Nie dziwi temat wystawy, bo kwestią czasu było kiedy wątki homoseksualne, tak ochoczo eksploatowane przez kulturę masową, staną się przedmiotem monograficznej ekspozycji. Nie dziwi również termin, bo po pierwsze: temat oprócz tego, że ważny i poważny jest również nośny medialnie i gwarantuje przyciągniecie rzeszy zwolenników letniej turystyki kulturalnej, a po drugie: termin wystawy zbiega się z organizowaną w Warszawie EuroPride. Jeśli coś może dziwić to miejsce ekspozycji, bo dotychczas to raczej Zachęta i CSW specjalizowały się w robieniu wystaw, nad którymi unosił się dyskretny urok skandalu. Jednak i to zdziwienie rozwiewa się gdy przypomnimy sobie, co dziesięć miesięcy temu, obejmując stanowisko dyrektora muzeum, mówił Piotr Piotrowski. Mówił o rewolucji, o odnowie, o budowaniu koncepcji muzeum krytycznego. Ars homo erotica ma być spełnieniem tej obietnicy.
O wystawie było słychać na długo zanim zawisła na muzealnych ścianach. O jej kształt i role troszczyli się wszyscy – od pracowników muzeum, poprzez posłów, organizacje pozarządowe po Ministerstwo Kultury. Zaczęło się od posła PiS Stanisława Pięty, który w listopadzie ubiegłego roku wystąpił z interpelacją w sprawie wystawy do ministra kultury. Określił w niej ekspozycję jako „promocję zboczeń” podobnych do nekrofilii, zoofilii i pedofilii, wpisaną w „planowane przez zboczeńców seksualnych marsze i wiece”. Potem na terenie wystawy odbył się happening z odsłonięciem plakatu na EuroPride, najgłośniej skrytykowany przez same środowiska LGBT. Był równoległy strajk pracowników muzeum i owych tłumaczenia, że są jak najbardziej za wystawą, ale przeciw dyrektorowi. Były troski, ale skandalu nie było. I słusznie, bo kurator wystawy, Paweł Leszkowicz, nie dał pretekstu do jego wywołania.
Oprócz „homo” i „erotica” w tytule wystawy występuje jeszcze jeden element – „ars”. I tutaj pojawia się troska następna. Jest to ten sam problem, na który napotykamy w przypadku tzw. „sztuki kobiet”. Mamy pojęcie, tak ładne i zgrabne, że aż chciałoby się nim coś nazwać. Chciałoby się go używać. Ale używać w odniesieniu do czego? Czy sztuka homoerotyczna to sztuka tworzona przez homoseksualistów, czy dla homoseksualistów czy może ta, której przedmiotem są homoseksualiści? I jak owa sztuka o homoseksualizmie mówi? Czy koniecznie pozytywnie? Czy może musi spełniać te wszystkie warunki razem? Warszawska wystawa nie daje jednoznacznej odpowiedzi na te pytania. Może dlatego, że wśród dzieł zgromadzonych w magazynach muzeum (a to z nich głownie budowana jest ekspozycja) brakuje prac, na przykładzie których można by jej udzielić. Autorzy wystawy, zapewne ze względów finansowych, zdecydowali się na budowanie ekspozycji ze zbiorów własnych, wypożyczanie dzieł ograniczając do minimum. Jednak nie zawsze na miejscu znajduje się zestaw prac, które nie tylko mogą służyć za tablice poglądowe objaśniające pewne zjawiska, ale równocześnie byłyby dziełami o znaczącej wartości artystycznej. Trudno ocenić, czy najpierw była idea, a potem przegląd zbiorów czy tez odwrotnie. W efekcie na wystawie sporo jest kiepskiej sztuki (szczególnie w salach z męskim aktem), która nie bez przyczyny na co dzień spoczywa w muzealnych magazynach.
