Nie oczekuj, że będzie to jedna z tych opowieści, które mówią: a potem, a potem, a potem.
To, co tu się wydarzy, przypomni raczej stylem magazyny mody, takie jak „Vogue” albo „Glamour” […]. Z wysypującymi się saszetkami perfum i wyłaniającymi się znikąd nagimi kobietami, które chcą ci sprzedać puder.
Nie szukaj spisu treści ukrytego gdzieś na dwudziestej stronie. Nie spodziewaj się, że znajdziesz coś od razu. Nie ma tu żadnej logiki. Artykuły się zaczynają, a po trzech akapitach:
Ciąg dalszy na stronie którejś tam.
A potem, cofnij się do strony tej a tej.
Tworząca Niewidzialne potwory opowieść seksbomby, za sprawą drastycznie deformującego jej skrzętnie wypracowany wizaż zdarzenia, niewładnej dłużej seksbombą pozostać, stanowi ciąg myśli formułowanych na wzór reklamowych sloganów i wycinków tabloidowych. To strumień nieświadomości, gdyż narracja w nim płynie wespół w zespół z pływem płynów ustrojowych najróżniejszej proweniencji – którymi akcja, jeśli nie bezpośrednio nasiąka, to choćby między wierszami.
Postaci z powieści Palahniuka nie prezentują się bowiem takimi, jakie są, a takimi jakimi w danym momencie stać im się wypada. Zaledwie przygodne są tu: wygląd, tożsamość, orientacja seksualna czy płeć. Sposób emocjonalnego ustosunkowania się narratorki do rzeczywistości jest tu natomiast kalką doraźnego aktorstwa rodem z profesjonalnych sesji zdjęciowych:
Fotograf w mojej głowie mówi:
Pokaż mi spokój.
Błysk.
Pokaż mi ulgę.
Błysk.
Przedawkowując w tym pełnym najprzeróżniej motywowanej przemocy i najprzeróżniej uprawianego seksu tekście, mniej lub bardziej urojone przeświadczenia, nawarstwiane przez popkulturę na pojęciu „miłości”, spreparował Palahniuk sadystyczno-erotyczną sieczkę na wesoło. W trakcie radosnego zarzynania zaczerpniętych z medialnej papki fantazmatów, autor przestraszył się najwyraźniej, że czytelnikom doskwierać będzie epatująca z Niewidzialnych potworów fabularna głupota. Skutkiem tego w ostatnim rozdziale niespodziewanie zakłada on na swój rzeźnicki fartuch sutannę kapłana moralisty – którą, jakby nie patrzeć, mierzył i przymierzał już wcześniej, wplatając gdzieniegdzie pośród krwisto-erogennymi passusami powieści iście ujmujący truizm:
Ktoś, kogo kochasz i ktoś, kto kocha ciebie, nigdy, przenigdy nie są tą samą osobą.
Aby tę prawdę życiową zrozumieć, naćpani przeważnie bohaterowie puszczają się na prawo i lewo, starając się w ramionach kolejnych partnerów (i/lub partnerek) odnaleźć swoje lustereczko powiedz przecie – i udowadniać sobie, że cały czas są atrakcyjni, a na ich walory wszędzie znajdą się amatorzy.
Niewidzialne potwory Chucka Palahniuka to w zasadzie luksusowy magazyn uniseks z fabularną wkładką o trojgu takich, co bzykali się i kradli mocne leki czy narkotyki (niech zdradzę nieco z treści), do którego jako bonus czytelnik dostaje odautorską interpretację informującą, że bohaterowie byli źli i nie wolno ich naśladować w domu.
Muszę jednak oddać Palahniukowi honor w pewnej kwestii. Dzięki niemu dowiedziałem się, co to jest felching:
(…) to jest, kiedy facet pierdoli drugiego faceta w dupę bez gumki. Spuszcza się, a potem przykłada usta do odbytu i wysysa swoją własną ciepłą spermę i co tam się jeszcze znajduje. To jest felching.
Dziękuję!
Niewidzialne potwory (Invisible Monsters)
Chuck Palahniuk
przekład: Lech Jęczmyk
projekt okładki: Paweł Jońca / pejot
Wydawnictwo Niebieska Studnia
Warszawa 2010