Wydawanie książki o Witkacym po wyczekiwanej monografii Janusza Deglera Witkacego portret wielokrotny, Psychoholizmie pod redakcją Marii Anny Potockiej, i niewiele wcześniejszej analizie twórczości Witkacego autorstwa Michała Pawła Markowskiego wydaje się pomysłem bardzo ryzykownym. Książki o Witkacym rosną jak grzyby po deszczu, a każda nowa publikacja ma być przełomową w badaniach nad jego twórczością. Tymczasem Tomasz Bocheński zdaje się osłabiać ten niemal rewolucyjny impuls. Swoją opowieść zaczyna bowiem od historii Stanisława Witkiewicza i jego pobytach w sanatoriach. Wydawałoby się, że to świetny wstęp do biografii z psychoanalitycznym zacięciem: gdy w Lovranie Witkiewicz umiera, w wyobraźni jego syna rodzi się wizja nowej sztuki – deformacyjnej, fantastycznej, odcinającej się od zakopiańskiego stylu ojca.
Ostateczne, jak chciał myśleć Witkacy, odejście od ojca ma uniezależnić jego drogę życiową i artystyczną. Co się jednak dzieje z tak dobrze zapowiadającą się narracją? Otóż już w drugim eseju, w kapryśnie dobieranych wydarzeniach z biografii artysty, Bocheński znów wraca do ojca, preferowanego przez niego modelu wychowania i jego wpływu na polityczne wybory syna. Wracał będzie niemal za każdym razem. Ciekawe, że ostatnio często podkreślana trudna więź z matką u Bocheńskiego ustępuje tradycyjnie podnoszonej kwestii skomplikowanej zależności od ojca. Ta biograficzna jednowymiarowość tłumi bardzo interesujące uwypuklenie rysu społecznikowskiego, romantycznych źródeł patriotyzmu i politycznych wyborów Witkacego. Wielka szkoda, że właśnie nie to zajęło autora na dłużej.
Cóż więc ostatecznie otrzymujemy? Opowieść ciążącą ku biografii? Wstęp do interpretacji (jakkolwiek niefortunnie to brzmi)? Problemy ze stwierdzeniem, co właściwie chce nam zaoferować Bocheński, pozostają nierozstrzygnięte do końca.
Kolejne eseje, bo za nie uważam mimo wszystko proponowane teksty, przynoszą ciekawsze i klarowniejsze analizy. Spośród nich najbardziej rozczarowuje bardzo pobieżna (trzystronicowa) analiza korespondencji Witkacego z żoną. Zdarzają się jednak teksty bardzo dobre, wśród których wyróżnić można Ironię czasu, czyli historię Witkacowskiej autoironii i Pisarza jako zakładnika wiedzy potocznej. Analizując wnikliwie i bez wątpienia błyskotliwie autoironiczny charakter twórczości Witkacego, pisze Bocheński na przykład: Może dlatego tak śmiertelnie poważna staje się obrona powagi i szczerości sztuki, gdyż to ostatnia sfera, gdzie jeszcze ironia nie osłabia tragiczności, czyli wspaniałego dramatu istnienia. (…) Pewność pozwoli mu także ironizować z własnej roli nudnego nauczyciela metafizycznej tajemnicy, czyli – mówiąc językiem ironii – nauczyciela prawdy o ironicznej sytuacji jednostki w kosmosie. Wydaje się, że w swoich analizach Bocheński trafia w sedno, podkreślając znaczenie swoistej cenzury wypracowanej przez Witkacego, retoryki władzy przeświecającej zza autoironii czy autodialogów w całej jego sztuce, nie zaś w poszczególnych dziełach. To syntetyzujące ujęcie ma też inny walor: ukazuje, w jakim stopniu Witkacy jest zależny od nie mniej ironicznych dyskursów, które go opisują, a także, jak bardzo, broniąc się na wszelkie możliwe sposoby, sam padł ofiarą ironii czasu.
