Beata Frysztacka: Ogłosiliście śmierć Teatru Nowego? Wielu moim i wielu waszym przyjaciołom serca zadrżały. Rozmawiamy o definitywnym zamknięciu teatru? Czy też można umrzeć w połowie?
Piotr Sieklucki: Ogłosiliśmy zamknięcie teatru. Zrobiliśmy stypę. Ale póki co, zamykamy teatr na dwa miesiące. Jest to konsekwencją odmowy przyznania nam środków finansowych przez ministra kultury. Jesteśmy zmuszeni zawiesić działalność. Wykorzystamy te dwa miesiące aby uporządkować sprawy teatru, w głównej mierze finansowe ale też merytoryczne. Działamy czwarty rok, gramy także w wakacje, tak naprawdę będą to więc jedyne dwa miesiące, które poświęcimy wyłącznie sprawom wewnętrznym.
A po dwóch miesiącach otworzycie się na nowo? Kłopoty finansowe znikną? Dlaczego właściwie pozbawiono was środków?
Zmieniły się zasady ich rozdzielania. Zapewne słusznie, że projekty ocenia komisja składająca się z autorytetów w dziedzinie teatru ale równocześnie kryteria przyznawania subwencji stały się mało demokratyczne, preferują podmioty, które już radzą sobie na rynku, a my do takich nie należymy.
Pieniądze przyznawane przez ministerstwo nie płyną stałym strumieniem, ale każdorazowo są przyznawane na konkretny, napisany przez was i zaakceptowany przez ministerstwo projekt – konkretną produkcję, czy festiwal teatralny.
Tak. Nasze projekty są wysoko oceniane merytorycznie. Nowe zasady zakładają natomiast jako jedno z kryteriów kwalifikujących projekt – tzw. wkład własny. Okazuje się, że nie będąc teatrem subwencjonowanym z kasy miejskiej, tym samym nie mogąc wykazać się wkładem własnym w produkcję porównywalnym z teatrami takimi jak teatr Krzysztofa Warlikowskiego czy Krystyny Jandy, tracimy równocześnie szanse na pozyskanie dotacji ministerialnej. No i stało się tak, że zostaliśmy całkowicie bez pieniędzy.
Wasza kondycja finansowa nie jest wypadkową ponad trzyletniej już działalności? Nie poprawiła się?
To, co się zmieniło od momentu startu – to frekwencja. Obecnie gramy każdy spektakl przy pełnej widowni. Liczy ona około 70 miejsc. Nie jesteśmy w stanie wygenerować zysku z wpływów z tych 70 biletów. Niestety – za każdym razem dopłacamy do spektaklu.
Bilety kosztują u was 30 i 25 złotych. W Warszawie w nowo otwartych prywatnych teatrach cena biletu sięga nawet 80 złotych. Zakładacie, że Krakusy tyle nie zapłacą?
Ostatnio udzieliłem wywiadu dla Gazety Wyborczej o nowych mieszczanach, w którym jasno określiłem, że spojrzenie na Krakusa jako na Centusia jest w pełni uzasadnione (śmiech).
Jesteście teatrem prywatnym? Macie status teatru miejskiego?
Nie. Jesteśmy jako byt prawny organizacją pozarządową, stowarzyszeniem. Bazujemy na prywatnym mecenacie Janusza Marchwińskiego, który udostępnia nam lokal. Natomiast miasto nie przyznało nam statusu teatru miejskiego, takiego jak mają wspomniane teatry warszawskie czy choćby Łaźnia Nowa. Z miastem mamy podpisaną umowę ramową – to też już coś! Urząd miasta chyba nie dostrzega paradoksu, że miesięczne utrzymanie naszego repertuaru z wynagrodzeniami jest warte tyle, co pensja najlepiej zarabiającego dyrektora miejskiego teatru w Krakowie. Jego miesięczne wynagrodzenie wystarcza na miesięczne funkcjonowanie Teatru Nowego! O takich pieniądzach rozmawiamy!
W trakcie tych ponad trzech lat działalności, w których udowodniliście niezaprzeczalnie wysoką wartość artystyczną waszych przedsięwzięć, wpisaliście się w pejzaż miasta, wpływacie na jego wizerunek, nikt z urzędników miejskich nie rozmawiał z wami na ten temat? Niczego wam nie proponował?
Zależy o kim mowa. Sześciokrotnie próbowaliśmy się umówić w Urzędzie Miasta z pełnomocnikiem prezydenta ds. kultury na rozmowę o naszej działalności i ostatecznie nie doszła ona do skutku. Również po nagrodzeniu nas przez Gazetę Wyborczą Kulturalnymi Odlotami w zeszłym roku. Ale w tym roku na rozmowę zaprosił nas Prezydent Miasta. Pomocną dłoń wyciągnęła również do nas profesor Joanna Senyszyn, która nam pomaga w sposób niewiarygodny. Posłowie, którzy powinni zainteresować się naszym małym problemem ze względu na pełnione funkcje w resorcie kultury, zupełnie nas zbagatelizowali mimo iż byli często naszymi gośćmi! W praktyce okazało się, kto tak naprawdę jest nam życzliwy i przychylny. Ci, którzy najmniej deklarowali i najmniej mówili, że to świetny teatr, któremu trzeba pomagać. Szkoda!
Jesteście jedynym teatrem w mieście, który gra w wakacje. Przy pełnej widowni. Słyszałam, że Scena Letnia także ma zostać zamknięta z powodu braku funduszy?
