Na korpus zbioru składają się trzy części: _Recenzje i omówienia_, następnie _Eseje_, na koniec, najciekawsze według mnie – niezmiennie intrygujące, nawet jeśli lapidarne – _Rozmowy_. Te ostatnie w zestawieniu z materiałem całego zbioru pozwalają nieco odpocząć od indywidualnej postawy autora, przypominając tym samym, że nie jest on jedyną osobą, która fotografię kocha. Jednocześnie w kontekście całości ujawnia się walor współistnienia optyki teoretyczno-krytycznej (dwie pierwsze części) z sensu stricte praktyką w dziewięciu odsłonach, czego doświadczymy spotykając czynnych artystycznie rozmówców Mazura (w części trzeciej). Zresztą autor nie epatuje nadmiernie swym ego także w pierwszych partiach publikacji, choć zdaje się mieć skrystalizowane poglądy na pewne obszary proweniencji towarzysko-instytucjonalnej i nie odmawia sobie przyjemności ich wyartykułowania.

Mazur pisze w sposób pozostawiający Czytelnikowi przestrzeń na własne myśli, by nie powiedzieć: wręcz do nich prowokuje. Ton zbioru jest lekki i raczej zrozumiały, czego efekt jest przewidywalny – książkę czyta się dobrze, nawet omówienia wystaw, których nie mieliśmy okazji zobaczyć, wydają się być wartościowe. To kolejny plus. Po stronie minusów ulokować należy niestety fragmenty dyskusyjne językowo: _czołowe feministki są w stanie robić sobie jaja_ (s.271), czy _wyszło niezbornie i wieśniacko_ (s.126), czy wreszcie przykład karkołomnego sformułowania jakoby to jakieś wyjątki miały potwierdzać jakiekolwiek reguły (s. 172). Tutaj nietrudno o powracające wciąż ogólne wrażenie, iż autorzy publikujący swe teksty w sieci uzurpują sobie prawo do nieco swobodniejszego potraktowania materii, w której pracują. Nazwisko Mazura nie może tu posłużyć za kontrprzykład.

Głównym rysem _Kocham fotografię_ jest próba porządkowania nieuchwytnej – zdawałoby się – lokalnej kultury fotograficznej w czasie jej radykalnych przewartościowań i stawiania nowych pytań o jej konstytucję czy też rolę.
A ponieważ wydawać by się mogło, że jedynym stałym elementem tego – przyznajmy – dość ubogiego jeszcze, pejzażu jest zmiana, to ambicje tak autora, jak i wydawcy są tym cenniejsze. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że całokształt publikacji przypomina tę właśnie rozfalowaną rzeczywistość, którą Mazur stara się systematyzować. Po lekturze łatwo pozostać z poczuciem nie tyle czerpania z koherentnego programu, którego moglibyśmy/mielibyśmy się tutaj doszukiwać, co raczej wyprawy do magazynu różności, wytrwale składującego _varia_. Słowa Anny Beaty Bohdziewicz zamieszczone na okładce książki potwierdzałby ową intuicję: _Mazur daje nam nadzieję, że historia polskiej fotografii zostanie zrewidowana, na nowo opisana, na co wszyscy kochający tę sztukę czekamy od lat_. Literalnie stoi tutaj, że autor daje nadzieję, co warte uwagi oraz szacunku, jednakowoż nie mówi się, że rewiduje on i na nowo opisuje, (_na co wszyscy kochający tę sztukę czekamy od lat_). Zatem odpowiedź na pytanie: czy w publicystycznej aktywności Adama Mazura możemy się dziś doszukiwać mocnego światła we wciąż mrocznym tunelu nie jest – jak sądzę – wcale jasna. Z hurraoptymizmem niektórych sieciowych omówień należałoby więc uważać, choć to oczywiście nie tyle zarzut pod adresem autora czy wydawcy, co odniesienie do wybranych efektów recepcji książki.

