmującej się PR-em. Fotograf wspominał później: Z niepokojem oczekiwałem wypracowanej imitacji. Nie. Była prawdziwa [8].


Apetyczny erotyzm

Marilyn Monroe – jedna z największych ikon XX wieku – została zapamiętana jako niezwykle ponętna kobieta o blond włosach. Wielu twórców przedstawiało ją zwykle z lekkim grymasem na twarzy i lekko rozchylonymi ustami. W jej postawie było jednak coś wykwintnego i niepowtarzalnego. Marilyn uosabiała rodzaj „szlachetnego seksu”. W scenach, kiedy kamera ukazywała jej mocno obnażony biust, MM nie traciła niewinności, a żadne ujęcie nie zniekształcało jej wizerunku promiennej i niewinnej kokietki.

W latach pięćdziesiątych XX w. cała Ameryka leżała u jej stóp, choć niektórzy zarzucali Monroe, że bywa tandetna. W Marilyn nie istniało jednak nic takiego, co byłoby przejawem złego smaku, mimo że wywodziła się z pospolitego środowiska i miała za sobą trudne dzieciństwo.

Jej twarz inspirowała artystów. Jednym z nich był Andy Warhol, który poddał Marilyn właściwej sobie stylizacji. Na swych obrazach podkreślił jej walory jako ikony kobiecego piękna. Obdarzył aktorkę kuszącym spojrzeniem, powiększył jej usta i wyeksponował znajdujący się nad nimi pieprzyk, który od tej pory stał się jej znakiem rozpoznawczym. Monroe charakteryzowała jednak jej własna, niepowtarzalna zmysłowość i seksapil. Norman Mailer określił ją „Stradivariusem i słodkim aniołem seksu”. Pisarz twierdził, że: Mężczyźni na pięciu kontynentach, którzy już wszystko wiedzieli o miłości, pożądali jej, a pryszczaci młodzieńcy przy pompach na stacjach benzynowych pompowali tylko dla niej, gdyż Marilyn była wybawieniem [9]. Dobrze wiedziała, że jest atrakcyjna i nie ukrywała tego faktu nawet wówczas, gdy pojawiła się w apartamencie Berta Sterna. Miała za sobą trzydzieści sześć lat różnych doświadczeń, które wykształciły w niej umiejętność właściwego patrzenia na świat, a ten nie traktował jej zbyt dobrze. Liz Taylor za tygodniową pracę na planie Kleopatry (1963) w reżyserii Darryla F. Zanucka i Josepha L. Mankiewicza zarabiała tyle, co Monroe za cały film. Czarnowłosa Liz o fiołkowych oczach uosabiała jednak damę, była więc przeciwieństwem Marilyn.

Monroe lubiła prowokować i nie wstydziła się nagości. W 1949 roku wzięła udział w rozbieranej sesji, której autorem był znany fotograf Tom Kelley. Od dawna namawiał ją do pozowania nago. Marilyn wraz z nim wybrała tylko jedno zdjęcie, sugerujące więcej, niż pokazywało. Wywołało jednak skandal. Monroe stała się nagle pierwszą dziewczyną, która „to” zrobiła. Pikanterii całej sprawie dodawał także fakt, że zdjęcie ukazało się na pierwszej rozkładówce amerykańskiego „Playboya”. W życiu zmagała się jednak z większymi problemami niż obyczajowe skandale. Została osaczona przez prasę i natrętnych dziennikarzy, którzy brutalnie wtargnęli w jej osobiste życie. I uczynili z niego piekło. Sytuację podgrzewał fakt, że gwiazdy pokroju Marylin nie podlegały już wieloletnim kontraktom filmowym z wielkimi wytwórniami i nie były chronione przez biura rzeczników prasowych. Dzięki zawodowej niezależności Monroe zarabiała więcej, lecz samotnie walczyła o przetrwanie. Słabła i z dnia na dzień stawała się mniej odporna na medialne ciosy [10].