Drugi z wyróżnionych powyżej tekstów jest może jeszcze bardziej interesujący. Witkacy zajmuje w nim oczywiście centralną pozycję, ale nie jest ona niezagrożona. Osobisty wróg-przyjaciel Witkacego, Leon Chwistek, walczy o pierwsze skrzypce – i może dzięki temu tekst jest tak atrakcyjny. Dzięki osłabieniu pozycji dominatora, czytelnik ma okazję poznać kilka epizodów z literackiego życia dwudziestolecia, ujrzeć z nieco innej strony antagonistę Witkacego – Karola Irzykowskiego. Uwikłanie Witkacego w potoczność, kłopotliwa zależność od publiczności literackiej czy marzenie o niezależności pozwalają Bocheńskiemu wysnuwać celne diagnozy, jak ta, którą formułuje w bardzo krótkim zdaniu: Przez Irzykowskiego i Witkacego przemawia „ja” odtrącone. Wydaje się, że tam, gdzie autor dopuszcza inne postaci do głosu, zyskuje nie tylko tekst, ale sam – z natury dialogicznie usposobiony – Witkacy.
Druga część książki jest chyba najdziwniejsza i najtrudniejsza w ocenie. Autor decyduje się nakreślić portrety trzech najwybitniejszych krytyków Witkacego – Konstantego Puzyny, Jana Błońskiego i Janusza Deglera, deklarując, że są to intelektualne podziękowania, ale drapieżne i bez respektu. I już tu zaczyna się problem, bo czy rzeczywiście drapieżne? Raczej chwilami niesprawiedliwe, jeśli spojrzeć na tekst o Puzynie, w którym zwraca uwagę na jego polityczne zależności w PRL-u, uszczypliwe, gdy Błońskiemu wytyka eksponowanie siebie w tekstach krytycznych i nijakie, kiedy chodzi o empatycznego Deglera. Po co czytelnikowi te teksty – dość trudno orzec, po co Bocheńskiemu – można się tylko domyślać.
Eseje o reszcie świata, zależnej oczywiście od Witkacego, kulminują w analizach Piecyka Aleksandra Wata, dwóch utworów Bolesława Leśmiana i esejów Zbigniewa Herberta. O ile lektura Piecyka nie przynosi w zasadzie nic szczególnie inspirującego, o tyle interpretacja Don Żuana Leśmiana – jak najbardziej. Bocheński odnosząc się szeroko do wielu przedstawień Don Żuana w kulturze, ukazuje niezwykłość wizji Leśmiana. Podkreśla niejednoznaczność mitycznego kochanka, jego melancholię, pragnienie śmierci i bluźniercze zawołania, które nie mogą być jednoznaczne. Antropologiczny projekt, zrodzony z jednoczesnej fascynacji i lęku przed śmiercią, ostatecznie jest odniesiony do Don Żuana Witkacego, jednak nie po to, aby uwypuklić najbardziej oczywiste związki tych postaci, ale ich tragiczny charakter. Może to właśnie spojrzenie jest najbardziej przenikliwe? Spojrzenie na Witkacego oczami innych, przez pryzmat twórczości innych artystów?
Witkacy, który bez wątpienia ogromnie inspiruje autora, jest w książce absolutnie pierwszoplanowy. To wokół niego krążą wszystkie analizy, to on pojawia się w analizach poświęconych innym twórcom, to o jego badaczach szkice czytamy. A jednak to nie refleksje o Witkacym są najciekawsze, nie w nich ujawniają się najpełniej zdolności interpretacyjne autora. Po lekturze tego zbioru dojść można do następujących wniosków: jeśli chcemy przeczytać nowoczesne interpretacje Witkacego – sięgniemy po propozycję Markowskiego, jeśli oczekujemy rzetelności i faktograficznej precyzji – czeka na nas książka Deglera. A co z Bocheńskim? Napisał kilka lat temu doskonałą książkę o Czarnym humorze w twórczości Witkacego, Gombrowicza i Schulza.
Witkacy i reszta świata
Tomasz Bocheński
Wyd. Officyna, 2010
Fragment książki >>