„Obywatel Milk” to autentyczna historia Harvey’a Milka, pierwszego homoseksualnego radnego w Stanach Zjednoczonych. Zasłynął w świadomości Amerykanów z zagorzałej walki o prawa homoseksualistów, a wśród „swoich ludzi” (jak sam ich nazywał) z otwartości, szczerości i upartego dążenia do celu. Po dosyć krótkim „panowaniu”, gdyż zabity został przez swojego kolegę po fachu Danny’ego White’a, został ogłoszony „gejowskim męczennikiem” oraz stał się bohaterem ruchów gejowskich w Ameryce. Pomimo tego że, jak sam twierdził, do ukończenia 40 roku życia nie dokonał niczego, z czego mógł być dumny, to większość tego, co zrobił przez sześć ostatnich lat życia przed tragiczną śmiercią może napawać dumą. I to właśnie ten okres życia Harvey’a Milka oglądamy na ekranie.

Gus Van Sant raczej ściśle trzymając się faktów, ale nie oszczędzając też pokazywania emocji, „zwerbował” sobie na pewno widzów orientacji homoseksualnej. Sam reżyser przyznaje się do bycia gejem, więc pewnie dlatego nie bał się pokazywać namiętnych scen miedzy Harveyem Milkiem a jego kochankami – Scottem Smithem i Jackiem Lira. Zdjęcia te, zrobione przez Harrisa Savida, są jednak bardzo subtelne, często w zbliżeniach, dodatkowo uwydatniających wrażenie bliskości. Nie mają w sobie nic z wyuzdania czy natarczywego pokazywania seksu. Zresztą Savid kilkakrotnie współpracował już z Gusem Van Santem i w tym filmie widać, że bardzo dobrze się rozumieją.
Nie ma tutaj niedopracowanych, niepasujących do siebie ujęć. Szczególnie jest to zauważalne (a może właśnie na odwrót), gdy przemieszane są materiały archiwalne, między innymi z Anitą Bryant czy manifestacjami na ulicach San Francisco, ze zdjęciami wyreżyserowanymi. Nic nie wystaje z opowiadania filmowego, a czasem wręcz trudno odróżnić jedne od drugich i wśród tłumu prawdziwych ludzi lat siedemdziesiątych szuka się twarzy aktorów. Tym samym, oprócz homoseksualnych fanów, para Van Sant – Savid zwerbowała sobie na pewno widownię czułą na dobrze wykonane formy wizualne.

Zjednać sobie gusta publiczności zapewne chciał też początkujący jeszcze scenarzysta –Dustin Lance Black. Pomimo tego, że historia była znana od początku do końca, nie łatwo było ją napisać tak, aby nie popaść w nadmierne przesycenie faktami lub z drugiej strony nie dać się ponieść fantazji. W tej kwestii z pewnością udało mu się znaleźć odpowiedni balans. Zagrożeniem była także możliwość zbyt „hollywoodzkiego” ujęcia tematu. Choć film nie jest aż nadto melodramatyczny, to jednak zdarzają się momenty, które nie dają nam zapomnieć, że oglądamy film z fabryki snów, np. scena z dzwoniącym do Milka chłopcem na wózku inwalidzkim, by poinformować go, że dzięki niemu udało mu się wyrwać z domu. Możliwe, że zostanę posądzona o doszukiwanie się dziury w całym, ale pomimo zgrabnie napisanego scenariusza, myślę, że nie da się całkowicie wyzbyć wrażenia, że powstał on w Hollywood.

A jeśli nadal widz nie został zwerbowany przez temat czy elementy formalne, to musiały go przyciągnąć kreacje aktorskie (mnie na pewno przyciągnęły). Emil Hirsh, James Franco, Diego Luna, Alison Pill naturalnie wchodzą w swoje role, każdy z nich stwarza kreację, której nie sposób nie zauważyć. James Franco z powodzeniem na miarę swojej urody, plasującej go gdzieś wokół amantów kina, gra długoletniego i zakochanego partnera Milka, Scottiego Smitha. A Emil Hirsh, którego pamiętamy z ”Into the Wild” i jako „typowego samca alfa” z „The Alpha Dog”, doskonale wcielił się w postać młodego, ale i przebojowego geja. Na uwagę zasługuje również Josh Brolin, odtwarzający rolę Danny’ego White’a. Pomijając już fizyczne podobieństwo aktora (dzięki zdjęciom zamieszczonym w epilogu filmu wszystkie ważniejsze postaci możemy porównać z ich pierwowzorami), w swojej grze świetnie przedstawił konserwatywną postać, która w swoim wnętrzu. skrywa jednak „coś niedopowiedzianego”. I można by tak wymieniać wszystkich po kolei, ale i tak tym , który niezaprzeczalnie stoi na ich czele (w rankingu doskonałego aktorstwa, jak i dosłownie w filmie) jest Sean Penn. Każdy gest, każde słowo wypowiedziane przez niego jest naturalne i dopracowane, nie ma mowy o żadnym przerysowaniu w grze. A dodatkowo jeszcze ten szczery uśmiech, który fizycznie upodabnia go do Harvey’a Milka. Nie sposób oderwać od niego wzroku. I nawet gdyby wszystko inne w tym filmie kulało (czego oczywiście w żaden razie nie staram się tu udowodnić, a wręcz przeciwnie,) Sean Penn z łatwością sam zwerbowałby fanów i to nie tylko homoseksualnych. Udało mu się przecież z tymi z Amerykańskiej Akademii Filmowej.

Czy w takim razie Gus Van Sant stanął na wysokości zadania? Czy udało mu się, razem ze swoimi współpracownikami stworzyć film, który trafi w gusta swoich fanów, ale zjedna sobie też nowych widzów? Myślę, że tak. I pomimo tego, że „Obywatel Milk” bliższy jest „Buntownikowi z wyboru” (bez negatywnych konotacji) niż np. „Paranoid Park”, to jest to dobrze zrobiony, ambitny film, który ogląda się całkiem przyjemnie. I nawet jeśli sam temat wzbudza w was kontrowersje, bądź jesteście mu całkowicie obojętni, dajcie się zwerbować.

______

Foto: "Best Film":http://www.bestfilm.pl

„Obywatel Milk” (Milk)
Reżyseria – Gus Van Sant
Scenariusz – Dustin Lance Black
Zdjęcia – Harris Savid
Obsada – Sean Penn (Harvey Milk), Josh Brolin (Danny White), James Franco (Scott Smith), Emil Hirsh (Cleve Jones), Diego Luna (Jack Lira), Alison Pill (Anne Kronenberg) i in.
Rok produkcji – 2008
Premiera Polska – 23.01.2009
"Best Film":http://www.bestfilm.pl