Poranek Marii i inne opowiadania to debiut prozatorski Julii Fiedorczuk. Na zbiór opowiadań składa się osiem tekstów: Mamo, moje ciało chce tańczyć, Imago, Poranek Marii, Medulla, Zetka, Święto Niepodległości, Orgaspace oraz Wiersz dla Matyldy. Opowiadania te kontynuują wcześniejsze poetyckie dociekania autorki; mowa tu więc o krzywdzie, zmaganiu się z cielesnością, wiecznym wymykaniu się doświadczenia kobiecości poza to, co wypowiadalne, o pragnieniach i o relacjach między naturą a kulturą. Większość opowiadań to portrety kobiet, które jawią się przed oczami czytelnika niczym prześwietlone rentgenem bólu. Jest i historia opowiedziana z męskiej perspektywy (najdłuższe opowiadanie w zbiorze), ale nie funkcjonuje ona w opozycji do pozostałych: u Fiedorczuk cierpimy niezależnie od płci, bo przecież wiadomo, że nie każdy mężczyzna to mężczyzna, tak jak nie każda kobieta to kobieta (...). Jednak feministyczne tło wyłania się zza tekstów, tło, o którym autorka, jak sama przyznaje, nie myślała, pisząc, ale które „samo wyszło”, bo nie sposób, będąc pisarką, zeskoczyć z karuzeli kobiecości.

Pierwsze opowiadanie z tomu, Mamo, moje ciało chce tańczyć, stanowi swego rodzaju legendę dla pozostałych, wprowadza symbole, które prowadzą czytelnika przez dalsze teksty.
Mamy tu portret zbiorowy kilku bohaterek, którego cykliczną organizację – pierwsza z nich to mała dziewczynka, kolejne to coraz starsze kobiety, a ostatnia z postaci pojawiających się w tekście to znów poznana na początku Olusia – można opisać za pomocą pojęcia mergingu, czyli nakładania jednego obrazu na drugi. Każda z kobiet, tak jak i bohaterki kolejnych opowiadań, zmaga się z cierpieniem, strachem i bezradnością wobec obcej im rzeczywistości. Nawet Olusia, pokazana w końcowej części opowiadania – uchwycona w wiosennej poświacie, pośród liści i jaśminu, na początku wszystkiego – jest już uwikłana w śmierć, zobrazowaną wspomnieniem rozerwanego przez dziewczynkę na początku tekstu ciałka dżdżownicy. Dalsze opowiadania tworzą kolejne warstwy obrazu przedstawionego na początku zbioru, tak więc autorka nakłada następne odcienie wyobcowania, pogrubia kontur pragnień, uwidacznia kształty wykluczenia.

Postaci kobiece z opowiadań Fiedorczuk poruszają się poza mapą społeczną, w przestrzeni bez kompromisów, gdzie ich inność uniemożliwia wybrzmienie tego, co dzieje się wewnątrz. Kobiety, bo tych najwięcej w Poranku..., są jakby zbędne czy też „nieadekwatne” do znormalizowanego świata, są dla niego umarłe. Od jak dawna nie żyję? - pyta jedna z bohaterek, od ilu lat hoduję w sobie to obumarłe miejsce, bez czucia, bez lęku, bez nadziei?. Wypchnięte poza ramy społeczne, próbują być wolne od ciała, od języka, od konieczności „radzenia sobie”. Na tym polega ich sposób trwania w świecie, który jest jeden i albo was posiądzie, albo wy go posiądziecie.

Momentami można zauważyć w opowiadaniach Fiedorczuk rys podobieństwa do tekstów Olgi Tokarczuk – to zespolenie z naturą, niełatwe, szarpane, choć niekoniecznie dramatyczne, ale za to nieustannie obecne, pozwala na skojarzenie tych dwóch autorek. Sama Fiedorczuk, idąc za Agambenem, mówi w jednym z wywiadów o relacjach między tym, co ludzkie a nie-ludzkie oraz o granicy pomiędzy «człowiekiem» a «zwierzęciem», która przebiega wewnątrz człowieka; przywodzi to na myśl „współodczuwanie z naturą”, o którym mowa w interpretacjach tekstów Tokarczuk. Zetka z opowiadania Fiedorczuk pod tym samym tytułem przypomina Kłoskę z Prawieku...: obie żyją na peryferiach, funkcjonują na marginesie życia społecznego, wzbudzają w miejscowych chłopach swego rodzaju niepokój, obie jak gdyby wiedzą więcej, są na swój sposób mistyczne, wykraczają poza słowo.

Poranek Marii każe otworzyć oczy na kobiety, które starają się przetrwać cieleśnie, lecz ciało im ciąży, wabi przemoc, jest tym, co łączy bohaterki ze znienawidzoną rzeczywistością, ale i łączy je między sobą, multiplikując ból. Aby przetrwać, trzeba nie mieć ciała, trzeba się go pozbyć, podjąć próbę odmięsowienia, czyli pozbycia się jego materialności; jak bohaterka opowiadania Imago, dążyć do przepoczwarzenia lub też dać się wypatroszyć z (samo)świadomości ciała. Owszem, pojawia się u Fiedorczuk zachwyt nad ciałem, ale jest to zachwyt nad ciałem drugim, tym obok, które jawi się lepsze, zdrowsze, bo utkane jest z wyobrażeń o ideale.

Poranek Marii to książka niepokojąca: pozostawia czytelnika pokawałkowanym, łamie jego/jej wygodę czy spokój i tym samym zmusza do swego rodzaju wewnętrznej inwentaryzacji. Jest w pisaniu Fiedorczuk coś, co rozognia wrażliwość odbiorcy, obdziera z dystansu, i właśnie to oparzenie tekstem sprawia, że historie spisane w Poranku Marii krążą w krwiobiegu długo po przeczytaniu.



Poranek Marii i inne opowiadania
Julia Fiedorczuk
Biuro Literackie
Wrocław 2010