Poznajemy go na dwa dni przed planowanym przez niego morderstwem prostytutki Germaine. Opowiada o swojej fascynacji słynnym w całym kraju zbrodniarzem Angoualimą, który zabił wielu ludzi, ale nigdy nie został ujęty. Sram na społeczeństwo – było to jedyne uzasadnienie wyrządzonego zła, jakie Angoulima raczył podać. A nasz Grégoire chce być taki jak jego Wielki Mistrz. Ścieżka zbrodni jest dla niego jedyną drogą do tego, by zaznaczyć swoją wyjątkowość i nieprzeciętność. Chodzi więc regularnie na cmentarz Zmarłych-którzy-nie-mają-prawa-do-snu, rozmawia z duchem idola i obmyśla, jak uśmiercić swoje przyszłe ofiary.
Gdy przyjrzeć się bliżej, powieść rozpada się na kilka istotnych warstw. Dla tych, którzy znają dzieło Ellisa, Greg okaże się krzywym odbiciem pierwowzoru z American Psycho. Nie trzeba jednak wcale mieć w pamięci amerykańskiego thrillera, by pojąć, na czym zasadza się konstrukcja głównej postaci Mabanckou. To prawdziwy nieudacznik, skazany, jak mu się wydaje, na wegetację bez większego znaczenia. Chciałby jakoś zaistnieć, wyrwać się z beznadziei, której pełno na biednych afrykańskich ulicach. Zbrodnia wydaje się dobrym sposobem, ale gorzka diagnoza jest taka, że w świecie Grégoire nawet zło się nie udaje. Bo oprócz tego, że główny bohater nieustannie o nim marzy, właściwie jest dość porządnym facetem: własnymi rękami postawił sobie dom, otworzył warsztat samochodowy, po pracy zdarza mu się czasem wyskoczyć do knajpy i tyle. Ale przecież chciałby inaczej. To wydaje się największą skazą świata, który prezentuje nam Mabanckou. Koleje losów jego mieszkańców są z góry określone, każdy jest przypisany do sposobu życia, jaki akurat wraz z narodzinami przypadł mu w udziale. Greg zarzeka się, że wcale nie realizuje z góry przewidywalnego scenariusza, według którego porzucone dziecko, wychowane przez ulicę, stanie się zbrodniarzem lub przynajmniej będzie robiło wszystko, by tak się stało. A jednak bohater idealnie się weń wpisuje. Kiedy natomiast zdarza mu się okres, gdy przestaje pragnąć zła, nie jest to wynikiem jego woli, po prostu taki stan skądś się wziął. W takim świecie każda inicjatywa wydaje się bezsensowna.
Z monologu głównego bohatera czytelnik może wyłuskać motywy, które skłaniają Grégoire’a do popełnienia morderstwa. Jest to dość interesujące, ponieważ stopniowo powody stają się coraz bardziej „szlachetne”. Zaczyna się od kompleksu niższości i chęci zyskania znaczenia. Potem jednak egoistyczne pobudki schodzą na plan dalszy i coraz częściej Greg przekonuje, że musi chronić honor dzielnicy Picie-wody-to-idiotyzm, a to wymaga usunięcia tych, którzy szpecą ją swoją obecnością. Schemat rozwoju myśli a la Raskolnikow: jest potrzeba, znajdzie się także „moralne” uzasadnienie. Nie tak wyrafinowane jak u Dostojewskiego, ale wystarczające do tego, by być przekonanym o słuszności swoich przedsięwzięć.
Jak widać problematyka głęboka, oj, głęboka. Na dodatek tak dokładnie przeanalizowana, że pisarz, który chciałby się za nią zabrać, ma do wyboru: napisać mrożący krew w żyłach kryminał albo zaryzykować i stworzyć poważną powieść psychologiczną albo połączyć tragizm z komizmem i zaprezentować groteskę. Mabanckou wybrał ostatnią możliwość, chyba najbardziej obiecującą, ale przy tym dość trudną do zrealizowania. I mam wrażenie, że tym razem nie podołał zadaniu. Po Kielonku napisanym językiem niezwykle dynamicznym, przesyconym nieokiełznanym humorem, czasem gorzkim, ale w przeważającej większości przypadków po prostu dobrym, African Psycho wydaje się nieomalże młodzieńczą wprawką, tekstem nijakim. Do przewracania kolejnych kartek nie popycha ani fabuła ani sposób snucia opowieści. Widać wyraźnie, że monolog Grégoire’a jest wcześniejszy od opowieści na temat baru „Śmierć kredytom” i chyba szkoda, że wydawnictwo Karakter nie opublikowało go przed wydaniem Kielonka. Bo kiedy zna się już sympatycznego opoja z kongijskiego lokalu raczej trudno zaprzyjaźnić się z nudnym, zakompleksionym adeptem zbrodni.
African Psycho
Alain Mabanckou
Wydawnictwo Karakter 2008
Tłumaczenie: Jacek Giszczak