Zauważmy: ten wyczekiwany, życiodajny wręcz aspekt porządkowania naszego nadwiślańskiego podwórka był w owych (nie wszystkich rzecz jasna) omówieniach podkreślany. Świadczy to o zrozumiałej skądinąd tęsknocie środowiska do klamry, za pomocą której z komfortowej odległości udałoby się całokształt tej rzeczywistości zgrabnie ująć. Być może w kontekście zakładanego tutaj swego rodzaju chaosu, gdzie stare miesza się czy też unika kontaktu z nowym, gdzie paradygmat rodem z XIX wieku w dziwny sposób współistnieje z aktualnie przyjmowanym, gdzie anachroniczne – jak zauważa Mazur – konstrukcje instytucjonalne stoją na przeszkodzie dla nowych – nawet najmniejszy krok „odczarowujący” ten pejzaż jest faktem nie do przecenienia. Ale nie zapominajmy czego rzecz dotyczy : dość, ciągle jeszcze, małego podwórka polskiego _photoworldu_ – nawet jeśli nazwisk w indeksie znajdziemy pokaźną ilość, niech nie zmyli nas ten fakt. Póki co możemy się cieszyć aktywizowaniem się pewnych składowych tego świata, takich jak galerie, festiwale (festiwale!) czy też wysokie noty polskich uczestników w międzynarodowych konkursach. O tym wszystkim z wypiekami na twarzy przeczytamy u Mazura. Ale lokalna tradycja, jak też współczesność w porównaniu z o wiele mniej ludnym sąsiadem z południa, by nie szukać daleko, wypada dość blado. By wyprzedzić ewentualne uwagi podkreślmy: mówiąc to wszystko nie zapominamy o świetnych polskich artystach tworzących nieprzerwanie przez cały XX wiek, którym to autor poświęca sporo miejsca w swym zbiorze.

Oczywiście nie dziwi chęć Mazura do trzymania ręki na pulsie tych zmian, a przy minimalnej ilości dobrej woli zrozumiałe staje się jego niecierpliwe wyczekiwanie śmierci starych porządków. Ale póki co, jeśli rozpatrujemy książkę na najwyższym poziomie ogólności, autor serwuje nam uwagi kalibru pełnomorskiego, podczas gdy my, kochający fotografię, niestety ciągle jeszcze żeglujemy po jeziorze, na którym kierunek wiatru dopiero powoli się ustala. Po prostu jako społeczeństwo mamy do odrobienia solidną porcję lekcji, a tego nie da się dokonać w krótkim czasie. Mentalność czy też wyedukowanie nie zmieniają się w tempie pracy flesza, w tej sytuacji raczej należałoby myśleć o kaganku.

Istnieją pytania, które więcej mówią o pytającym niż w intencji miałyby wydobyć od ich adresata. W rozmowie z Wojciechem Prażmowskim Mazur pyta go: _Czy utrzymujesz się z własnej produkcji „artystycznej”?_ W pytaniu tak postawionym jednemu z tuzów znajdujemy dowód na to, że autor zbioru jest zanurzony w rzeczywistości „tu i teraz”, i choć zdroworozsądkowy dystans do obiektu swej miłości nie wydaje się być w jego przypadku niebezpiecznie krótki, to jednak książka jako całość nieco rozczarowuje.
_Kocham fotografię_ nie sposób określić atrybutem _must-have_, niemniej warta jest polecenia, choćby z pobudek poznawczych. Najeżona jest nazwiskami, które jedynie osobom takim jak autor właśnie, radykalnie zaangażowanych w materię tego obszaru sztuki nie brzmią obco. Przeciętnemu „uczestnikowi kultury” lektura pozwoli dogodnie rozejrzeć się w tej niewątpliwie coraz mocniej świadomej siebie dziedzinie, tym razem bez konieczności włączania komputera.


_Kocham fotografię_
Adam Mazur
Wydawnictwo 40 000 MALARZY
Warszawa 2009


Foto: Dominik Stanisławski