Michael Moran rozpoczyna swoją przygodę z Polską na początku lat 90. Przyjeżdża do kraju przechodzącego olbrzymią transformację ustrojowo-obyczajową. Jego codzienność to nieporadne kiełkowanie kapitalizmu, bezrobocie i najczęściej podejrzliwe reakcje na człowieka z zewnątrz. Moran obserwuje Polską z perspektywy kogoś, kto chce nas zrozumieć – nawet jeśli niejednokrotnie styka się z problemami, które mogłyby przerosnąć nieprzyzwyczajonych do postkomunistycznych realiów obcokrajowców. To zadziwiające –bo może nieco przywykliśmy do tego, że Polska w optyce ludzi Zachodu często jest dżunglą absurdalnych stereotypów.
Swoją podróż autor rozpoczyna od stolicy. Warszawa to jego zdaniem miasto, którego nie da się przyrównać do żadnego innego miejsca w Europie. Nie podaje nam historii na talerzu – każe ją odczytywać w zgliszczach i brudnych ścianach budynków. To miejsce, którym ciężko się zachwycić, ale którego nie sposób nie szanować. Warszawa staje się punktem odniesienia dla licznych dalszych wypraw w głąb kraju.
W kolejnych rozdziałach otrzymujemy solidną porcję informacji geograficzno-historyczno-kulturowych. Australijczyk nie pomija żadnego regionu, ale uwypukla pewne miejsca na mapie Polski jako najbardziej znaczące. Kraków, Gdańsk, Zakopane to dania główne dla przyszłego turysty chcącego odwiedzić nasz kraj. Na przystawkę wschodni szlak: Sandomierz, Lublin, Kazimierz Dolny i Przemyśl. Dla smakoszy coś ekstra: wyprawa na sąsiednią Ukrainę, a przy tej okazji wnikliwy wykład na temat stosunków pomiędzy oboma narodami.
Moran wiele miejsca poświęca zagadnieniu mniejszości etnicznych, wspomina o delikatnej kwestii stosunków polsko-żydowskich, Akcji „Wisła” czy niewielkiej wspólnocie polskich Tatarów skupionych przy wschodniej granicy kraju. Nie boi się drażliwych i często niebezpiecznych tematów. Podejmując wątek polskiego antysemityzmu, stara się obiektywnie przytaczać bolesne dla obu narodów fakty, uznając zarazem, że problemowi temu towarzyszy raczej przesadny rozgłos.
Na tym przykładzie doskonale uwidacznia się sposób postrzegania naszego kraju przez Morana. Czytając Podróże do serca Polski, ma się bowiem wrażenie, że stawia on sobie za punkt honoru obalenie wielu krzywdzących dla Polski stereotypów. Doskonale udaje mu się wypunktować wszelkie uprzedzenia, etykietki nadane Polsce przez Europę Zachodnią. Co ważne, autor nie stroni jednak od krytyki. Zarzuca Polakom niechęć do poznawania obcych i traktowanie rozmów na tematy osobiste jako przejawu wielkiego nietaktu. Emocjonalny dystans równoważy jednak w jego optyce nasza wola walki, poświęcenie i patriotyzm. Moran paradoksalnie podziwia w naszym społeczeństwie te przypisywane mu jako typowe wartości, które sami uważamy za nieco archaiczne – niespotykaną już w Europie religijność i szacunek dla tradycji.
Polska egzotyka ujawnia się dla Morana nie tylko w sferze obyczajowej, ale również administracyjnej. Sporo miejsca poświęca on nieodłącznemu elementowi polskiego krajobrazu – urzędom, podsumowując swoje problemy administracyjno-prawne sentencjonalnym stwierdzeniem, że w Polsce przewidywalne są tylko zmiany. Zahacza o chwytliwe tematy bieżące, dodaje swój głos na przykład w sprawie lustracji. Potrafi również zawstydzić, wspominając niekoniecznie szeroko znane samym Polakom wydarzenia z naszej historii. Zapewne niejeden polski czytelnik Podróży do serca Polski, czytając niezwykłą historię brawurowej ucieczki Witolda Pileckiego z obozu Auschwitz-Birkenau, z niedowierzaniem zacznie przeglądać podręczniki do historii.
Moran nie ukrywa, że ma duszę romantyka – może dlatego tak mu się u nas podoba. Romans w kraju z bogatą tradycją narodowo-wyzwoleńczą, z muzyką Chopina w tle. Lepiej być nie może. Jest tylko jeden problem – forma. Przyjęta przez Morana konwencja reportażu w przypadku Kraju z księżyca po prostu się nie sprawdza. Brakuje głównie wartkiej akcji, narrację spowalnia natłok informacji, a przydługawe wstawki historyczne męczą, ponieważ wyglądają jak żywcem wyjęte z podręcznika. Nie jest to reportaż z górnej półki, miejscami brzmi jak przewodnik po Polsce albo biuletyn turystyczny. Jak w takim fragmencie: Wisła ma ponad tysiąc kilometrów długości i jest jedną z ostatnich wielkich i naturalnych rzek w Europie. Wymieniona po raz pierwszy przez rzymskiego historyka Pliniusza Starszego w jego „Historii naturalnej” płynie, praktycznie nieregulowana, od gór Beskidu Śląskiego na południu do Gdańska i Morza Bałtyckiego na północy kraju. Albo: Praga przeżywa obecnie artystyczny renesans, działają tu teatry awangardowe, galerie sztuki, ekskluzywne restauracje i sala koncertowa.
Do tego wrażenie psują naiwne, trochę kiczowate opisy krajobrazu polskich wsi i pojawiające się w najmniej odpowiadających momentach karkołomne metafory, jak na przykład: poślizgnąłem się na oblodzonym bruku drogi śmierci. Jednak najbardziej denerwuje zbytnia egzaltacja. Gdy występuje w opisie historii miłości do naszej rodaczki, można jeszcze uznać ją za rodzaj konwencji literackiej, ale kiedy przedostaje się na płaszczyznę rozważań polityczno-społecznych, staje się nieznośna. Swoje apogeum osiąga zdecydowanie we fragmencie dotyczącym Włodzimierza Cimoszewicza, który zostaje opisany przez takie oto porównanie: przypomina jedno z tych rannych zwierząt, którymi się opiekuje. Dotknięty cierpieniem, uciekł od cywilizacji, zaszył się w leśnych ostępach, z dala od prymitywnego i mściwego świata.
Mimo wielu formalnych niedociągnięć warsztatowych warto Kraj z księżyca. Podróże do serca Polski przeczytać – choćby ze względów czysto edukacyjnych. Nasz kraj widziany oczyma obcego może czasem zadziwić, a nawet zaszokować. Z pewnością Moran potrafi też wyleczyć nas z niepotrzebnych kompleksów.
Kraj z księżyca. Podróże do serca Polski
Michael Moran
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2010