Niebywale nudno
Czy życie młodzieży opisanej w książce Dominiki Ożarowskiej jest nudne? „Uczniowie z dobrego liceum” chodzą do szkoły, robią zakupy (oczywiście w centrum handlowym), organizują imprezy, jeżdżą na wycieczki szkolne, flirtują, plotkują, oglądają filmy, kłócą się z rodzicami, przeżywają rozterki sercowe. Żyją, jak się żyje w tym wieku – ani bardziej, ani mniej ciekawie niż inni. A jednak odczuwają swoje życie jako bardzo nudne. I to nie dlatego, że nie mają się czym zająć – ich znudzenie rodzi się z powtarzalności, poczucia bezsensu, braku nadziei na zmianę i ogólnego zniechęcenia.
O nudzie pisał niedawno Michał Paweł Markowski przy okazji wystawy fotografii Witkacego: Nuda pojawia się wszędzie, pokrywa swoją obojętną masą każdy cal egzystencjalnej przestrzeni, wdziera się w każdą sytuację, jest żywiołem nieuchronnym i nieustawalnym. (…) Nic się nie może zmienić, wszystko będzie zawsze takie samo (…) [1]. Właśnie o tym jest książka Ożarowskiej – o nudzie wszechogarniającej i paraliżującej działania, ujawniającej pustkę, niemożliwej do przełamania. Nie chodzi mi o to, żeby przeprowadzać paralelę pomiędzy książką młodej debiutantki a twórczością i filozofią Witkacego (choć jeden punkt wspólny wart jest odnotowania: te demonstracyjne długie dialogi, tak drażniące recenzentów książki Ożarowskiej, pełne rozpaczliwego gadulstwa, które, jak sugeruje Markowski, służą temu, by zagadać pustkę). Znamienne wydaje mi się to, że książka Ożarowskiej, która robi wrażenie bardzo osobistej, niemal pamiętnikarskiej, a jednocześnie, jak upierają się niektórzy, jest głosem pokolenia, wpisuje się trwające od przynajmniej 200 lat zmagania człowieka nowoczesnego z egzystencjalną nudą.
Dystans, autokreacja, zapętlenie
W Nie uderzy żaden piorun doświadczenie nudy ściśle się łączy z kształtowaniem tożsamości, które nie opiera się na konfrontacji z rzeczywistością, odkrywaniu nowości czy dyskusji z autorytetami, ale przede wszystkim na autokreacji. Główna bohaterka, Kamila alias Kuka, nieustannie dystansuje się do siebie, stara się spojrzeć na siebie z boku, w lustrze, częste autoanalizy prowadzą ją do przekonania, że najbardziej opłacalnie jest zachowanie równowagi między byciem outsiderem a akceptacją grupy.
Ten pracowicie konstruowany obraz siebie zostaje zachwiany, gdy Kamila dowiaduje się, że przez swoje dążenie do obiektywności jest zawsze wyniosła, egzaltowana, niezdolna do normalnej, przyjacielskiej rozmowy. Próbuje się zdystansować do własnego zdystansowania i sama przed sobą przyznaje, że jest podłym monstrum, zbyt wyczulonym na fałsz, zbyt czujnym, sceptycznym i nieufnym, żeby podjąć się tak ryzykownego przedsięwzięcia jak współodczuwanie. Nie ma więc miejsca na emocje, szczerość, bycie po prostu. Najśmieszniejsze jest to, że ten, kto skrytykował Kukę, stosuje takie same strategie autokreacji, a co więcej, powtórzył jej zarzuty, które do niego skierował ktoś inny. Rozpaczliwe zapętlenie.
Dekadenci czy gówniarze?
W opisywanym przez autorkę środowisku dobrze jest być nonszalanckim i zblazowanym, a trzeba bardzo uważać, żeby nie wydać się szczeniackim czy naiwnym. Największym obciachem jest zasłużyć na miano pseudointelektualisty, dlatego wielkich, mądrych, obco brzmiących wyrazów należy używać w cudzysłowie, najlepiej prześmiewczo, a filozofowanie musi być błaznowaniem. Dialogi w powieści, które mimo rozwlekłości są całkiem zgrabne, to najczęściej popisy ciętej riposty, zawody, komu się uda bardziej zabłysnąć, dogryźć innym, rozśmieszyć słuchaczy, trafnie spointować. Są sztuką dla sztuki – puste i bezowocne.
W swoim podejściu do życia bohaterowie są dekadentami, w swoich zachowaniach gówniarzami, w rozmowach pseudintelektualistami, ale zażarcie bronią się przed takimi określeniami. Sami o sobie mówią: skapcaniali starcy – bezideowi, zniechęceni, niezdolni do jakiekolwiek zaangażowania. Ich bunt polega na braku buntu – w wieku, w którym według wszelkich prawidłowości powinni przejawiać skłonności burzycielskie, wybierają obojętność, stan odrętwienia. Jest w tym nawet jakieś masochistyczne upajanie się tym stanem, ale to nie znaczy, że nie ma pragnienia zmiany. Pod koniec powieści Kuka, leżąc prawie naga przy kontenerach na śmieci, czując zimno betonu i padającego na nią śniegu, przeżywa chwilę jasnowidzenia. Chce zachorować, żeby zdjąć z siebie ciężar samokontroli, chce, żeby coś się stało. Czeka na piorun. Pioruna w książce nie ma, ale jest tęsknota za nim.