Jej filmy od samego początku były przesycone erotyzmem, a ona zawsze grała łatwe dziewczyny. Pamiętna scena ze Słomianego wdowca, w której Marilyn stoi na wywietrzniku metra, na zawsze wpisała się do annałów historii kina. Monroe, podziwiana za odwagę i piękne ciało, wpisywała się tym samym w pejzaż wielu sprzeczności, typowych dla okresu lat 50. XX w. w Stanach Zjednoczonych. Dla Amerykanów charakterystyczny był wtedy ambiwalentny stosunek do seksualności. Pragnęli uchodzić za wzór cnót, ale nie potrafili oprzeć się kuszącym wdziękom MM. Monroe ucieleśniała też wiarę Amerykanów w spełnienie ich american dream. Była jedną z nich, dziewczyną pochodzącą ze społecznych nizin, która odniosła w życiu ogromny sukces i nie zamierzała z niego zrezygnować. Społeczne wyzwolenie i samorealizacja stały się dla niej wartościami nadrzędnymi.

Seksapil i odwaga Marilyn stanowiły wyzwanie dla amerykańskiej kultury popularnej, którą w latach 50. XX wieku cechował konformizm. Jej nagła śmierć w 1962 r. zakończyła etap walki o prywatne i zawodowe spełnienie aktorki. Monroe nie doczekała także chwili, kiedy na amerykańskim rynku ukazała się książka Normana O. Browna Miłość ciała (1966), w której autor nawoływał do wyzwolenia społecznej świadomości w procesie odkrywania „dionizyjskiego ego”. Brown twierdził, że było ono odwiecznym elementem natury ludzkiej, mogącej wyswobodzić ją z kajdan agresji, w które została zakuta. Autor Miłości ciała pisał również o konieczności odrzucenia nowoczesnego stylu życia i poddania się własnym intelektualnym potrzebom oraz zaspokajaniu fizycznych przyjemności [11]. Przywołanie koncepcji „dionizyjskiego ego” wyraźnie nawiązuje do Nietzscheańskiej filozofii dionizyjskiego pierwiastka tożsamego z witalnością i wolnością w wyrażaniu i zaspokajaniu własnych pragnień [12], do czego przez całe swoje życie uparcie zmierzała Marilyn.  Prywatnie nie przywiązywała wagi do pieniędzy, mimo że w filmie Howarda Hawksa Mężczyźni wolą blondynki (1953) śpiewała: Diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety


Cała MM, czyli aktorstwo i fotografia
Kiedy Monroe stanęła przed obiektywem aparatu Berta Sterna, w lodówce chłodził się uwielbiany przez nią Dom Pérignon rocznik 1953. Studio było także zaopatrzone w profesjonalne oświetlenie, a z głośników wydobywały się dźwięki muzyki Everly Brothers.  Stern wiedział, że Marilyn jest profesjonalistką, bo zanim została aktorką, pracowała jako modelka. To zajęcie okazało się ważnym doświadczeniem w jej życiu, gdyż dzięki niemu rozwinęła drzemiące w niej umiejętności do naturalnego i swobodnego pozowania przed obiektywem aparatu. Była fotografowana przez międzynarodową czołówkę fotoreporterów, tworzących jej mniej lub bardziej prowokacyjne portrety. Znaleźli się wśród nich André de Dienes, przypisujący sobie odkrycie Marilyn, Cecil Beaton, Alfred Eisenstaedt i Henri Cartier – Bresson[13]. Monroe pozowała także dla Richarda Avedona, który pracował z nią przy muzyce Franka Sinatry.

Sesja Sterna powstawała na zlecenie „Vogue’a”. Do tej pory magazyn ignorował istnienie pięknej Marilyn, gdyż wywodziła się ze sfer, którym pismo nie poświęcało żadnej uwagi. Monroe nigdy jednak nie wstydziła się swojego pochodzenia oraz tego, że była nieślubnym dzieckiem i naprawdę nazywała się Norma Jeane Baker. Z sentymentem wspominała okres, kiedy pracowała jako kontrolerka spadochronów w „Radio Plane Company”. Fotograficzne Centrum Wojskowe z Hollywood przysłało do fabryki swych fotoreporterów, by zrobili zdjęcia pracowników wspierających wojskowy wysiłek Ameryki. Jeden z nich zwrócił uwagę na Normę Jeane Baker, twierdząc, że jest ona prawdziwym wzorem amerykańskiej dziewczyny. Był pewny, że jej widok podniesie morale wszystkich żołnierzy [14]. Nie mylił się. Zdjęcia Baker w fabrycznym kombinezonie oraz w swetrze, który nosiła na co dzień, znalazły się w setkach egzemplarzy wojskowych gazet. Jej wczesne fotografie zainteresowały także szefa agencji modelek w Los Angeles, który po krótkiej współpracy z Baker stwierdził jednak, że jak na modelkę posiada ona za dużo seksapilu. Marilyn odkryła w jego słowach przepustkę do swojej przyszłej kariery. Ciało i wdzięk stały się narzędziem jej pracy, dzięki któremu mogła zamknąć ponury etap swego życia. Odkryła też, że tylko praca modelki pozwoli jej zrealizować aktorskie marzenia.

