Akcja opowiadań z Ładnego dużego… rozgrywa się na marginesach małej stabilizacji „made in U.S.A.”. Dotykają one bowiem spraw, o których nie myślą wprawdzie przeciętni bohaterowie hollywoodzkich filmów familijnych, lecz które pozostają w pewnych relacjach z kreowaną przez amerykański PR (żeby nie napisać: „propagandę”) wizją lokalnego dobrobytu. Z jednej strony mowa tu o kwestiach względem amerykańskiego społeczeństwa zewnętrznych, jak np. stanowiąca oś opowiadania tytułowego nielegalna imigracja z krajów biedniejszych, czy totalna niekoherencja światopoglądów pomiędzy bogatą amerykanką a hinduskim dzieckiem z tekstu Słoń i chłopiec. Z drugiej zaś (i takich opowiadań jest zdecydowanie więcej) dotyka się tu dojmujących problemów wewnętrznych społeczeństw zachodnich początku dwudziestego pierwszego wieku, takich jak stosunek do autorytetów i własnej tożsamości (Ratowanie twarzy), dążenie do niezależności w kreowaniu siebie (Okazje, Najczulsze cięcie), idee demokracji, solidarności międzyludzkiej i mesjanizmu wolnościowego (Nadia i Gotowość) oraz bezsilność wobec niebezpieczeństwa czyhającego na osoby najbliższe (Chlust, Goście).
Takie jak Budnitz na zdjęciu – ładne i pełne lęku – są również jej bohaterki.
Gdy do akcji wkracza mężczyzna jest on albo elementem tła, biernym poznawczo, więc nie zauważającym zakłóceń w otaczającym go świecie, albo źródłem tych zakłóceń – przyczyną lęku, a często również erotycznego zainteresowania. Kobieta boi się mężczyzny, przez mężczyznę i o mężczyznę – jak w opowiadaniu Najczulsze cięcie, gdzie pielęgniarka Benita widząc jak ukochany przez nią chirurg przewraca się w zasadzonym przez siebie lesie odciętych kończyn, myśli: Wstań. […] i chce krzyknąć głośno: Wstań. A następnie postanowiwszy go ratować kaleczy ręce o drut kolczasty.
Bohaterki Budnitz boją się swoich bliskich, o swoich bliskich, o siebie, ale także… siebie – jak w Nadii, jednym z najbardziej tajemniczych opowiadań zbioru. Chciałoby się powiedzieć, że odczuwają one lęk ponadjednostkowy. W kontekście tych opowiadań powiedzieć jednak tego nie można, nie zaznaczając, że jedyne idee, do których poszukujące otuchy postaci mogłyby się – w celu uczynienia swojego lęku ponadjednostkowym – odwołać, a zarazem główne funkcjonujące wśród nich czynniki więziotwórcze stanowią tu pochodną „american dream”. Obrazu Stanów Zjednoczonych jako raju na Ziemi, celowo przedstawionego przez Judy Budnitz w formie nieuświadomionego przez bohaterów (obojga płci) życiowego determinizmu. Umysłowe więzienie z blichtru i tandety jest w jej prozie tak szczelne, jak strój noszony przez damę – damulkę, paniusię – z opowiadania Słoń i chłopiec: Moskit roznoszący malarię […] krąży wokół niej i pikuje. Ale mimo starań nie znajduje punktu wejścia. Miła pani z obcego kraju jest ubrana szczelnie jak okręt pancerny: wysokie sznurowane trzewiki z pogrubioną podeszwą, ułatwiającą chodzenie po błocie, pończochy poprzypinane do reform wianuszkami guziczków, fildekosowe rękawiczki zapięte aż po łokcie, pod suknią trzy halki, na twarzy dwuwarstwowy welon pszczelarza, który chroni przed wszystkim, korpus usztywniony fiszbinowym gorsetem, a całość wieńczy kapelusz z szerokim rondem, ozdobiony zasuszonymi kwiatami, woskowymi wisienkami i małym, wypchanym ptaszkiem z gatunku śpiewaków.
Mimo że większość opowiadań rozgrywa się w granicach państw nienazwanych, mit amerykańskiego snu o dobrobycie pozostaje aż nadto czytelny. Paraboliczność przestrzeni przydaje opowiadaniom Judy Budnitz charakteru pseudouniwersalnego – nie tyle nawet ironicznego, ile sarkastycznego względem uniwersum kultury konsumpcyjnej, (z)amerykanizowanej.
Ładne duże amerykańskie dziecko (Nice Big American Baby)
Judy Budnitz
przeł. Jolanta Kozak
Wydawnictwo Znak
Kraków 2009