Brakuje może tylko felietonów literackich Dyckiego Zaplecze, choć niekoniecznie powinny znaleźć się w zbiorze wierszy, bo jest to dziełko prozatorskie i jakby poboczne, warte jednak przypomnienia. Publikacja zawiera natomiast płytę DVD z niemal godzinnym zapisem melorecytacji wierszy w wykonaniu autora, wywiad, klipy poetyckie oraz prezentację przygotowaną na potrzeby nagrody Nike. To bardzo cenne nagrania, ponieważ Dycki słynie ze sposobu, w jaki czyta wiersze na żywo: jego obecność na scenie stanowi jedno z mówieniem wierszy – mówieniem lekko zacinanym i przytłumionym, mówieniem głosem, który łamie nawiedzony rytm tekstów, i ciałem, które przywraca muzyczność w nieśmiałym, neurotycznym kołysaniu. Dycki gra bożego szaleńca, ale może po prostu nim jest, kto wie. 

Kto czyta poezję współczesną, nie musi czytać tego tekstu.

Kto ma na nią ochotę, nie uniknie lektury tych wierszy. Po przyznaniu nagród Nike i Gdynia (była to zresztą już druga Gdynia dla tego autora) ostatniemu tomowi Dyckiego, zatytułowanemu Piosenki o zależnościach i uzależnieniach, niektórzy mogą odczuć pewne skłonności do poezji lat ’90 i późniejszych, zwłaszcza tej słusznie okrytej piękną sławą nieuchwytnej i wymagającej. Jeśli chodzi o ostatnie dwadzieścia lat działalności poetyckiej, niełatwo usytuować Dyckiego: jego wiersze tworzą swój własny nurt, choć bardziej zakorzeniony w polskiej tradycji niż twórczość poetów posądzanych o inspirację amerykańskim modernizmem. Pewnie dlatego autor ten zyskał sobie uznanie wśród krytyków i pisarzy o bardzo różnych orientacjach światopoglądowych i estetycznych.


Dycki nie jest tak awangardowy jak drugi filar poezji końca minionego wieku, Andrzej Sosnowski; i wprawdzie jego język łatwiej oswoić, ale jeśli uważnie przyjrzymy się grom słów, jeśli weźmiemy na poważnie powracające figury retorycznych i rzeczywistych sprzeczności, czekają nas wyzwania nie mniejsze, niż gdy oddajemy się fantastycznej ekwilibrystyce metafor Sosnowskiego czy Tadeusza Pióry, albo gdy zgłębiamy subtelny lingwistyczny minimalizm Marcina Sendeckiego.


Na początek nie wolno dać się zmylić barokowej otoczce. Wbrew obiegowym twierdzeniom nie jest to poezja jakiegoś solennego, choć mrocznego klasycyzmu. Na pierwszy rzut oka Dycki pisze ciągle o tym samym, ale ironia i ambiwalencja rządzące konstrukcją jego wierszy w połączeniu z radykalnym egzystencjalnym projektem pisarskim owocują twórczością bogatą i kompletną, a zarazem otwartą. Dzięki temu Dycki jak mało kto potrafi podśpiewywać opowieść o egzystencji w jej wielkiej i pełnej rozpiętości: od ciała, przez pisanie, aż po metafizykę i z powrotem; od parodii i brutalizmów aż po wzniosłość. To zapis fascynacji śmiercią i otchłannym erotyzmem; świadectwo przemierzania przestrzeni między materią i świętością. Żaden z tych aspektów nie stanowi wyjątku – istnieją razem, niepodzielnie, czasem wiążą się już w niewielkiej przestrzeni pojedynczego wiersza. W tej perspektywie Dycki jest także poetą trudnego doświadczenia religijnego.


Tytuł wyboru sugeruje więc charakterystyczną dla Dyckiego ironię, lecz po lekturze tych wierszy zacznie ciążyć znaczeniem, o które nikt go nie podejrzewał.



Oddam wiersze w dobre ręce
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
Biuro Literackie, 2010