Wkrótce wytwórnia Twentieth Century Fox zaprosiła ją na próbne zdjęcia. Producenci mieli wobec niej dalekosiężne plany, ale i wymagania. Norma Jeane Baker przyjęła pseudonim Marilyn Monroe (od panieńskiego nazwiska jej matki) i z naturalnej brunetki przeistoczyła się w kuszącą blondynkę – największy amerykański symbol seksu. Początkowo nie otrzymywała jednak żadnych propozycji aktorskich. W dalszym ciągu pracowała jako modelka reklamująca wieczorowe suknie, stroje wiejskich dziewcząt, biżuterię i kostiumy kąpielowe. W 1950 roku została zaangażowana do gangsterskiego dramatu Asfaltowa dżungla Johna Hustona, w którym zagrała Angelę Phinlay, kochankę skorumpowanego prawnika, zamieszanego w napad na jubilera. Nie to była wielka rola, ale Marilyn naprawdę się wyróżniała. Uwagę twórców przyciągnęła jej kolejna kreacja w filmie Josepha L. Mankiewicza Wszystko o Ewie (1950). Kolejne lata okazały się dla Marilyn przełomowe. Wystąpiła w dramacie Na krawędzi (1952) w reżyserii Fritza Langa i pojawiła się w Niagarze (1953) Henry’ego Hathawaya. Zagrała niewierną żonę Rose Loomis, która planuje zamordować swojego męża. W filmie pojawiła się także legendarna sekwencja spaceru bohaterki, która idzie kołysząc biodrami. Dziś wiemy, że ten elektryzujący chód był efektem nierównych obcasów jej pantofli. Różnica wysokości wynosiła pięć milimetrów.

W komedii Mężczyźni wolą blondynki (1953) Billy’ego Wildera Marilyn utrwaliła już tylko swój wizerunek niewinnej i uwodzicielskiej blond seksbomby. Stworzyła zabawny portret rewiowej aktorki Lorelei Lee o charakterystycznym, ochrypłym, przechodzącym w szept głosie, który wkrótce stał się jej znakiem rozpoznawczym.

Monroe pojawiała się przeważnie w musicalach. Podkreślała jednak, że taniec na planie nie należał do najłatwiejszych zadań. Inną kategorią był śpiew, w którym odnajdywała spokój. Nagrała m.in. takie filmowe przeboje, jak: Diamonds Are a Girl’s Best Friends oraz piosenki Irvinga Berlina Heat Wave czy You’d Be Surprised [15]. Rola głupiutkiej blondynki przypadła jej także w filmie Jak poślubić milionera (1953) Jeana Negulesco i Słomianym wdowcu Billy’ego Wildera, gdzie rozwinęła swój komediowy talent. Najlepszym filmem w jej dorobku pozostaje wyreżyserowane także przez Wildera Pół żartem, pół serio. Marilyn przyciągała uwagę nie tylko swym wizerunkiem seksbomby, ale także artystycznym talentem. Potwierdził to jej udział w wyjątkowej sesji fotograficznej z 1958 roku dla magazynu „Life”. Zdjęcia wykonał Richard Avedon, dla którego Monroe pozowała jako Lillian Russell, Theda Bara, Clara Bow, Jean Harlow i Marlena Dietrich. Czytelnicy byli zaskoczeni, jak przekonująca i plastyczna była twarz sławnej blondynki.