Dla kogo ten gniot?
Również po ukazaniu się książki nie uderzył żaden piorun, jak chociażby po debiucie Masłowskiej, ale mała burza się rozpętała. Krytycy rzucili się na powieść krakowskiej licealistki niemal z pazurami, twierdząc, że ta książka o niczym nikomu nie jest potrzebna. Dziwiłam się, czytając negatywne, niemal agresywne uwagi krytyków, zarzuty nudziarstwa, niepotrzebnych dłużyzn, braku odkrywczości, a nawet braku treści i przesłania. Przecież ta książka taka ma być! Długa i nużąca, pokazująca bezsens, beznadziejność, jałowość. Wszelkie dłużyzny bronią się w koncepcji całości: Ożarowska konsekwentnie, niemal z premedytacją zanudza bohaterów, by tym dotkliwiej dać czytelnikowi odczuć opisywane przez nią doświadczenie. Cóż z tego, skoro nawet deklaracje samej autorki o programowej nudności, „gniotowatości” powieści krytycy uznali za sprytny wybieg, mający zawczasu wybronić książkę przed stawianymi przez nich zarzutami. Może więc warto docenić autorkę za ten spryt, zdystansowanie i samoświadomość?
Zdziwiło mnie również pytanie, jakie zadano Ożarowskiej na spotkaniu autorskim: czy pisząc, myślała o czytelniku. Cóż, jedni pisarze traktują literaturę jako dialog i sposób porozumienia się z odbiorcą, drudzy jako formę indywidualnej ekspresji – jedni i drudzy mają do tego pełne prawo (zresztą intensywne myślenie pisarza o czytelniku nie zawsze wychodzi książce na dobre, czego przykładem może być Margot Witkowskiego). Ożarowska twierdzi, że pisała dla siebie, nie myśląc zupełnie o wydaniu książki. Ja odniosłam wrażenie, że pisanie miało dla niej formę autoterapii – było próbą usensowienia bezsensownie mijających chwil, wyartykułowania własnych doświadczeń, by nadać im wartość. Po raz kolejny sposobem na wyjście z zaklętego kręgu nudy okazała się sztuka.
Nie dla ludzi jednowymiarowych
Nie uderzy żaden piorun to książka potrzebna, bo pokazująca konkretny, istniejący problem, opisująca od wewnątrz kondycję przynajmniej części dzisiejszej młodzieży. Istnienie tego problemu potwierdziły głosy socjologów w debacie o pokoleniu III RP na łamach „Tygodnika Powszechnego”, której punktem wyjścia uczyniono powieść Ożarowskiej. Czytając tekst rozpoczynający debatę [2] zostałam zadziwiona po raz kolejny – łatwością, z jaką Jan Sowa przyłożył do dzisiejszej młodzieży kategorię „człowieka jednowymiarowego”, przywołując tekst neomarksisty Herberta Marcuse sprzed 50 lat. Dzięki tej etykietce przedstawił polską młodzież jako bezideową, urobioną przez system konsumpcyjny i co najgorsze – bezkrytyczną. Tymczasem Nie uderzy żaden piorun pokazuje przecież coś zupełnie przeciwnego – krytycyzm, a zwłaszcza samokrytycyzm młodzi doprowadzili niemal do ostateczności, przez co odebrali sobie możliwość działania i zaangażowania w cokolwiek. W książce nie ma błogiego taplania się w dobrach podsuniętych przez reklamę i bezmyślnego dostosowania się do reguł gry, których nie ustalali [3] . Ci młodzi ludzie myślą i to jest ich tragedia, bo dostrzegają złudność tego, czym żyją i czego oczekują od nich dorośli. Poza tym, czy im jest dobrze z biernością, apatią, bezideowością? Nie! Bezsilne się z nimi zmagają, a ich abnegacja jest podszyta pragnieniem zmiany, przełamania bezczynności, tęsknotą za piorunem.
Zdziwiło mnie, jak widać, wiele, ale nie sama książka Ożarowskiej. Czytając, nie spodziewałam się pioruna, ale miałam nieodparte wrażenie, że już to wszystko od kogoś słyszałam: od Witkacego, od Sartre’a i… od młodszych znajomych, którzy niedawno skończyli liceum.
Nie uderzy żaden piorun
Dominika Ożarowska
Korporacja Ha!art, Kraków 2010
[1] M. P. Markowski, Witkacy: Miny nad otchłanią [w:] tenże, Życie na miarę literatury, Kraków 2009, s. 294–295.
[2] J. Sowa, Dyskretna nuda młodej burżuazji, „Tygodnik Powszechny” 2010, 15 kwietnia, nr 15, s. 3–5.
[3]Tamże, s. 3.