Medialna piana osadziła się przede wszystkim wokół tych osób, a przecież Żuławski zgodnie z samym tytułem wypróżnia się w niej na wszystko i wszystkich. Trudno oczywiście, aby oburzyły się wszystkie przywołane przez autora persony, szczególnie, że gros z nich już nie żyje, ale przecież Nocnik to coś dużo więcej niż zbeletryzowany Pudelek – wśród padających w nim nazwisk Rosati nie znaczy nic. Można to poczytywać zarówno za klęskę, jak i triumf pisarza: triumf, bo po raz kolejny wzniósł się ponad pozbawiony intelektualnego zaplecza motłoch; klęskę, bo mimo deklarowanej przez autora pogardy dla ludzi sam akt złożenia maszynopisu u wydawcy równa się chęci bycia czytanym, a co za tym idzie – rozumianym. Żuławski najwyraźniej tak, jak Nietzsche uważa, że nie jest człowiekiem, tylko dynamitem. Niestety, tym razem wybuch nie zabrzmiał zbyt donośnie.

Ten pisarz, reżyser i (sporadycznie) aktor wrócił do medialnego dyskursu po premierze przeprowadzonego przez Piotra Kletowskiego i Piotra Mareckiego oraz wydanego przez Krytykę Polityczną wywiadu-rzeki Żuławski.

Przewodnik KP. Tam właśnie dało się w dużym stopniu poznać, jaki typ człowieka prezentuje Żuławski: erudyty, ale i  narcyza; świetnego gawędziarza z jednej strony, a z drugiej zaś – mizantropa. Po wywiadzie przyszedł czas na filmowe retrospektywy, w czasie których okazało się, że w tym wypadku nie istnieje zbyt wielka różnica między twórcą a twórczością. Trzecia część nocy, DiabełKobieta publiczna, Narwana miłość oraz inne dzieła Żuławskiego epatowały tą samą intelektualną agresją..

Nocnik stanowi dopełnienie tego portretu psychologicznego. W wywiadzie-rzece mikrofon krążył między trzema osobami, teraz mówiący jest tylko jeden. Z jego ust, a raczej spod jego palców wypływa strumień cytatów, obelg i niekoniecznie czytelnych przemyśleń. Jünger, Heidegger, Arendt, Proust. Skurwycórstwo, chuje, pizdy. Od krytyki polskich tłumaczy Żuławski gładko przechodzi do krytyki rodzimego show-biznesu, skacze między sentymentalnymi wspomnieniami swojego związku z Sophie Marcaeu (najprawdopodobniej to ona kryje się za postacią niejakiej Z.) a pornografią, imponuje oczytaniem i odrzuca bufonadą. Swój stylizowany miejscami na powieść wywód – zgodnie z radą Tołstoja – zaburza pewnymi językowymi nieregularnościami, inkrustuje neologizmami i małymi grami językowymi. Czyta się to z mieszanką fascynacji i zniechęcenia. Czasem można odnieść wrażenie, że Żuławski stał się żywą mumią pozszywaną z zakurzonych wspomnień i przeczytanych książek.

Bardziej ludzkie oblicze pisarza przynoszą (nie)sławne fragmenty o Esterce. Widać w nich starca, który z jednej strony cieszy się ostatnimi chwilami, kiedy to dane jest mu smakować młodego ciała, a z drugiej czuje pogardę do umysłu tym ciałem kierującego. Między kolejnymi porcjami jadu i nienawiści błąka się gdzieś wstydliwe słowo „miłość”. Nie ma tu nadawania chorobliwej fascynacji waloru czysto estetycznego, jak u Nabokova, ani też nihilistycznego stoicyzmu Bukowskiego. Jest 70-letni intelektualista uprawiający literacki onanizm nad zdjęciem „małej kurewki”, która skradła mu serce. Żałosne i smutne, ale przynajmniej szczere.

„Szczerość” w tym wypadku jest słowem-kluczem. Wchodząc na wyższy poziom abstrakcji i schodząc w rejony zarezerwowane dla brukowców, Żuławski tworzy portret człowieka z krwi i kości. W jednym z wywiadów twórca 0pętania powiedział, że wolność zaczyna się wtedy, kiedy nie ma się już nic do ukrycia. W jakimś sensie odzwierciedlenie tego poglądu można znaleźć na poziomie samego tytułu jego książki: tak, to jest nocnik, pełen nieczystości i smrodu. Nawet najzacieklejsi adwersarze nie będą w stanie dodać do tego nic dosadniejszego. Można go krytykować, ale nie da się zaprzeczyć, że za tym ciągiem inwektyw kryje się osobowość przez duże „o”. Na tym poziomie Andrzej Żuławski, człowek-dynamit, osiąga absolutne zwycięstwo.




Nocnik
Andrzej Żuławski
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Warszawa 2010