Wydrapała samą siebie

Od początku wiedział o tym Bert Stern, który fotografował wiele kobiet, ale tylko Marilyn zamieniła się na jego fotografii w ideę kobiecości. Nad sesją dla „Vogue’a” pracowali wspólnie dwanaście godzin. Aktorka zrezygnowała z makijażu. Użyła jedynie kredki do oczu i szminki. Zapytała także Sterna, czy chce sfotografować ją nago i otrzymała twierdzącą odpowiedź. Spotkała się potem z fotografem jeszcze dwukrotnie – „Vogue” nie był zainteresowany jedynie aktami, sesja z Marilyn miała być poświęcona modzie.
Stern miał tylko jeden cel. Pragnął stworzyć portret Marilyn na miarę ponadczasowej fotografii Grety Garbo, wykonanej przez Edwarda Steichena w 1928 roku. Fotografik wspominał: Gdy wchodziłem w przestrzeń, gdzie panuje cisza i słychać tylko lampę błyskową (...), Marilyn potrząsnęła głową i śmiejąc się uniosła ramiona niczym w geście pożegnania. Zobaczyłem to, czego pragnąłem, nacisnąłem spust migawki i była moja. To było ostatnie zdjęcie [16]. Stern posłał Marilyn efekt ich trzydniowej pracy. Do niej należał wybór kilku, jej zdaniem, najlepszych zdjęć. Te, które odrzuciła – tzw. wglądówki (dwie trzecie z całej serii) – przekreśliła pomarańczowym flamastrem, natomiast oktachromy podrapała szpilką do włosów, bezpośrednio na kliszy. Rozgniewała swym zachowaniem fotografa, który bezpowrotnie stracił część swojej pracy. Stern zrozumiał jednak, że zniszczenia, jakich dokonała Monroe, nie dotykały tylko materii zdjęcia. Marilyn w desperackim akcie autodestrukcji  „wydrapała siebie”.

Jej zawodowy sukces nie szedł w parze ze szczęściem w życiu osobistym. Miała za sobą trzy nieudane małżeństwa. Z Jimem Doughertym, za którego wyszła w wieku szesnastu lat, rozstała się z powodu jego zazdrości. Poślubiła także znanego baseballistę Joe’a DiMaggio, którego niechęć do jej wyzywających zachowań zmusiła aktorkę do złożenia w sądzie wniosku o separację. Jej trzecim mężem został wybitny dramaturg Arthur Miller. Zostawił dla niej żonę i dzieci. Małżeństwo „Pięknej i Mózgu”, jak pisała o nich prasa, zakończyło się jednak rozpaczliwym rozstaniem w 1961 roku. W tym czasie Marilyn miała za sobą nie najlepszą rolę w Pokochajmy się (1960) George’a Cukora, a na premierę oczekiwał jej kolejny film w reżyserii Johna Hustona Skłóceni z życiem. Scenariusz do obu z nich napisał Miller, któremu Marilyn miała za złe, że stworzona specjalnie dla niej postać Roslyn w Skłóconych z życiem celowo była bezbronna i niezrównoważona psychicznie. Miała wszelkie podstawy, by tak sądzić. Marilyn znalazła w rzeczach Millera notatki na jej temat. Wówczas zrozumiała, że stała się dla niego jedynie „materiałem” na kolejną książkę. Uczucie, którym się darzyli, przeminęło. Życiowych sił dodawała jej wiara w to, że prędzej czy później spotka właściwego partnera.

Marilyn cechował jednak brak zdolności do stworzenia trwałego związku. Po kolejnym, nieudanym małżeństwie Monroe stała się coraz bardziej nieobliczalna. Nadużywała leków, alkoholu i kilkakrotnie próbowała popełnić samobójstwo. Jej kariera chyliła się ku upadkowi. Straciła kontrakt z wytwórnią Fox i została wyrzucona z pracy w trakcie zdjęć do filmu Something’s Got to Give (1962) George’a Cukora. Życie osobiste aktorki nie przestawało też obfitować w skandale. W 1961 roku przedstawiono ją rodzinie Kennedych. I tak rozpoczął się romans Marilyn z Johnem Fitzgeraldem, prezydentem Stanów Zjednoczonych. Sesja Berta Sterna miała ukazać się na łamach „Vogue’a” 6 sierpnia 1962 roku. Dwa dni przed tą datą Monroe popełniła samobójstwo. Znaleziono ją leżącą w łóżku nagą i martwą. Koroner oświadczył, że miała 166 cm wzrostu, ważyła pięćdziesiąt kilogramów i była dobrze odżywiona. Miejsce śmierci stało się dla niej ostatnim planem filmowym, choć zapewne nie marzyła o takim scenariuszu.