Historia wątków homoseksualnych w sztuce to historia naprzemiennego przyzwolenia i napiętnowania. Sposób opowiadania o homoerotyce reprezentowany na wystawie poprzez prace Nan Goldin, Davida Czernego czy Barbary Falender możliwy jest dopiero od niedawna. Przez setki lat aby mówić o pożądaniu do własnej płci trzeba było znaleźć sobie pewne usprawiedliwienie. Najpowszechniejszym homoerotycznym alibi stało się odwołanie do losów mitologicznych par. Sporą część wystawy poświęcono postaciom takim jak Zeus i Ganimedes, Hiacynt i Apollo, Achilles i Patrokles, Dawid i Goliat. Drugim sposobem na „legalną” prezentację męskiego erotyzmu był akt stanowiący obowiązkowy element akademickiej nauki. Na wystawie prezentowane są liczne przykłady tego gatunku, wykonane przez twórców tj. Matejko, Malczewski, Simmler, Slendziński. Autorzy wystawy nie zagłębiają się w życiorysy twórców, starając się dowieść który z nich homoseksualista był, a który nie był, skupiają się jedynie na prezentowaniu sposobów i form mówienia o męskim erotyzmie. Dużo rzadziej niż do mitologii w ujawnianiu homoerotyki sięgano do ikonografii chrześcijańskiej. Na warszawskiej wystawie wątki biblijne reprezentowane są skromnie poprzez przedstawienia Dawida i Goliata, Miłosiernego Samarytanina, oraz szerzej, poprzez historię św. Sebastiana. Temu ostatniemu poświecono osobną salę, w której eksponowane jest m.in. płótno Caravaggia.
Każdy z tych tematów, reprezentowany głównie przez sztukę dawną, dopełniany jest prezentacjami dzieł z ostatnich kilkudziesięcioleci. Te prace stanowią rodzaj puenty, pozwalając na dookreślenie i doprecyzowanie wątków sygnalizowanych w dziełach z poprzednich epok. Artyści tacy jak Adam Adach, Krzysztof Jung czy Karol Radziszewski, wyzbyci autocenzury bez skrępowania mówią o homoseksualizmie.
Dużo skromniej reprezentowana jest sztuka kobieca. Wielki, powszechny mit – historia Safony – została tu ukazana dość pobieżnie, dopełniono ją przez szereg historii o mniejszej sile oddziaływania i słabiej zakorzenionych w naszej świadomości – tj. królowa Krystyna Szwedzka oraz przez dokumentację współczesnego życia lesbijek. pokazywanych tu za pomocą fotografii Laury Paweli i Hanny Jarząbek.
W hallu muzeum, na początku, a zarazem na końcu wystawy znajdują się prace, które w pewien sposób przyczyniły się do tego, że otwarty sposób mówienia o homoseksualizmie stał się możliwy. Sekcja zatytułowana mianem „Czas Walki” prezentuje sztukę zaangażowana w kampanię na rzecz szeroko pojętej tolerancji. Znajdziemy tam cykl fotograficzny Niech nas zobaczą Karoliny Breguły i Billboard Miłość to miłość chorwackiej organizacji LORI.
Daleka jestem od obwoływania Ars Homo Erotica wystawą przełomową, po której nie będzie protestów, a nastanie miłość i tolerancja. Sztuka nie jest w stanie samodzielnie zrewolucjonizować myślenia o homoseksualnym pluralizmie. Ma jednak wystarczającą siłę oddziaływania by poprzez kształtowanie postaw, zwracanie uwagi na pewne zjawiska, przyczynić się do formowania poglądów, a co za tym idzie – powolnego zmieniana świata.
Nie należy więc oczekiwać, że po Ars Homo Erotica nie będzie już parad równości. Będą, ale może protesty wokół nich staną się nieco cichsze.
Ars Homo Erotica
Muzeum Narodowe w Warszawie
wystawa czynna do 5 września 2010
Zdjęcie: Adam Adach, For such things as love