Praca "Pawki" zatytułowana Miś Misza: Oxygenesis musiała wpaść w oko Tomaszowi Kołodziejczykowi podczas wystawy prac konkursowych na łódzkim Międzynarodowym Festiwalu Komiksu. W krótkiej, kilkustronicowej próbce szef wielkiego E dostrzegł potencjał na pełnometrażowy album, choć miał pewne zastrzeżenia odnośnie do warstwy formalnej komiksu. Liczył jednak, że autor upora się z pewnymi niedoróbkami. Niestety, mocno się przeliczył.

Przede wszystkim Kłudkiewicz nie radzi sobie z komiksową materią. Proporcje pomiędzy słowem i obrazem są w jego pracy mocno zachwiane. Kadry są dosłownie zapchane dymkami. Grafika sama nie daje rady unieść narracji całej historii i autor musi posiłkować się obszernym partiami tekstu. Nie dość, że komiks przez to staje się bardzo trudny w lekturze a historia sprawia wrażenie łatanej na poczekaniu, to leży cała kompozycja stron i kadrów. Czytelnik, aby nie pogubić się w gąszczu chaotycznie złożonych paneli, musi podążać za strzałkami, wskazującymi na kolejność lektury.
Co więcej, rozbudowana do monstrualnych rozmiarów "proza" razi swoim grafomańskim zacięciem. Nie powinna przetrwać interwencji sumiennego redaktora, który bez szkody dla samego dzieła, powinien wyciąć jej obszerne fragmenty. Niestety, nie są to jedyne zastrzeżenia, jakie można mieć do Misia Miszy.

Kuleją również dialogi, fabuła co i rusz się rwie, brakuje jej lekkości. Komiks, który w swoich założeniach miał stanowić lekturę łatwą i przyjemną, staje się dla czytelnika drogą przez mękę, przy której należy wytrwale walczyć ze snem. Oprawa wizualna również pozostawia sporo do życzenia. Wśród rysowników operujących w stylistyce cartoonu Kłudkiewiczowi niestety daleko do ścisłej czołówki. Jego ciasno stłoczone między ramkami rysunki niczym nie zachwycają, a błędy ze skrótami perspektywicznymi irytują. Płaskie kolory dopełniają przeciętnego obrazu całości.
 
Jeśli tylko przebić się przez toporną narrację i nieciekawą oprawę graficzną, można dotrzeć do całkiem sympatycznej, sensacyjno-humorystycznej historii. Tytułowy bohater, Miś Misza, to trochę taki typ spod ciemnej gwiazdy, nieco w guście noirowych detektywów, a trochę agent do zadań specjalnych w stylu Jamesa Bonda. Ma swoje znajomości na mieście, ale nie brakuje mu super-gadżetów, a jego przeciwnikiem jest obrzydliwie bogaty przedsiębiorca/biznesman o mocno przerośniętym ego, który chce – nie zgadniecie – opanować świat. W swoim misternym planie nie przewidział jednak, że Misza stanie mu na drodze. W towarzystwie powalająco pięknej kobiety, czy raczej pantery. W komiksie pełno jest popkulturowych mrugnięć okiem – Pawka w tle nawiązuje do twórczości Andy’ego Warhola, parafrazuje Asteriksa czy popisuje się znajomością Strażników Alana Moore’a i Dave’a Gibbonsa. Nad komiksem unosi duch mistrza Baranowskiego, do którego humoru autorowi Misia Miszy wciąż jest jeszcze bardzo daleko. Najciekawszym elementem utworu wydaje się jednak dystopijna wizja przyszłości odmalowana przez Kłudkiewicza. Zaprawiona dużą dozą czarnego (bardzo czarnego) humoru i maksymalnie przerysowana, pełna jest smakowitych konceptów.

Okładka sugeruje, że Oxygenesis to zaledwie pierwszy tom planowanej serii. Po jego lekturze chętnie sprawdziłbym, jakie postępy poczynił Paweł Kłudkiewicz w potencjalnej kontynuacji. Ciekawe, czy Misiowi Miszy uda się zrobić taką karierę, jaka była udziałem innego zwierzęcego herosa z kart polskich komiksów, czyli Jeża Jerzego


Miś Misza: Oxygenesis
Paweł Kłudkiewicz
Egmont
04/2010