Rabih Alameddine. Czyż nie intrygujące nazwisko? Brzmi tak barwnie, jak jego opowieść. Autor przenosi czytelnika w zaczarowany świat bliskowschodnich historii. Jego główny bohater, Osama al-Charrat, przybywa do Bejrutu, by pożegnać się z umierającym ojcem. Sytuacja jest trudna. Wszyscy członkowie rodziny, a jest ona liczna, pogrążeni są w smutku. Jedni płaczą, inni wypalają nieprzeliczone ilości tytoniu, Osama snuje opowieść. Dla siebie samego. Żeby zrozumieć. Pojawiają się w niej dwie główne nici: odważnego księcia Bajbarsa oraz egipskiej niewolnicy, Fatimy, zakochanej w demonie. Jednocześnie narrator prowadzi wątek, powiedzmy, realistyczny. W trakcie opowiadania wątki komplikują się, w efekcie czego wyłaniają się z nich kolejne, najczęściej fantastyczne, obrazy. Wszystkie one przenikają się nawzajem, wchodzą ze sobą w napięcia, uzupełniają się i ostatecznie konstytuują dynamiczną jedność.

Osama to człowiek rozpięty pomiędzy dwoma światami. Płynie w nim krew hakawatich, mistrzów opowieści, tych, którzy swoimi słowami potrafią skraść duszę słuchacza. Przy tym jest zwykłym informatykiem z Los Angeles, lubiącym zachodni styl życia. Momentami sprawia wrażenie wykorzenionego z rodzimej tradycji, ale ciągle czuje z nią silny związek. Przede wszystkim z powodu rodziny: czarującej matki, pragmatycznego ojca, całego zastępu wuj i ciotek, pogrążonego w fantazjach dziadka – hakawatiego.
Kiedy staje przy łóżku chorego ojca stara się scalić pęknięcie, które w sobie nosi. Zrozumieć swoją tożsamość i zbliżającą się śmierć, która ma mu odebrać już drugiego z rodziców. W tym celu musi ożywić stare opowieści, wskrzesić dawno umarłych krewnych, zaczerpnąć ze skarbca bliskowschodniej kultury.

To dobra książka. To kiepska książka. Mój stosunek do tej powieści jest równie zawiły jak jej fabuła. W trakcie lektury były momenty, gdy działała na mnie doprawdy oszałamiająco. Wtapiałam się w barwny świat, spostrzegałam, że pomału przejmuję jego logikę, jestem gdzie indziej i jestem kim innym. Problem pojawił się, gdy głos autora zamilkł. Cóż w tym dziwnego, przecież każda książka musi mieć ostatnią stronę. Są jednak takie, które zaczynają żyć w czytelniku właśnie od ostatniej. Dręczą go, nie pozwalają pogrążyć się w bezmyślnym marazmie, prowokują do snucia własnej opowieści, zamiast wymagać od niego, by zastygł w bydlęcym zachwycie. Śmiem twierdzić, że tej powieści to się nie udaje. Możliwe, że źle stawiam problem. Może w przypadku dzieła Alameddine’a nie należy żywić tego typu oczekiwań? Jeżeli się zgodzić, że _Hakawati_ ma przede wszystkim pomóc oderwać się od momentami mało baśniowej codzienności i rozbawić czytelnika, to muszę powiedzieć, że to świetna książka. Fascynuje swoim „barokowym” charakterem, jeśli wolno mi tak to ująć. Cała jest wielokolorowym kłębiskiem ludzkich historii, nieprzeniknionym gąszczem zdarzeń i postaci o oryginalnych osobowościach. Z tego punktu widzenia warto poświęcić jej te kilka chwil przed zaśnięciem. Na pewno będzie także dobrym towarzyszem w monotonnej podróży (książka spora, więc starczy na czas pokonywania wielu kilometrów). Dlaczego? Przykuwa uwagę na kilku płaszczyznach. Niezwykle interesujące dla europejskiego czytelnika jest zetknięcie się w czasie lektury z inną mentalnością i sposobem widzenia świata. Opisy Bejrutu oraz ludzi w nim mieszkających, panujących stosunków społecznych, form spędzania czasu i sposobów budowania wspólnoty zaspokoją, przynajmniej w pewnym stopniu, ciekawość czytelników zainteresowanych libańską mieszanką kulturową. Ponadto niezaprzeczalne poczucie humoru autora sprawi, że spotkanie z _Hakawatim_ będzie prawdziwą przyjemnością. I tyle. Ale zaraz, zaraz – wyrywa się właśnie entuzjaście dzieła Alameddine’a – czyż historia Osamy nie jest poruszająca? Czy to nie jest przypadkiem ten wątek, który wdziera się do wnętrza czytelnika i nie pozwala o sobie zbyt szybko zapomnieć? Dla mnie – drogi entuzjasto – był to najsłabszy punkt, a na jego słabość wpłynęło przede wszystkim zakończenie – tego jednak nie zdradzę, by nie dopuścić się grzechu głównego recenzenta. Powiem tylko, że przez nie została przekreślona w pewnym stopniu (byłoby niesprawiedliwością powiedzieć, że całkowicie) bujność i różnorodność tej historii. Ostatnia strona niepotrzebnie domknęła wątek, jak go wcześniej nazwałam, realistyczny.

A tak poza tym świetna książka, mili Państwo, świetna książka.




_Hakawati, mistrz opowieści_ (_The Hakawati_)
Rabih Alameddine
Tłumaczenie: Mateusz Borowski, Anna Gralak, Maria Makuch
Znak, 2009












« powrót