Tytułem najnowszego zbioru Świetlicki przywołuje tradycyjny, acz nieadekwatny już podział na poezję niską i wysoką, który, jak się w toku czytania okaże, zostanie rozbity. Oto zapowiada utwory wyrastające z _niskich pobudek_, co można odebrać jako asekurację przed zarzutem, ogólnie rzecz biorąc, _słabej poezji_ (czy może powstać inna ze wskazanych intencji?) i jednocześnie ostrzega: uważaj, będzie nieprzyjemnie i nieprzyjaźnie. Pytanie tylko, komu ma być nieprzyjemnie? Czytelnikowi czy jednej z 17 osób wymienionych z nazwiska na kartach tomiku? Ta strategia podsycania ewentualnego skandalu z powodu personalnych odniesień już nie szokuje, bo była i nadal jest stosowana dość powszechnie, zazwyczaj prowadząc do małostkowości. Wydaje się, że poeta ironizuje wobec takiej postawy i przyjętej na jej użytek pozy, dlatego w _Wierszu doraźnym_ pisze:

_Wkurwić lewaka, obśmiać mentalnego pedała
całe moje zadanie. A wieczność natychmiast
pyta: „co ze mną?”. Poczekaj kochana.
Bo przyjdzie czas na wieczność,
lecz najpierw koniecznie
obśmiać lewaka, wkurwić mentalnego pedała,
niska poezja, niewielkie zadania._

Z drugiej jednak strony może się wydawać, że poeta całkiem nieźle się czuje w takiej skórze – zawsze to pretekst do wygarnięcia wszystkim wszystkiego, co irytuje i boli. W skrajnych przypadkach niestety prowadzi to do zwykłego czepialstwa (na potwierdzenie: _Ohydny wiersz_ i zdecydowanie najsłabszy z całego tomiku _Wola ludu_). Przy okazji pojawia się także kolejna szansa na bycie oplutym, wyklętym – skoro figury buntownika i outsidera już się przeżyły. Nic bardziej złudnego. Napiętnowanie zaczyna Świetlickiemu wyraźnie ciążyć, gorzko naśmiewa się z tego: _A co tam u mnie?/ Ach, to ja zdradziłem./ I jestem w piekle./ Winny nieskończenie_. (_Za oknem_).

Świadomość, że _wszystkie klisze już prześwietliły się_ prowadzi do coraz większego rozmazywania granic, zacierania kształtów tej poezji: począwszy od łączenia tematyki niskiej z wysoką, przenikania rzeczywistości i fikcji, wszelkich trudności w oddzieleniu poety od wokalisty kultowego zespołu o profilu muzycznym czy od autora kryminałów.

Świetlicki umiejętnie operuje światłocieniem. Nie ma w jego wierszach wyrazistego podziału na mrok czy jasność, są nieokreśloności, świetlne paradoksy.
Nie mógł bodaj znaleźć trafniejszej metafory ponad tę o prześwietlonych kliszach. Na czym polega jej wyjątkowa błyskotliwość? Otóż prześwietlona klisza jest tak jasna, że trudno rozpoznać na niej ludzi czy przedmioty. Nie jest to możliwe nawet po wywołaniu zdjęć - tym razem ze względu na dominującą na papierze fotograficznym czerń. W przestrzeni świetlnej ambiwalencji nikłe są szanse na znalezienie mocnego gruntu czy oparcia, a tym bardziej niebezpieczne staje się samo poruszanie. Świetlicki czuje, że _Prawdopodobnie żyje, lecz nie rusza się./ (...) Nieruchomość/ kłóci się z sensem. Siedzi, zastygł./ Patrzy w nic_ (_Pozowanie_). Jego wiersze często były depresyjne, ale jednak wskazywały na sens lub chociażby jego przeczucie. Tym razem to, co ma usensawniać egzystencję, jest przemilczane. Krakowski poeta mówi o pewnym wyborze: _praca albo zmysły_, po czym dodaje, że obie drogi prowadzą donikąd, bo _Zmysły zawodzą. Praca wyje leżąc./ Jest jeszcze trzecia wersja, ale ją pomińmy_ (_Jest Wybór_). Dlaczego właśnie to, co potencjalnie najważniejsze, najistotniejsze, zostaje pominięte, przemilczane, zasłonięte?