Jednak nie. Okazuje się, że będziemy grać w wakacje. Prezydent miasta poruszony tym, co się dzieje, znalazł pieniądze na Scenę Letnią. Liczymy trochę na to, że znaleźliśmy w jego oczach uznanie. I zainteresowanie. I że być może pomoże nam jakoś ten finansowy pat przezwyciężyć. Póki co, zakładamy, że zdobędziemy fundusze i rozpoczniemy nowy sezon z dobrze przemyślaną strategią.
Czyli że ten zgon to trochę sfingowany? Obliczona na litość prowokacja?
Bardziej konieczność, którą przerobiliśmy w prowokację...
Tak naprawdę rozmawiamy o teatrze, pomimo że wciąż mówimy o pieniądzach. Przejdźmy zatem na kod artystyczny. Mamy bowiem do czynienia z nie lada paradoksem – porażka finansowa towarzysząca artystycznemu sukcesowi. To się kupy nie trzyma. Ci, co nie widzieli – nie uwierzą. Macie w dodatku zbyt słaby PR, aby ich przekonać. A ja widziałam w waszym teatrze jedne z najlepszych przedstawień w tym mieście. Pan Jasiek, Amok, Filozofia w buduarze... Śmiałe, niekonwencjonalne pod względem wykorzystanych środków, dojrzałe i poruszające. Dlaczego są grane tak rzadko? I dlaczego nie powstają nowe, równie świetne?
To, dlaczego rzadko gramy – to jakby wciąż ta sama pętla, brak środków na każdy kolejny wieczór. A dlaczego jesteśmy "nierówni"….Postanowiliśmy zorientować się na debiuty. Niektóre z nich to były strzały w dziesiątkę. Oddaliśmy scenę Szymonowi Kaczmarkowi, Radkowi Rychcikowi, którzy natychmiast się od niej odbili i pokazali, jacy już na starcie są świetni. To cieszy. Ale wiadomo, że nie wszystko jest trafione. Zdarzyło nam się parę gorszych premier, które natychmiast zeszły z afisza. Chcemy pozostać wierni debiutom. Ryzykować. Mieć tą satysfakcję odkrywania talentu i dawania mu pola. Nie możemy się też całkowicie wyrzec współpracy z bardziej doświadczonymi twórcami i co ostatnio odkrywamy, poszerzania swojej repertuarowej oferty. Ostatnia premiera _Jak liście na wietrze_ w reżyserii Jarosława Banaszka pokazała, że możemy być atrakcyjni nie tylko dla młodych i nie tylko dla ambitnych czy zbuntowanych. Dlaczego mielibyśmy z tego zrezygnować?
Dosyć szeroki program artystyczny. W zasadzie nie mówicie niczemu nie.
Mówimy... (śmiech) Nie chcemy grać poranków. Zapraszamy, owszem, klasy szkolne na wieczorne przedstawienia. Mieliśmy pieniądze na to, żeby zapraszać po jednej klasie za darmo na nasze repertuarowe spektakle, takie jak Amok, Griga, Zelenka, aby przekonywać młodzież, że... teatr jest różny. Chcielibyśmy też kontynuować taki edukacyjny program teatr aktywny. Chcemy poza tym nadal organizować wernisaże i koncerty. Mamy też w planach ożywić nasze podwórko, nawet jeśli wchodzi to w grę tylko w okresie letnim. Chcielibyśmy nawiązać współpracę z ASP, udostępnić tę przestrzeń studentom, ale nie tylko. Niech tu stoją nowoczesne rzeźby, niech ludzie się spotykają, gadają, piją piwo, nawet na spektaklach. Nowy to jedyny Teatr, gdzie możesz wejść z piwem na widownię.
Na co możecie liczyć w środowisku teatralnym? Czy doświadczeni twórcy, gwiazdy chcą u was pracować? Wiadomo – mała scena, mały teatr, zagubiony gdzieś przy Gazowej. W Warszawie – adres nie jest znaczący, ale w Krakowie...
Mamy dobre relacje w środowisku, artyści teatralni raczej nam sprzyjają. Chętnie podejmują współpracę. Muszą liczyć się z ograniczeniami tej sceny, a co za tym idzie – możliwych środków. Wiedzą o tym, że będą skrępowani niedużą przestrzenią a także o tym, że muszą się spodziewać dwu- trzykrotnie niższych gaży niż gdzie indziej. Ale okazuje się, że w tej przestrzeni wszystko da się zrobić, jak chociażby Filozofię w buduarze De Sadea w reżyserii Bogdana Hussakowskiego. Powstają naprawdę świetne przedstawienia. A prezydent Majchrowski po wizycie u nas docenił kameralny i nieco undergroundowy klimat tego miejsca. Jeśli chodzi o gwiazdy, to sporo też zawdzięczamy Edwardowi Linde-Lubaszenko, który jakoś przylgnął do nas i zrobił dla nas wiele dobrego.
A co z PR-em? Byłam zbulwersowana tym, jak wielkie poruszenie wywołał Lipiec Wyrypajewa wyreżyserowany przez niego w Teatrze na Woli z jedną tylko aktorką. A o wyprzedzającym go, przewyższającym pod względem literackim i inscenizacyjnym Panu Jaśku w reżyserii Hussakowskiego muszę opowiadać znajomym jak o jakimś przygodnym amatorskim występie. No bo kto o tym słyszał?
Na to nic nie możemy poradzić. Prasa też ulega jakimś ogólnym trendom albo podąża dawno wydeptaną ścieżką. A może to prasa w Krakowie?
Nie macie dość? Nie chcecie porzucić Krakowa?
Nie. Zostajemy. I damy radę. (śmiech)
Miejsce, Kraków, 09.03.2010
Foto: Beata Frysztacka