Emilia urodziła się na wsi i ten fakt determinuje całe jej dojrzałe życie. Bo Emilia chce być „miastowa”. Wiejskie pochodzenie niezmiernie jej ciąży, nie potrafi pogodzić się z tym, że być może przez resztę życia będzie musiała przygotowywać kiziak – a ugniatanie suszonych odchodów zwierzęcych, aby mogły służyć na opał, nie jest zapewne przyjemnym zajęciem. Miasto stanowi synonim lepszego losu, stylu i nobilitacji społecznej. Dla dorastającej Emilii jego wartości symbolizują pomalowane paznokcie miejskiej ciotki, która kilka razy do roku zabiera ją do siebie i pozwala bawić się w damę.
Monolog bohaterki skupia się na opisie jej ucieczki do lepszego życia. Jej ambicja i upór doprowadzają w końcu do upragnionego celu: udaje jej się zdobyć dobrą pracę i satysfakcjonującą pozycję społeczną. Aby pozbyć się syndromu wsi, potencjalnych kandydatów na męża również lustruje pod kątem pochodzenia. Co więcej, w przebyciu podobnej drogi pomaga swojej młodszej siostrze.
Dawne życie w socjalizmie i obecny kapitalizm to główny temat rozmów Emilii z córką, która dzięki otwarciu granic mogła wyemigrować do Kanady. Odmienna od jej własnej postawa córki skłania bohaterkę do snucia opowieści o pięknych czasach komunistycznej Rumunii. Zdecydowana krytyka minionego systemu ze strony córki uruchamia odruchy obronne matki, która za wszelką cenę postanawia udowodnić, że dawniej żyło się lepiej.
Ze wspomnień Emilii wyłania się obraz absurdalnej rzeczywistości. Ironiczny, niby podany na wesoło, ale jakoś nie bawi. Anegdoty na temat Słońca Karpat opowiadane przez towarzysza Mitu chyba gdzieś już kiedyś słyszeliśmy – niemniej jednak dobrze odzwierciedlają funkcjonowanie chorego systemu. Lakierowanie krowich kopyt czy malowanie winorośli na czas wizyty Ceaucescu to tylko jedne z nielicznych historii, jakie czytelnicy z byłego bloku wschodniego znają i pamiętają z własnego podwórka.
Ludzie żartują z władzy, ale jednocześnie nie przeszkadza im to w czerpaniu korzyści z możliwości, jakie stwarza system. Co więcej, ten stan rzeczy jest dla nich zupełnie normalny. Głównej bohaterce otwierają się oczy dopiero w trakcie przypadkowej rozmowy z sąsiadką, której historia jest doskonałym przykładem represjonowania przez reżim osób z „niewłaściwym” pochodzeniem. Powstaje pytanie – dlaczego aż tak późno?
Może dlatego, że Dan Lungu nie opisuje wyłącznie prymitywnej, dyktowanej przez wygodnictwo nostalgii za komunizmem, ale za czymś bardziej uniwersalnym – młodością. A także to, że najlepiej wspominamy czasy, w których było nam najlepiej – choćbyśmy nawet tylko sami sobie to wmawiali.
Niezwykle wymowna jest w tym kontekście ostatnia scena Jestem komunistyczną babą. Konfrontacja wspomnień z byłymi towarzyszkami pracy zmusza bohaterkę do rewizji swoich poglądów: Emilia zaczyna pojmować, że żyła w iluzji. Było jej dobrze, bo otaczającym ją ludziom też wiodło się nieźle, ale przecież nie dopuszczali do wiadomości, że ich wygodna rzeczywistość ma też drugą, ciemniejszą stronę. Emilia płacze i postanawia nie iść na wybory w już wolnym kraju. Ale czy ta decyzja wskazuje na budzenie się świadomości, czy jest niestety tylko wyrazem goryczy, że życie wcale nie było takie kolorowe, jak mieniące się paznokcie ciotki? Bo lakier, nawet najbardziej trwały, kiedyś trzeba będzie zmyć.
Jestem komunistyczną babą!
Dan Lungu
Wyd. Czarne, 2009