Po pierwsze dlatego, że jesteśmy w świecie niskich pobudek, w którym dominuje logika odgrywania się, po drugie – pomimo tego, _że jego język nie ma końca_ (_Specyficzny anioł_), poeta najwidoczniej nie znalazł jeszcze słów, by o tym opowiedzieć. A może to z powodu poczucia własnej nietrwałości? W końcu w miejsce postaci umarłego, trupa z poprzednich tomów (czyli kogoś z innego porządku, będącego rewersem życia, kogo z tej przyczyny było stać na dystans) wkracza człowiek – niezdystansowany, niestały, zmienny – jak informuje klamra spinająca najnowszy zbiór wierszy – _który budzi się codziennie w innym łóżku./ Jest innej płci, innej narodowości,/ ma inny rozmiar członka, inną mnie pościel_. Tym razem mamy do czynienia z _wyrafinowanym kloszardem_ (_Doprawdy_), snującym pieśń dziadowską (_Pieśń dziadowska_), _słomianym człowiekiem_ (_Słomiany człowiek_). Każde z tych określeń zaświadcza o nietrwałości i wynikającego zeń poniżenia. Zdecydowanie łatwiej można zostać wtedy zranionym _Wszystko jest doraźne i tylko rani_ (_Gloomy Sudany_). Cechą wskazanej doraźności jest co prawda intensywność natychmiastowego efektu, ale trzeba niestety zapłacić za niego bardzo wysoką cenę. To, co po nim zostaje, to _ugryzienie, zadrapanie./ Zostaje dziura wypalona w czymś_ (_Krótko, ale intensywnie_) – tak samo jak kiedyś _freedom_ w ironiczno-gorzkim songu z płyty _Złe misie_ musiał być odkupiony obecnością blizn.

W estetykę nietrwałości wpisuje się także postać widma z wiersza _Widomy_, jak i sama struktura utworu, odsyłająca do poezji lingwistycznej. To wariacja językowa, w której sens wersu a nawet wyrazu jest zamazywany lub rozbijany przez kolejny wyraz czy wers.

_Budzi się widmem.
Widno, dnieje.
Zwid.
A on wydobywa się z wydm
snu na drogę._

Efekt rozmycia uwypukla metaforyka oniryczna w połączeniu z topiką poranka, który jest dziwnym zetknięciem nocy z dniem, kiedy wszystko może się okazać tylko zwidem, złudzeniem. W czynności wychodzenia ze snu (i nocy) w nowy dzień zawarta jest jakaś trudność, przeszkoda podkreślona czasownikiem _wydobywać się_, który oprócz wysiłku sugeruje także kierunek: od środka na zewnątrz. Co ciekawe, aspekt niedokonany czasownika oznacza, że działanie to nie będzie zakończone, nie dojdzie do finiszu. Takie zamknięcie kogoś między figurą widma a wieczną próbą wydostania się na powierzchnię jest przerażające. Zagrożenie niespełnienia potęguje obecność piasku, nad ruchem którego nikt i nic nie potrafi zapanować, który jest nieuchwytny, ale jego siła (zasypywania, zacierania konturów – wiadomo, jak nietrwałe są ślady na piasku) pozostaje nie do przecenienia (na marginesie – tę dwoistość n atury piasku świetnie uchwycił Abe Kobo w _Kobiecie z wydm_).

Wchodzenie w sferę snu odsyła do wcześniejszego zbioru wierszy. Jednak nie tylko ten motyw stanowi nić łączącą obydwa tomiki. Niektóre utwory z _Muzyki środka_ równie dobrze mogłyby się pojawić w _Niskich pobudkach_, jak chociażby pierwszy, otwierający: _Świetlicki – reaktywacja_:

Po rozpadzie, rozkładzie, niebycie, pobycie
nigdzie – oto już wygrzebuje się
znikąd i wydobywa na światło dzienne,

żeby postraszyć nieco tych zadowolonych,
że go nie było, postraszyć powrotem
oraz żądaniem zwrotu kosztów, które

były ogromne.


Na tworzenie odniesień do innych tomików wskazuje sam Świetlicki, przedrukowując w niezmienionej formie już raz opublikowane wiersze: _Melancólica_; _Dlatego, że mnie nie chcesz_ (tekst piosenki gościnnie wykonanej z zespołem Chupacabras); _Ziemnioki_. Pojawia się także kolejna z jego małych obsesji – niechęć do czystej i klasycyzującej poezji Herberta, wcześniej wyrażana polemiką z figurą Pana Cogito poprzez postać Marcina. Na kartach _Niskich pobudek_ pada aluzja do wywoływania wzruszeń w liryce przez odwołania do malarstwa Vermeera, który jak wiadomo, był wielką fascynacją Herberta (co potwierdzają chociażby jego eseje z _Martwej natury z wędzidłem_). Z kolei w _Wierszu dla Wincentego Różańskiego_ nazwisko poety z Lwowa przytoczone zostaje bezpośrednio w kontekście odnoszenia jego twórczości do sacrum. Nie ma jednak w tym geście podziwu, ale lekkie rozdrażnienie i polemika z tworzeniem sztucznych podziałów na to, co wysokie, święte, i na to, co przynależne do profanum.

_Od Marcina Świetlickiego wymaga się już od dawna, żeby był wciąż taki sam. Ale on nie chce. Bowiem był już kiedyś taki sam i wystarczy_. Ta kontrowersyjna notka na okładce książki to czysta kokieteria. Marcin Świetlicki jest wciąż taki sam, na szczęście.


_Niskie pobudki_
Marcin Świetlicki
Seria Czarna
EMG, Kraków 2009
premiera 5 listopada 2009









« powrót