W obliczu osobistej tragedii Marilyn nie ma sensu spierać się o jakość jej aktorstwa. Złudnym pozostaje także chęć przedstawienia sylwetki Monroe w kontekście okrutnych mechanizmów systemu, w którym żyła. Niepodważalnym pozostaje jednak fakt, że wiadomość o śmierci MM poruszyła i dotknęła miliony ludzi na całym świecie. Dla wielu z nich była boginią niezależnie od tego, czy jej się to podobało, czy nie. I być może to ubezwłasnowolnienie okazało się dla niej zabójcze. Marilyn pozostała w pamięci twórców jej wizerunku doskonałością. Potrzebowała jednak pomocy, której nie otrzymała ani od swoich mężów, ani biografów: Normana Mailera i Joyce’a Carola Oatesa, dla których stała się jedynie fascynującą „świętą”, doprowadzoną przez filmy do szaleństwa [17].

Jako oficjalną przyczynę zgonu Monroe podano przedawkowanie środków nasennych, co zdarzało się jej od lat. Nieścisłości w prowadzeniu rutynowego śledztwa prowokowały jednak opinię publiczną do spekulacji. Sugerowano nawet, że śmierć aktorki była wynikiem zleconego zabójstwa. Na wieść o tragicznej śmierci Marilyn Monroe wstrzymano druk „Vogue’a”. Powstał też nowy, adekwatny do ostatnich wydarzeń nagłówek i tekst. Na końcu materiału redakcja zamieściła ostatni portret Marilyn. Sesja dla prestiżowego magazynu mogła otworzyć nowy etap w życiu artystki, w rzeczywistości stała się jej epitafium.
 


Ostatnie zdjęcie (1962), Bert Stern, www.marilynmonroecollection.com

Tytuł artykułu nawiązuje do jednego z esejów Rolanda Barthesa Twarz Grety Garbo, [w:] R. Barthes, Mitologie, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2008, s. 98.


[1]Hans-Michael Koetzle, Słynne zdjęcia i ich historie. Część II, Taschen/TMC Art. 2008, s. 105.
[2]Z.K. Rogowski, Sam na sam z Hollywood, Oficyna Wydawnicza Szczepan Szymański, Warszawa 1994, s. 203.
[3]Tamże, s. 208.
[4]R. Base, Gwiazdy Hollywood, przeł. Ireneusz Siwiński, Videograf II, Katowice 1998, s. 90.
[5]Yona Zeldis McDonough, Na kawie...z Marilyn, tłum. Anna Ochnio-Brudzyńska, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2008, s. 47.
[6]Tamże, s. 121.
[7]Hans-Michael Koetzle, Słynne…, dz.cyt., s. 102.
[8]Tamże, s. 109.
[9]Tamże, s. 104.
[10]D.Thomson, Zrozumieć Hollywood, przeł. Zbigniew Niewojski, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, Warszawa 2006, s. 386.
[11]R. Baritono, D. Frezza, A. Lorini, M. Vaudagna, E. Vezzosi, Public and Privet in American History. State, Family, Subjectivity in the Twentieth Century, Otto Editore, Torino 2003, s. 115.
[12]Z. Kubiak, Mitologia Greków i Rzymian, Świat Książki, Warszawa 2003, s. 335-342
[13]Hans-Michael Koetzle, Słynne…, dz.cyt., s. 105.
[14]Y. Zeldis McDonough, Na kawie..., dz.cyt., s. 17-20.
[15]Tamże, s. 60.
[16]Hans-Michael Koetzle, Słynne…, dz.cyt., s. 111.
[17]D.Thomson, Zrozumieć…, dz.cyt., s. 420-421.