Niemniej jednak kręcić i podniecać może nas fakt, że Allen postanowił wrócić do Nowego Jorku, który opuścił cztery filmy temu. Ponadto sięgnął po scenariusz napisany jeszcze w latach siedemdziesiątych. Realizację filmu przerwała wtedy śmierć aktora Zero Mostela, mającego grać główną rolę. Po trzydziestu latach Allen nieznacznie odświeżył scenariusz, uaktualniając przede wszystkim kontekst społeczny i polityczny. Reżyser uzupełnił swoją filmografię o brakującą opowieść, która powinna powstać w okresie Annie Hall (1977) i Manhattanu (1979). Gdyby tak się stało, być może mówilibyśmy dzisiaj o nowojorskiej trylogii Allena. Co ważne, film zostałby nakręcony, kiedy twórca był w swojej szczytowej formie.

Dziś ta odnowiona historia wydaje się być przede wszystkim zbiorem zbyt już dobrze znanych „allenowskich” motywów. Reżyser sięgnął po stare, sprawdzone pomysły: poruszył kwestie wielokrotnie już omawiane, pokazał bohaterów, których zdążyliśmy świetnie poznać w innych jego filmach. To, że Allen powraca do spraw, o których mówił wcześniej niekoniecznie musi być zarzutem. Problemem jest jednak to, że nie proponuje nam nic nowego, nie patrzy z odmiennej niż dotychczasowa perspektywy i daje nam wciąż te same odpowiedzi. Wydaje się, że reżyser sięgnął po scenariusz napisany w latach siedemdziesiątych i zapomniał, że w międzyczasie zrealizował ponad trzydzieści filmów.

Oglądając Whatever Works, nie unikniemy porównań do poprzednich dokonań Allena.
W pierwszych scenach główny bohater Boris Yellnikoff (Larry David) zwraca się do kamery, pytając widzów, po co przyszli i czemu chcą usłyszeć jego historię. Ostrzega nas, że nie jest przyjaznym, uroczym gościem. Świat postrzega jako bezcelowy, czarny chaos. Rzeczywistość jest dla niego zbyt przytłaczająca, a najlepsze słowo, jakie do niej pasuje to horror. Uważa się za jedynego człowieka, który dostrzega cały obraz, więc wszystkich dookoła – włączając w to swoich przyjaciół – nazywa imbecylami albo robakami. Siebie określa jako geniusza; kiedyś prawie dostał Nagrodę Nobla z fizyki, teraz jest już na emeryturze i uczy dzieci („pustogłowych zombie”) gry w szachy. W jego życiu niespodziewanie pojawia się dwudziestoletnia Melody (Evan Rachel Wood), głupiutka i naiwna. Uciekła z pięknego domu w Missisipi i nie ma się gdzie podziać. Weszła do domu Borisa tylko na dwie minuty, żeby coś zjeść, ale została w jego życiu o wiele dłużej. Sprawa się komplikuje, kiedy do Nowego Jorku przyjeżdża jej matka (Patricia Clarkson).

Komik Larry David świetnie poradził sobie z rolą aroganckiego mizantropa, pogrążonego w skrajnie pesymistycznym postrzeganiu świata. Oto kolejny allenowski bohater – starszy kolega Mickeya z Hanny i jej sióstr i Harry’ego z Przejrzeć Harryego – mówiący, że nie ma nadziei, że religia nie przynosi żadnej odpowiedzi, światem rządzi przypadek i niewiele od nas zależy. Musimy liczyć na szczęście, a jak już nam się trafi, trzymajmy się go – „byle działało”.


Tym, co czyni tę pesymistyczną komedię śmieszną, są niewątpliwie efektowne, błyskotliwe, najczęściej złośliwe wypowiedzi bohaterów – zwłaszcza Borisa. Najzabawniejsze sytuacje wynikają natomiast ze zderzenia dwóch krańcowo różnych światów – Borisa i przyjeżdżających po kolei do Nowego Jorku członków rodziny z Missisipi. A wśród nich najlepiej wypada Patricia Clarkson, której bohaterka wyzwala się z roli bogobojnej mieszczanki. Ona, jak i pozostałe postaci, dopiero w Nowym Jorku odnajdują swoją drogę. Miasto jest dla nich wybawieniem, dzięki któremu pokonują dręczące ich wewnętrzne konflikty. Reżyser jak zawsze pokazuje Nowy Jork po swojemu, idealizując go ponad miarę.

Najwierniejsi wielbiciele Woody’ego Allena powinni mieć powody do zadowolenia.
Pozostali, wspominając „złoty wiek” twórcy zarzucą mu wtórność. Whatever Works jest niestety filmem spóźnionym. Po zapomniany scenariusz Allen powinien sięgnąć już dawno temu.



Co nas kręci, co nas podnieca (Whatever Works)
reżyseria i scenariusz: Woody Allen
zdjęcia: Harris Savides
obsada: Larry David, Evan Rachel Wood, Patricia Clarkson
USA 2009





Artykuł ukazał się w 14. numerze Magazynu Krakowskich Filmoznawców – 16 mm. Spis treści oraz zapowiedź numeru do przeczytania tutaj.