Alain Mabanckou, francuskojęzyczny pisarz pochodzenia kongijskiego, przedstawia na kartach swojej powieści losy stałych bywalców baru „Śmierć kredytom”. Rola narratora przypadła jednemu z nich, którego tożsamość ukryta jest pod pijackim i jakże barwnym pseudonimem: Kielonek. Właściciel baru, Uparty Ślimak, zlecił mu niezwykle niebezpieczną i odpowiedzialną misję spisania historii wiernych klientów lokalu. Niebezpieczną, bo nigdy nie wiadomo, co komu odbije po jednej butelce wina, a co dopiero po kilkunastu. Tytułowy bohater podejmuje się tego zadania. Tak powstaje zapis życia gościa w pampersach, którego żona niesłusznie oskarżyła o molestowanie córki, Drukarza oszukanego przez ukochaną i syna, Spłuczki – miejscowej sławy, zawdzięczającej rozgłos swojej dość osobliwej zdolności do oddawania moczu przez długie godziny. Ogólnie sami wykolejeńcy, alkoholowi maniacy, zajmujący się jedynie przesiadywaniem w lokalu Upartego Ślimaka i opowiadaniem do znudzenia kolei (ściślej: kolein) własnego losu.
A Kielonek? Chodzi, słucha, obserwuje, zapisuje, pije, przegryza wyścigowym (sic!) kurczakiem, od czasu do czasu marzy o seksie (z naciskiem na „marzy”). Od razu widać, że odstaje od reszty: jest wyjątkowym samotnikiem, w zasadzie wszyscy go lubią, ale on z nikim nie utrzymuje bliższych kontaktów, ma swoją historię, którą zdradza czytelnikowi, jednak raczej niechętnie. Jedyną jego miłością jest butelka wina Sovinco, którą przedkłada nawet nad własną żonę, wykazującą się, nie wiedzieć czemu, kompletnym brakiem zrozumienia dla upodobań męża.
Wbrew pozorom powieść Mabanckou nie jest traktatem o życiu ludzi z pijackiego światka Konga. W rzeczywistości to język odgrywa w książce rolę głównego bohatera. Niepowstrzymany potok słów, wylewający się na czytelnika już od pierwszej strony, okazuje się najważniejszy. A słowa to nie byle jakie: większość ma swój rodowód w uznanych dziełach literatury. Zwroty zapożyczone od Hesse’go, Prousta, Llosy, Houellebecqa i wielu, wielu innych autorów, zostają wplecione w wypowiedzi Kielonka. Z moich doświadczeń lekturowych wynika, że taki zabieg jest niezwykle niebezpieczny: tekst może się zamienić w zlepek cytatów, po prostu literacki zakalec, zwykłą dziecięcą wydzierankę. Wielkie więc było moje zaskoczenie, gdy w czasie lektury okazało się, że pomimo intertekstualnej gry powieść zachowuje autentyczność. Zadanie było trudne, ponieważ Mabanckou na narratora swojej książki wybrał postać niedokształconego nauczyciela, który, choć oczytany, to, jak wynika z tekstu, Hesse’go ani Houellebecqa raczej przed oczami nigdy nie miał. Mimo to, żadna fraza wychodząca spod jego ręki nie wydaje się sztuczna i nienaturalna.
Co ciekawe, jeśli przy lekturze pojawia się poczucie dziwności, przesady, braku prawdopodobieństwa, to okazuje się, że odpowiedzialne za to są same wydarzenia widziane oczami Kielonka, nie zaś sposób ich opisu. W tym miejscu mogę być posądzona o skrajną naiwność i brak kompetencji, bo z takiego postawienia sprawy można wnioskować, że próbuję oddzielić w powieści Mabanckou formę od treści, a mądrzy profesorowie dawno zadekretowali, że zrobić się tego nie da. Obojętne, jak ktoś zechce taki pogląd nazwać, jednak wydaje mi się, że fikcję łatwiej dostrzec w przekonywaniu czytelnika, że opodal baru „Śmierć kredytom” dwoje bohaterów urządziło sobie pojedynek w oddawaniu moczu na czas – kto dłużej – niż na przykład w nazwaniu jednej z postaci Wilkiem Stepowym (tytuł powieści Hermana Hesse’a).
Głównym problemem współczesnej literatury jest niemożliwość dotarcia do rzeczywistości. Mabanckou dociera do niej dzięki temu, że pozornie rezygnuje z niej na rzecz literackości i to hiperbolizowanej, radykalnie palimpsestowej. Może jest to jakiś pomysł: tak przeliteraturzyć literaturę, by w konsekwencji dotknąć świata.
Kielonek
Alain Mabanckou
Wydawnictwo Karakter 2008
Tłumaczenie: Jacek Giszczak